Artykuły

Dni, które wstrząsną kulturą

W środę w Bydgoszczy zaczyna się Bydgoski Kongres Kultury. To wydarzenie może stać się punktem zwrotnym we współczesnej historii naszych sąsiadów. Ale stanie się nim tylko wtedy, gdy kultura będzie traktowana podobnie jak budownictwo, drogi i biznes. My też możemy na tym skorzystać - pisze Jarosław Jaworski w Gazecie Wyborczej - Toruń.

Pod koniec 2010 roku zarówno Bydgoszcz, jak i Toruń przeżyły gorycz porażki w konkursie o miano Europejskiej Stolicy Kultury. Dziś wiemy, że walka z Wrocławiem od początku była skazana na niepowodzenie, ale kto mógł się tego spodziewać...

Nad Brdą wydarzyło się jednak coś wyjątkowego. Start do ESK obudził uśpioną od wielu lat kulturę. Środowiska w tym niemalże 400-tysięcznym mieście w czasie debat wokół projektu "ESK - Kultura w Budowie" w końcu się zobaczyły, spotkały, zaczęły rozmawiać. I okazało się, że łączy je przekonanie o konieczności nadania Bydgoszczy nowego kierunku. Kierunku na kulturę. Szczęśliwie dla nich ruch od początku miał lidera. Paweł Łysak, dyrektor Teatru Polskiego i laureat Paszportu "Polityki", stanął na czele nowo utworzonego Forum Kultury Bydgoskiej, które za cel postawiło sobie organizację Bydgoskiego Kongresu Kultury.

Co ciekawe, dłuższy czas trwały dyskusje nad pozornie nieistotnym zagadnieniem: czy ma to być Bydgoski Kongres Kultury czy Kongres Kultury Bydgoskiej? Pozornie, bo w nazwie kryła się cała filozofia, jaka zdefiniuje kongres. Zwyciężyła opcja pierwsza - "internacjonalna" i zakładająca otwarcie na innych. Także na Toruń. Forum sformułowało też cel dla kongresu - stworzenie podstaw dla Kulturalnego Masterplanu dla Bydgoszczy, który miałby zostać wpisany w projekt kompleksowej strategii rozwoju miasta do roku 2020. Dzięki zgodzie władz miasta na takie rozwiązanie kongres zyskał bardzo realne podstawy działania.

Tyle historii. Czas na teraźniejszość. Nie będę opisywał tu programu kongresu. Konkrety - główne nurty, program, nazwiska prelegentów - znajdziecie na stroniewww.kulturawbudowie.pl .

Miasto na ziemi niczyjej

Bo najbardziej interesujące jest to, co kongres może przynieść Bydgoszczy i jej kulturze. A także Toruniowi. Uświadommy sobie pewne rzeczy. Po pierwsze - nic nie jest zagwarantowane. Po drugie - jeżeli się uda, będzie rewolucja. Po trzecie - i tak warto spróbować.

Po pierwsze. To, że kongres się odbywa, nie jest gwarancją, że 1 października po jego zakończeniu Bydgoszcz tak się zmieni, że wjeżdżając do niej, zapytamy "czy to Paryż?" Kongres to wielki eksperyment. Arena, na której zetrą się dziesiątki sposobów widzenia bardzo szeroko pojmowanej kultury. Tu nie będzie litości, a kreatywni ludzie będą walczyć o swoje. Bo kultura to już od dawna nie jest domena anemicznych i wyfiokowanych lalusiów. Kulturę w Polsce tworzy zespół twardych ludzi z wizją, zarządzających prawdziwymi budżetami, płacących za swoich pracowników ZUS i opłaty skarbowe, walczących z rojem absurdalnych przepisów i postrzeganiem kultury jako najmniej potrzebnej dziedziny życia. By tworzyć kulturę w Polsce, trzeba mieć jaja.

