Czas akcji: sierpień-październik 1944 roku.
Miejsce akcji: Warszawa.
Druk: Miron Białoszewski "Pamiętnik z powstania warszawskiego", Wydawnictwa Alfa, Warszawa 1987.
Narrator - którym jest sam Białoszewski - nie ukrywa, że pisze pamiętnik z perspektywy dwudziestu trzech lat. Opiera się nie tylko (choć przede wszystkim) na własnych doświadczeniach, ale również na relacjach znajomych i danych źródłowych. Nie ukrywa też, że w wielu detalach zawodzi go pamięć ("Mogę coś pomylić w kolejności, w jakiejś dacie", "Nie mogę dobrze rozróżnić, co było 2, a co 3 sierpnia", "Mam kłopot znów z kolejnością pewnych faktów, które działy się między 12 a 18 sierpnia"). Zdaje sobie sprawę, że szczegóły te prawdopodobnie nie są zbyt istotne dla czytelników, tłumaczy więc, zwracając się wprost do nich, dlaczego są ważne dla autora pamiętnika: " ...ta dokładność dat i miejsc [...] to jest moje trzymanie się kupy konstrukcyjnej". Białoszewski nie ukrywa szwów - sam siebie koryguje: "Modlitwa. Już wtedy pewnie Swen zaczynał je prowadzić. Nie. Jeszcze nie. Prawda. Jeszcze jedna baba". Wyjaśnia również, dlaczego zwlekał tyle lat z napisaniem pamiętnika: " Przez dwadzieścia lat nie mogłem o tym pisać. Chociaż tak chciałem. I gadałem. O powstaniu. Tylu ludziom. Różnym. Po ileś razy". Z perspektywy lat powstanie wydaje się nierealne: "To wszystko zresztą zupełnie jest tak jakby jednym złudzeniem. Strasznie oklepanie powiedzenie. Ale tylko to mi pasuje. Do tego, co się wtedy odczuwało. Bo nie trzeba było być aż poetą, żeby troiło się w głowie". Białoszewski opisuje powstanie z perspektywy świadka, a nie historyka: "Dawno inni zrobili już i historię, i wnioski z tego, i ogłosili. I rzecz jest znana. Tak mówię od siebie - laika. I od innych. Też laików. O tyle nam wolno mówić, że tam byliśmy. Laicy z nielaikami. Wszyscy razem skazani na jedną historię".
Białoszewski przeżył powstanie jako cywil (na początku września zastanawiał się nad przystąpieniem do powstania, ale przyjmowano wtedy niechętnie, bo brakowało broni). Jak inni cywile brał udział w przekuwaniu piwnic, wznoszeniu barykad, kopaniu okopów, gaszeniu pożarów, odgrzebywaniu zasypanych, przenoszeniu rannych. W momencie wybuchu powstania mieszkał na Woli, przy Chłodnej 40. W pobliżu - przy Wolskiej, Górczewskiej, Młynarskiej - cywile byli rozstrzeliwani i paleni na stosach. Narrator pamięta ludzi uciekających w panice ze Śródmieścia na Wolę, i tych samych ludzi, uciekających następnego dnia z Woli w stronę Śródmieścia. W pierwszych dniach powstania Białoszewski nocował w mieszkaniu: "Mieszkało się jeszcze na górze, na trzecim piętrze. Ale już siedziało się w przedpokoju, najwyżej w kuchni, w jak najśródkowszych ścianach, bo waliły pociski. Spało się na zestawionych kanapach w przedpokoju".
6 sierpnia narrator musiał uciekać z Woli; przedostał się na Stare Miasto; kolejne tygodnie powstania spędził w schronie przy ulicy Rybaki 14/16 - głębokiej piwnicy z grubymi murami. "Od tej pory, od tego wejścia tam zaczęła się nowa, potwornie długa historia wspólnego życia na tle możliwości śmierci". Kolejne etapy powstania, w kolejnych dzielnicach i miejscach, Białoszewski spędzał z różnymi ludźmi, rodziną i znajomymi, bliższymi i dalszymi. "Byli bliscy przez ileś tam. Potem byli bliscy inni. Nagle się ich gubiło, a ważni byli nowi. To było ogólne. Sprawa poczucia stadnego. Wszystko jedno w jakim stadzie, byleby w stadzie". Schron na Starym Mieście Białoszewski wspomina jako "wspólnotę mieszkaniową na kupie" i "katakumbową kaplicę" - podzielony był na działki, wypełnione zespołami prycz; jedyne wyraźne przejście wiodło od drzwi do ołtarza. "...schrony nie były niczyją własnością. Warszawa pod ziemią była do spółki".
"Co robiło się w schronie? Gadało. Leżało. [...] Dużo było modlitw, w których brało się udział". Modlitwy stawały się coraz częstsze, "gęstniały". Były też płacze, "takie ze spazmami". Były spacery po piwnicach. "Wyobrażanie sobie, co może być albo co na pewno będzie za chwilę, zajmowało chyba połowę myślenia. Reszta szła na załatwianie bieżących spraw, różnych, a to jedzeniowych, a to położeniowych się, a to nakryciowych [...] Resztę dopychały wspomnienia. [...] i te z przedednia. I sprzed godziny. I te z Woli, i ze świeżej Mostowej. To wszystko się międliło. W kółko. Razem z tymi właśnie możliwościami, co może być. Na tle tego, co się działo. No i oczywiście musiała być i luka na gadanie. I to jeszcze jak duża. Z tym, że gadanie było właśnie na te tematy. Głównie". Były też - w następnych dniach powstania - radośniejsze chwile: na Miodowej brydż i konkurs literacki, na Chmielnej - "douczanie się" we francuskim i popołudnie autorskie Białoszewskiego.
Kilka dni po przenosinach Białoszewskiego na Stare Miasto spadły bomby. "I wtedy zrozumiałem, że to już się zaczęło. Że nie ma na co liczyć dłużej. Ani na pół dnia spokoju. Że moje wakacje staromiejskie już się skończyły". Ukrywającą się w piwnicach ludność cywilną nękały samoloty, artyleria, czołgi i miotacze min ("... na rodzaje broni miało się wyczulenie"). W czasie bombardowań ludzie stali dookoła filarów ("Przy filarach niby ten jeden procencik szansy więcej"), między bombardowaniami szukali piwnic lepiej ofilarowanych. Coraz bardziej bali się zasypania: "Znów zaczął się dygot. Osuwanie się z szumem. Coraz większym Więc już? to już? tak, trudno, tylko czy ściśnie od głowy? do nóg? spłaszczy? i żeby tylko prędko. Dwa sklepienia razem runęły z pierwszego piętra na parter, więc teraz my [...] Nagle zrozumieliśmy, że nas nie zmiażdży".
Od połowy sierpnia na Starym Mieście brakowało jedzenia; potem zabrakło wody i światła. Cywilom było coraz trudniej: "I wydawało się, że już całe lata tego za nami, i co przed nami?, że nic innego nie było i nie będzie, tylko powstanie. Którego nie można było dłużej wytrzymywać. Każdego dnia nie można było dłużej. Potem każdej nocy. Potem każdych dwóch godzin. Potem każdych piętnastu minut".
Ze schronu przy ulicy Rybaki narrator przeniósł się z przyjaciółmi do tunelu, potem jednak wrócił do schronu. Ludzie wciąż przenosili się w nadziei, że w innej piwnicy, przy innej ulicy będzie lepiej, bezpieczniej, ale wszędzie było tak samo. 26 sierpnia Białoszewski przeniósł się na Miodową 14; bombardowania trwały niemal bez przerwy. 1 września, tuż przed upadkiem Starówki, narrator, razem w wycofującymi się powstańcami przedostał się kanałami do Śródmieścia. Cywile nie byli ewakuowani, niektórzy pomagali jednak w przenoszeniu rannych albo byli przemycani "po znajomości": "Nie śmieliśmy jeszcze uwierzyć w te kanały. To było nasze marzenie. Przejść do Śródmieścia. Legenda o kanałach, o wejściu za przepustkami po znajomości, i to w wyższych sferach, zrobiła swoje. A że w kanałach może być źle, że się topili, że gubili drogę, że z Mokotowa, tego Dolnego, na klęczkach, bo dziewięćdziesiąt centymetrów, że niektóre włazy pod Niemcami i otwarte, że Niemcy wrzucają granaty, to nas nic nie przerażało. Byleby stąd!" Białoszewski niósł na plecach rannego; żmudna wędrówka z Długiej na Nowy Świat trwało kilka godzin. "Trzecia Warszawa, licząc od wierzchu. Pierwsza na wierzchu właśnie. Ta z przejściami przez podwórza i sienie. Druga - schronowa. Z systemem podziemnych połączeń. A pod tą podziemną jedna ta podziemna. Z ruchem. Z regulowaniem. Z napisami".
Przy Chmielnej 32 Białoszewski odnalazł ojca. Jego warunki bytowe poprawiły się, choć na bardzo krótko. W Śródmieściu ludzie wciąż spali w mieszkaniach, było jedzenie i woda. Po kilku dniach zaczęło się jednak bombardowanie i bieganie do piwnic. "Zrobiło mi się niemiło, że to już. I znów zapadła we mnie zgoda na śmierć [...] Ale to zmęczenie - mimo pogodzenia się - trzeci raz... trzeci raz? to samo?". Coraz więcej osób przenosiło się do południowego Śródmieścia, na drugą stronę Alej Jerozolimskich - tam było nieco spokojniej. "... według znanego mi już wtedy prawa, ludzie musieli zmieniać teren i uznawać coś za gorsze czy lepsze". Około 6 września Białoszewski w nowym gronie przeniósł się na Nowogrodzką. W południowym Śródmieściu było bezpieczniej, bo domy było wysokie i solidne, a ulice wąskie. "Parter - półzbawienie. Można spać. Na byle czym. Byleby się rozciągnąć. Pocisków na parterze nie bierze się za bardzo w rachubę. Jeśli to nie wściekły atak". Narrator zdawał sobie jednak sprawę, że ulga jest chwilowa: "Już wiedziałem, że ten spokój lada chwila się skończy. Że na razie bombardują tamto Śródmieście. I zaraz wezmą się do tej mojej nowej dzielnicy. Czyli czwarty raz to samo. I znów trzeba będzie zacząć godzić się ze śmiercią. Albo z urwaniem ręki czy nogi". Białoszewski przenosił się jeszcze dwa razy - na Wilczą 21, a potem, po sąsiedzku, na Wilczą 23 - ten dom miał solidne, kleinowskie sklepienia. Zaczęły się spekulacje, pod jakim kątem może spaść bomba: "Osiem kondygnacji. Ale tylko siedem do przebicia. Bo ósme - to my. Siedmiu nie powinno przebić. Były wyjątki. Czasem. Ale liczyło się na normę. A jeżeli bomba pójdzie więcej z ukosa i trafi nie w dach, ale o piętro niżej? To tylko sześć. Też nie powinno przebić. Ale jeżeli trafi w czwarte piętro?"
W toku narracji Białoszewski wspomina o nadziejach związanych z frontem wschodnim - oczekiwanie na cud na Wisłą 15 sierpnia i radość ze zdobycia Pragi miesiąc później. Wspomina o zrzutach broni i żywności, pisze także o wskazówkach AK, jak zachować się w wypadku wkroczenia Armii Radzieckiej: "Żeby nie robić owacji. I nie okazywać niechęci. Ale coś w rodzaju obojętności".
Białoszewski odheroizowuje powstanie. Pisze o strachu i codziennych troskach cywilów, o ich konfliktach z powstańcami: "Jakieś baby nawymyślały jakimś przypadkowym powstańcom. O to, co oni w ogóle narobili". Pisze o kłótniach gotujących w schronie kobiet i bójkach mężczyzn z użyciem siekier. Wspomina o porzucaniu rannych ze strachu o własne życie, o pokrzykiwaniu na ranną, żeby przestała jęczeć. O cywilach, którzy nie zawsze byli ofiarni - nie zawsze gotowi pomóc sanitariuszkom w przenoszeniu rannych. Narrator kilkakrotnie wspomina o rozluźnieniu dyscypliny i kumoterstwie. W czasie ewakuacji ze Starówki w kanałach, wbrew rozkazom, znalazło się wielu ciężko rannych i cywilów. "Przemycanych tak, jak my. Do pomocy i po znajomości. A to wszystko wydłużało wycofywanie". W Śródmieściu natomiast "dużo było opaskowców z pozoru. Różni półpowstańcy. Stany pośrednie. Skłonność do geszeftów".
Po upadku powstania zaczęło się szukanie swoich, "wielkie mycie przed wielkim wyjściem", wyprawy po warzywa do ogródków działkowych na Polach Mokotowskich. "Wszyscy ludzie, co wyłazili wtedy z Warszawy, byli do siebie podobni i zupełnie niepodobni do innych" .
Białoszewski trafił do obozów w Pruszkowie i Łambinowicach, a stamtąd do Opola. W Opolu pracował jako pomocnik murarza; po miesiącu uciekł do Częstochowy. Do Warszawy wrócił w lutym 1945 roku.
Ukryj streszczenie