Artykuły

Odwiedziny teatralne

ROZKOCHANIE SIĘ W CIERPIĘTNICTWIE

Wśród ruin, wypalonych ulic Warszawy - lśni błękitem i złotem, płonie świeżością i światłem, odbudowany i pierwszy upaństwowiony, dawny teatr Szyfmana. Po dawnemu sprawny technicznie, po dawnemu gromadzący na afiszu nazwiska, po dawnemu myślący i czujący. Wybór "Lilii Wenedy" na uroczystość otwarcia teatru w rocznicę wyzwolenia stolicy, sceniczne opracowanie tej ponurej i krwawej historii oraz zapowiedzi repertuarowe świadczą, że będzie to jeszcze jedna scena eklektyczna, bez wyraźnego oblicza społecznego i artystycznego, bez oblicza nowego.

Częstowanie mieszkańców Warszawy, po latach martyrologii i największych na nich dokonanych zbrodni, właśnie "Lilią Wenedą" wywołało, jak wiele bardzo istotnych problemów dnia dzisiejszego, nadzwyczaj letnią dyskusyjkę czepiającą się drugo- i trzeciorzędnych szczegółów utworu Słowackiego, najczęściej symbolów, które tak łatwo zawsze naginać i aktualizować, natomiast nie rozważono, jakie były przeżycia i doznania, jaką jest dzisiejsza psychika słuchacza i widza, na jaki grunt pada dziś często nieodpowiedzialna, bo nielogiczna i niekonsekwentna historiozoficzna wizja poety. Jedynie korespondent "Kuźnicy" podkreślił dobitnie, że w patriotycznej literaturze romantyzmu "dramat Słowackiego wprowadzał motywy lubowania się klęską, czulenia się, rozpływania nad własną porażką, szukania w niej wdzięków i powabów. Patriotyczno-bojowe wątki literatury romantycznej przechodzą tutaj w estetyzację klęski, co rzecz oczywista, sprowadzać musiało zanik motywów bojowych".

Na próżno tu i ówdzie usiłowano zwrócić uwagę na użytkowe wartości tezy, przejętej choćby od Lelewela, że Lechici, od których wywodzi się szlachta polska, to element obcy, napływowy, jaki zwyciężył po ujarzmieniu Wenedów, warstwy chłopskiej, będącej istotnym przedstawicielstwem narodu i jego kultury... Na próżno kierownictwo teatru w swej wypowiedzi programowej, wygłoszonej do chłopów z całej Polski (Kongres St. L.), tłumaczyło wybór sztuki tym, że okrucieństwa Lecha i Gwinony - to przeczucie okrucieństw bezcelowych, jakie przeżywaliśmy pod pięścią niemiecką, a ofiarna śmierć Lilii, czy Lelum i Polelum przypomina nam ofiary - młodych współczesnych bohaterów walczących o wolność w latach okupacji. Na próżno, - bo wprawdzie kapłańska przepowiednia Rozy Wenedy ma dawać wiarę w nasze odrodzenie z popiołów, ale właśnie ta zapowiedź jest niesłychanie mglista, nierealna, jest typową ucieczką niewierzącego od nieubłaganej rzeczywistości. Samobójcza ofiara Polelum, ostatnie słowa Rozy, ciskającej pod stopy zwycięzcy kajdany: "Patrz co zostało z twoich niewolników!" - mają równie tragiczny swą beznadziejnością wydźwięk, jak pieśń "Warszawianki": "Kto przeżyje wolnym będzie, kto umiera wolny już...", z którą aż po ostatnie powstanie szła do boju bohaterska ludność Warszawy, równie tragiczny, jak chorał "Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej (!)"..., przesyłany na falach z zachodu dla walczącej i ginącej stolicy...

Obłęd rozlubowania się w cierpiętnictwie trwa dalej. Jego ślady, echo tej "Lilii Wenedy", znajdujemy nawet w "Masławie" Zawieyskiego. Nic dziwnego, pisany był w dniach okupacji.

Niebezpieczny ton przedstawieniu inaugurującemu odrodzony i państwowy Teatr Polski nadała niewłaściwa inscenizacja Juliusza Osterwy, niepoprawnego "cierpiętnika", który zdecydowanie "uszekspirował" widowisko, dał mu kształty realistyczne, zatracając zupełnie baśniowość i poetyczność dzieła. Nawet bajka o czynach Lilii miała charakter realistycznego dramatu. Nieprzekonywujące dekoracje Borowskiego, nadużywanie kotar, przedziwny sposób wygłaszania wiersza, pomieszanie patosu dykcji i ruchów z naturalistyczną swobodą, - dało przy widocznym wielkim nakładzie pracy wcale nużącą operę. A tymczasem "Lilia Wenedą", podobnie jak "Balladyna", wymaga przeniesienia widza w zupełnie inny, baśniowy nastrój odczuwania i myślenia.