Po co o tym piszę? By uświadomić nieuświadomionym, że dziś kultura to po prostu ważna część polskiej gospodarki. Kongres w Bydgoszczy jest tego dowodem. Podczas tego eksperymentu będzie się mówiło o boleśnie konkretnych sprawach przeliczalnych na pieniądze. Takich jak rewitalizacja zaniedbanych dzielnic Bydgoszczy wymagająca wielkich nakładów, remontów dziesiątków kamienic, wyrywania mieszkających tam ludzi z biedy. Albo sprawa tożsamości miasta nad Brdą. Miasta "przemielonego" przez tryby historii w XX wieku w latach 1918-20, 1939 i w 1945, gdy na zmianę Niemców zastępowali Polacy i na odwrót. Miasta leżącego na ziemi "niczyjej" - bo kto wie, czy to jeszcze Kujawy czy już Pomorze? A może i trochę Krajna? Dyskusja w panelu "Tożsamość" budować będzie fundamenty dla przyszłości Bydgoszczy. Bo każdy z nas chce przecież wiedzieć, jakie właściwie są jego korzenie.

I choć nie ma gwarancji, że się uda, twórcami Kongresu kieruje wiara w to, że dyskutować o kulturze trzeba. Potwierdzają to wyniki badań naukowców. Choćby tak chętnie cytowanego Richarda Floridy z USA, który dowiódł, że istnieje coś takiego jak "klasa kreatywna" (artyści, inżynierowie, naukowcy, lekarze, prawnicy, wynalazcy etc). I że koncentracja tej klasy w danym mieście podnosi jego znaczenie i przyciąga wielki biznes. Dlatego podskórnym nurtem kongresu w Bydgoszczy będzie poszukiwanie możliwości wyodrębnienia i wzmocnienia tejże klasy

Co się dzieje z klasą kreatywną?

Po drugie - jeżeli to się uda, to będzie rewolucja. Dzisiaj dla wielu torunian Bydgoszcz to niestety taki nieco "gorszy", "brzydgoszczowaty" sąsiad, co to nie ma zabytków. Ale przecież w amerykańskich centrach nowych technologii zabytków też nie ma! Czemu więc Bydgoszcz nie miałaby stać się polską Doliną Krzemową? Przesadzam, ale nie aż tak bardzo. Twórcy Kongresu zdają sobie sprawę z tego, że może on wywalczyć warunki dla rozwoju klas kreatywnych w mieście. Że po wpisaniu wypracowanych w kongresowych dyskusjach wniosków w strategię rozwoju miasta, łatwiej będzie tym, którzy tworzą. Nie tylko kulturę, ale też wynalazki, czy gry oraz programy komputerowe. A to też kreacja. Dlatego właśnie Kongres stoi z nadzieją przed linią z napisem "rewolucja".

A nawet jak się nie uda, warto było spróbować. To po trzecie. Właściwie już dziś wiadomo, że kongres jeszcze przed startem odniósł sukces. Bo już nigdy w Bydgoszczy nic nie będzie dokładnie takie same. Obudzona samoświadomość ludzi kultury już nie zaśnie. Mimo ryzyka zbudzenia tarć, nieuchronnych w takiej sytuacji pomiędzy dziesiątkami silnych indywidualności, warto było spróbować.

Nieuchronnie dochodzimy do Torunia. Wiele osób, czytając ten tekst, pyta: "A co nas to obchodzi, co się dzieje w Bydgoszczy?" Wiele lat temu w swoich felietonach napisałem, że z Torunia do Bydgoszczy jest bliżej niż z Ursynowa na Tarchomin w Warszawie. I łatwiej dojechać. Władze Torunia dostrzegły to, rozbudowując miasto w stronę sąsiada. Wciąż żyje, choć słabo, projekt metropolii toruńsko-bydgoskiej. Nad Brdą pracują setki torunian i odwrotnie. Dlatego to, co się dzieje w Bydgoszczy, dotyczy nas bardzo mocno.

Ambasady Torunia i Bydgoszczy

Nie ma wątpliwości, że Toruń jest miastem o silnej kulturze. Mocne instytucje, wyraziste festiwale, aktywne organizacje pozarządowe. Dość powiedzieć, że w tej chwili w mieście powstają aż dwie strategie kultury. Zamówiona przez Urząd Miejski oraz społeczna, tworzona dzięki Fundacji Batorego przez redakcję warszawskiego pisma "Res Publika Nowa". Do tego trwa projekt rewitalizacji Starówki "Restart!". Brakuje nam jednak dyskusji - takiej, jaka wprost wybuchała podczas starań o ESK. Owszem, było wtedy gorąco, ludzie się ścierali, szefowie ESK zmieniali, a media miały pełne stronice, ale przecież nowe zawsze rodzi się z chaosu. Dlatego uważam, że jak najwięcej toruńskich twórców, animatorów kultury, szefów instytucji winno pojawić się na bydgoskim kongresie. Jestem bowiem zwolennikiem teorii, że strategie rozwoju kulturalnego obu miast winny być powiązane. Nie "wspólne", ale z sympatią się uwzględniające. Tak, by bydgoszczan z założenia zapraszano na toruński festiwal filmowy Tofifest, a torunian na bydgoski teatralny Festiwal Prapremier. By łatwo było rezerwować bilety u sąsiada na najciekawsze wydarzenia kulturalne, by miasta wymieniały się twórcami, wystawami i pomysłami.

Rzucam nawet pomysł dosyć rewolucyjny. Niech w obu miastach powstaną "ambasady" sąsiada. W "Ambasadzie Bydgoszczy" na toruńskiej Starówce można będzie kupić bilet do Opera Nova, a "Ambasadzie Torunia" na Gdańskiej - bilet do Baja Pomorskiego. Bydgoski Kongres ma wątki łączące miasta. Jednym z ważniejszych stolików, czyli kręgów dyskusyjnych skupionych wokół konkretnych zagadnień, jest "Stolik Filmowy" zainicjowany przez szefową festiwalu Tofifest Kafkę Jaworską i lidera bydgoskiej grupy filmowej Koloroffon Krzyśka Nowickiego. Przy tym stoliku toczyć się będzie dyskusja o kierunkach rozwoju kina w regionie. Osobnym torem pójdzie też dyskusja przy stoliku "Region", sięgającym do wszystkich miast województwa.

Brak odzewu na kongres

Pół roku temu w "Gazecie Wyborczej" ukazał się mój apel o powołanie Toruńskiego Kongresu Kultury. Przypomnę - w mojej wizji oba kongresy miałyby obradować równolegle i zakończyć się wspólną sesją i deklaracją. Nie spodziewałem się wielkiego odzewu. Ale nie spodziewałem się też odzewu zerowego (dokładnie - jedna osoba, jeden artysta przyszedł do mnie i pochwalił pomysł). Zawiodę też nadzieje krytyków. To nie jest wina władz! W Bydgoszczy kongres stworzyło oddolne Forum, a liderem został dyrektor teatru miejskiego. Dopiero po narodzinach idei władze miasta oficjalnie ją wsparły. Trudno, nie mam żalu.

Dla mnie kultura i kreatywność nie są przypisane do miejsc. Owszem, muszą mieć lokalne konteksty, świetnie gdy korzystają z regionalnego dziedzictwa, ale muszą to robić w sposób uniwersalny, by ich opowieść rozumiano na całym świecie. Przykładem jest tu dla mnie działalność Jana Bernada z Lublina i jego szkoła śpiewu tradycyjnego w Fundacji Rozdroże. Pieśni "białe" z Lubelszczyzny, Ukrainy, Białorusi młodzi śpiewacy od Janka wykonują tak, że rozumieją ich i w Nowym Jorku, i Kijowie. Dlatego nie ma wielkiego znaczenia, czy kongres odbywa się w Bydgoszczy czy Toruniu. Internet nie zna granic. 35 km, jakie nas dzieli, przejeżdżamy w kilkadziesiąt minut. Dlatego namawiam torunian - skorzystajmy z obrad kongresu. Spróbować warto.

A za miesiąc zapraszam na kongresy do Lublina, potem do Łodzi, a potem do Poznania. Obradujmy.

*Jarosław Jaworski - specjalista z zakresu public relations sfery kultury. Zarządzał biurami prasowymi największych polskich wydarzeń kulturalnych jak festiwal Tofifest, Camerimage, Bulwar Sztuki, Camera Obscura. Koordynator PR i promocji instytucji Toruń 2016, Lublin 2016 i Bydgoskiego Kongresu Kultury

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji