Autor: Dario Fo
Czas akcji: koniec lat sześćdziesiątych XX wieku; wczesny ranek powszedniego dnia.
Miejsce akcji: dziedziniec przed fabryką w mieście na północy Włoch.
Obsada: 14 ról męskich, 3 role kobiece.
Druk: "Dialog" nr 9/1970.
W fabryce włókienniczej dogasa trwający od miesiąca strajk robotników. O szóstej rano Komisarz policji nawołuje strajkujących do opuszczenia fabryki w ciągu dziesięciu minut, w przeciwnym razie grozi użyciem siły. Robotnicy wychodzą, mają poczucie, że strajk nic nie dał, że zostali zlekceważeni, ale też sami przyznają, że są nieprzygotowani, nie mają konkretnego planu, nawet papieru, na którym spisaliby cele strajku. Franca zgłasza pomysł nowej, skutecznej strategii informacyjnej, takiej która zatrzyma i zainteresuje idących do pracy w okolicznych fabrykach robotników. Trzeba zrobić teatr - pogrzeb fabrykanta z udziałem księdza, z lamentującą wdową, jak na Nowy Rok, gdy robi się pochówek staremu. Zwłoki fabrykanta zastąpi manekin kucharza z pobliskiej restauracji, wszyscy będą lamentować i w ten sposób żywy fabrykant będzie miał własny pogrzeb.
Strajkujący przyjmują role, wkładają na siebie przyniesione z fabrycznej świetlicy kostiumy, Wdowa zanosi się płaczem, prosi o pomoc lekarzy, ma przecież szerokie znajomości i pieniądze, a dzięki nim wszystko jest możliwe. Trzeba sprowadzić profesora cudotwórcę, który wymienia serca jak opony samochodowe. Przybywa natychmiast, bo rewelacyjnie działa ministerstwo sił zbrojnych, ląduje na czarnym parasolu, ubrany jest w kitel rzeźnika, na rękach ma rękawice do zmywania naczyń. Bada fabrykanta i stwierdza, że konieczny jest przeszczep serca. Ale w pobliżu nie ma dawcy, bo choć w fabryce dużo było wypadków przy pracy, to były śmiertelne tak dokładnie, że po ofiarach zostało albo tylko nazwisko na liście wykroczeń przeciwko przepisom BHP, albo dwukilogramowe opakowanie mortadeli, gdy robotnik wpadał do maszyny będącej w pełnym cyklu produkcyjnym. To opakowanie, zgodnie ze zwyczajem, przyznaje się wdowie. Wśród robotników fabryki nie ma też ochotników, chociaż Wdowa wypomina, że wiele fabrykantowi zawdzięczają - wybawił ich od głodu, dał pracę, mają skutery, telewizory, lodówki, inne fidrygałki. Jeden z Robotników podnosi rękę, ale nie w odpowiedzi na apel, on chce tylko zapytać o niespełnione obietnice właściciela fabryki, jednak od razu prowadzą go do Profesora jako dawcę. Po badaniu okazuje się, że Robotnik serce ma zmęczone, bo pracował w fabryce w bardzo złych warunkach i na dawcę się nie nadaje. Jego miejsce chce z własnej woli zająć Robotnica, ale protestują Karabinier, Ksiądz, Lekarz i Wdowa - nie wezmą serca od bezwstydnej. Profesor orzeka, że Robotnica serce ma jak dzwon, trzeba tylko zastanowić się, jak spowodować u niej stan agonalny, aby można było wyjąć serce. Pomysły są rozmaite, mówi się także o przeszczepieniu fabrykantowi serca psa, cielaka, barana lub świni. Wszyscy są zajęci dyskusją i nie zauważają, że nastąpiła pełna śmierć fabrykanta. Pojawia się Ptak Wielki Myszołów, który dusze zmarłych przenosi do nieba. Długo szuka duszy w fabrykancie, z trudem znajduje ją w spodniach, gdzie obsunęła się z powodu nadmiernego ciężaru. Jest wielka i ciężka, bo fabrykant "nawyczyniał takich świństw, że aż się to w nim zatkało". Wdowa rozpacza, nie chce pochować męża z duszą, lęka się opinii Związku Przemysłowców i Rotary-Clubu.
Sprawę duszy zastępuje nowy temat - dziwne odgłosy i przeraźliwy smród. Po poszukiwaniach, po oskarżeniu Wielkiego Myszołowa, do wszystkiego przyznaje się Wdowa, tłumacząc, że odgłosy i smród to skutki pracy jej jelit. Choć jest delikatną kobietą, choć należy do elity towarzyskiej, to przy silnym wzruszeniu fizjologia bierze u niej górę, o czym mówi z rozrzewniającą otwartością.
Zewsząd napływa dławiący dym i czuć potworny smród - to wyziewy ze źle pracującej fabryki. Wdowa wzięła wszystko na siebie, by ukryć inwestycyjne pomyłki męża i ocalić dobre imię ojczyzny. Ale smród nie pochodzi tylko z jednej fabryki, z wielką, niebezpieczną dla ludzkiego zdrowia siłą dochodzi też z innych okolicznych fabryk. Trudno oddychać, więc obecni formują kondukt pogrzebowy i z litanią na ustach ruszają w drogę w poszukiwaniu świeżego powietrza: "Czysty zysk daj im panie / a zarobimy coś i my / by już nie wspomnieć o Watykanie." Po drodze gubią zwłoki fabrykanta, które wpadły do zanieczyszczonego kanału.
Przybywa ekipa mężczyzn w dziwnych kombinezonach, popychają przed sobą zakneblowanego Robotnika. Śpieszą się z wykonaniem egzekucji dla celów statystycznych, bo co dwie godziny w czasie pracy ginie człowiek, a tego dnia zmarł tylko jeden. Pojawiają się natychmiast Trzej Deputowani i w obronie Robotnika zapowiadają skierowanie interpelacji do parlamentu, ale nie zrobią tego natychmiast, bo teraz wystarcza im samo ogłoszenie inicjatywy. Brawurowo wykonują rytualny taniec, którym porywają uczestników konduktu.
Oddział statystyczny ma rozliczne sposoby zadawania robotnikom śmierci, jeden z nich trzeba wylosować. Ksiądz wyjmuje piłeczkę nr 31, co oznacza, że: "Ostre wiertła wbija się w krtań i przecina ją na wylot. Zgon po dwudziestu minutach." A gdy ma rozpocząć się egzekucja, wtedy wstrzymuje ją Karabinieri tłumacząc, że teatr jest fikcją, więc widzowie wszystko, co dzieje się na scenie uznają za "pic na wodę". Dlatego proponuje eksperyment. W teatrze rzymskim za czasów Seneki w takim momencie wprowadzano na scenę niewolnika, który stawał się ofiarą, skoro jednak dzisiaj go nie ma, posłużyć się trzeba koziołkiem ofiarnym. Zwierzątko w obecności wszystkich zostanie zarżnięte przez zawodowego rzeźnika. Ofiarna krew prawdziwego koziołka, a na drugim planie teatralna śmierć Robotnika, wzbudzą uczucie grozy i prawdziwego gniewu. Gdy koziołek jest spętany, noże Rzeźnika naostrzone, wtedy aktorka Grająca Wdowę protestuje - zamiast zarżnięcia koziołka proponuje rozpoczęcie dyskusji z widzami, która przecież kończy każde przedstawienie. Publiczność jest za. Niezadowoleni Aktorzy protestują, bo, jak zwykle, rewolucję zastępuje dyskusja.