Również aktorsko przedstawienie nie jest ciekawe, każdy gra sobie. Najwybitniejszą kreację daje Barszczewska w roli tytułowej, subtelne uosobienie liryzmu, nie płaczliwego, ale pełnego wdzięku i życia. Ślaz Osterwy dla wielu jest rewelacją; dawną kapitalną rolę charakterystyczną wzbogacił teraz o nowe szczegóły komizmu. Buszyński (Derwid), Brydziński (Lech), Pancewiczowa (Gwinona) - dostojnie operowi; Broniszówna (Róża) zawiodła brakiem siły demonicznej i jednostajnością tonu; Grolicki dał szlachetnego św. Gwalberta, wbrew intencjom poety, który tą postacią krytykował dewocyjność i dwuznaczną rolę polityki Kościoła.

W latach okupacji, przygotowując w Warszawie nowy teatr dla wyzwolonego kraju, planowali Leon Schiller i Iwo Gali rozpoczęcie działalności wystawieniem "Akropolis". Nic słuszniejszego jak przezwyciężanie cierpiętnictwa - poezją, głoszącą nowe prawa na ruinach przestarzałych osiągnięć.

ŚWITANIE

Teatr Wojska Polskiego w Łodzi uruchomił tzw. "scenę poetycką", która - równolegle do społecznej, codziennej działalności teatru, pomyślanej jako spełnianie obowiązków wobec najszerszych mas - ma odgrywać rolę artystycznego laboratorium udoskonalania sztuki aktorskiej, "poszukiwania dla niej nowej formy, postulowanej przez konsekwencje wielkiej burzy dziejowej" (jak się wyraża program). Repertuar tej sceny ma być tak dobierany, aby był najlepszym materiałem do opracowywania zagadnień artystycznych aktorskiego rzemiosła. Ma to być praca obliczona na dalszą metę, "studia nad sztuką teatru i aktora, które - znów cytuję program - kiedyś podniosą może na poziom wyższy służbę społeczną teatru".

Na otwarcie "Sceny Poetyckiej" (kierownictwo: E. Wierciński i B. Korzeniewski) wybrano wystawioną przed sama wojną w Paryżu, a u nas nieznaną sztukę w 2 aktach Jana Giraudoux "Elektra", w przekładzie Jarosława Iwaszkiewicza. Sama sztuka niesłychanie ciekawa i oryginalna, a jej opracowanie sceniczne jest niezawodnie najwybitniejszym osiągnięciem artystycznym naszego teatru w odrodzonej Polsce. Jeżeli po kilkunastu tygodniach przygotowywań i prób (przy innych zajęciach) zespół potrafił dać spektakl, równający się najlepszym przedstawieniom przedwojennej Warszawy, to rokujący najlepsze nadzieje dowód, jak ta placówka jest potrzebna. Jest to niewątpliwie teatr dla elity umysłowej, ale bynajmniej nie artystowski, teatr również społecznie ważny i konieczny.

Giraudoux, podejmujący w "Elektrze" wątki starych legend greckich, wprowadza jednak ludzi współczesnych, rozważających zagadnienia gnębiące nieśmiertelnie człowieka w każdej epoce, w każdej rzeczywistości, pod każdą szerokością i długością geograficzną. Giraudoux zmusza do myślenia i głębokich rozważań; "publicystyką teatru" - nazwał kiedyś swój utwór. A zapytany o przewodnią myśl "Elektry" odpowiedział: "Ludzkość przez łatwość zapominania i obawę komplikacji wchłania największe zbrodnie. Ale w każdej epoce zjawiają się istoty czyste, które nie chcą dopuścić, aby te wielkie zbrodnie były wchłonięte i temu wchłonięciu sprzeciwiają się nawet przez użycie środków, które powodują nowe zbrodnie i nowe klęski". Tą istotą czystą jest w sztuce Giraudoux Elektra.

Elektra nieubłaganie dąży do prawdy i sprawiedliwości, znając dobrze tragizm "zwyczajnej ceny" ich osiągnięcia: nowe nieszczęścia i zbrodnie. Jest wrogiem potulnego podporządkowywania się człowieka tzw. losowi. Ludzkość bowiem, zdaniem autora, wyrażonym w sztuce przez Prezesa Sądu Najwyższego, przedstawiciela mieszczańskiego spojrzenia na świat, - "jest cała jednym wysiłkiem do kompromisu i zapomnienia. Wszystko raczej w życiu (- sąd ludzkości przeciętnej -) idzie ku lepszemu. Cierpienie moralne goi się prędzej od wrzodu, a żałoba przechodzi jak jęczmień". Tę kompromisowość, łatwość godzenia się z losem, niechęć do zmieniania wygodnego, choćby niesprawiedliwego porządku rzeczy, zagnieżdżona w duszach ogółu, zna dobrze i wykorzystuje władca Egistos, chcący Elektrę wydać za ogrodnika, zagrzebać ją w mieszczańskiej przeciętności. Odnalezienie się jednak jej brata Orestesa budzi w Elektrze "siłę fatalną"; walczy już teraz z żelazną konsekwencją, i pełną świadomością o zwycięstwo najszlachetniejszych dążeń. Zbrodniarze, Egistos i jego kochanka, mężobójczyni Klitemnestra, giną, ale ten wymiar sprawiedliwości i tryumf prawdy pociągają za sobą nieszczęścia inne i niewinne ofiary. Bo bogowie, jak twierdzi za Giraudoux Egistos, to nie są "ani wielkie uwagi, ani wielkie obojętności". Nie zajmują się bez przerwy "pieśnią ziemi, jaką jest człowieczeństwo". Sprowokowani do sądzenia spraw ludzkich, działają arcynieludzko, "hurtowo": "Wojna wybucha, kiedy jakiś naród wyradza się i upadla, ale pożera ona ostatnich sprawiedliwych, ostatnich mężnych, a ocala najtchórzliwszych... Zawsze ludzkość płaci w sumie..."

Pisany w "czasach pogardy", które musiały ściągnąć lata sądu i zniszczenia, utwór ten bynajmniej nie ma wygłosu klęski i beznadziejności. Przeciwnie, odrodzenie wśród ruin i na zgliszczach jest realne, bliskie. Orestesa, by dokonał sprawiedliwości, uwolnił tłum nędzarzy, który rozsiadł się wśród walących się kolumn dotychczasowego "porządku" i rozważa przez usta we frygijską czapkę strojnej kobiety: "Jak się to nazywa, kiedy dzień wstaje jak dzisiaj i wszystko stracone, wszystko zrujnowane, a mimo to oddycha się swobodnie i kiedy wszystko zostało zmarnowane, i miasto się pali, i niewinni mordują się nawzajem, ale zbrodniarze konają w tym zakątku, gdzie wstaje dzień?" - Odpowiada Żebrak, od początku sztuki kontrolujący wszystko i wszystkich: - "To się bardzo ładnie nazywa... To się nazywa świtanie".

"Publicystyka teatralna" Giraudoux, postulująca w przeddzień nadchodzących lat wojny dopiero dziś aktualne rewolucyjne świtanie, nasycona jest najczystszą poezją o filozoficznej głębi, przy szlachetnie prostej i pełnej wdzięku formie poetyckiej i teatralnej. Nadzwyczaj wrażliwe i czujne majsterstwo Wiercińskiego nie uroniło nic z trudnych walorów dzieła, dało całości płynny rytm zbiorowości, umiejętnie ogniskując uwagę na poszczególnych postaciach łączących dostojność poetyckiego antyku ze swobodą współczesnej formy. Pięknie architektonicznie i malarsko rozwiązane dekoracje Teresy Roszkowskiej, jak i jej pomysłowe kostiumy, ilustracja muzyczna Romana Palestra podkreślały wyraziście i dyskretnie zarazem nastrój utworu. Skomplikowany mechanizm ról znalazł doskonałych odtwórców. Jan Kreczmar (Egistos) jest bezsprzecznie jedną z największych przyszłości naszego aktorstwa. Tekst mówi niezrównanie, gra skupiona, swobodna. Odważnie, ze szlachetnym umiarem i dużą siłą tragicznego wyrazu ujęła Elektrę Zofia Mrozowska. Burzliwą psychikę zbrodniczej a na wskroś kobiecej Klitemnestry świetnie wygrała Zofia Małynicz. Filozoficznie zadumanym nad światem Żebrakiem jest pełen godności Zelwerowicz. Zmysłowym szczęściem uroczo dyszy Agata Ant. Góreckiej, a Stanisław Łapiński daje opanowanie groteskową sylwetę Prezesa Sądu itd., itd. (Role Elektry i Żebraka dublują: H. Kossobudzka i J. Woszczerowicz).

Odwiedziny teatralne w Łodzi (nie samą "Elektrą" Łódź żyje) przekonują, że tu najżywszy i najciekawszy jest nurt teatralny, najlepsze zapowiedzi na przyszłość (Schiller!Schiller!!), że poczciwy Kraków, który miał wielkie apetyty i takież możliwości na stworzenie najbogatszego i najpracowitszego ośrodka ruchu teatralnego, sam ze swych zadań zrezygnował.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji