Czas akcji: "pod koniec drugiego dziesięciolecia XIX wieku".
Miejsce akcji: Wilno.
Obsada: 13 ról męskich i 5 ról kobiecych.
Druk: "Dialog" nr 7/1987.
Komedia w trzech aktach.
Do teatru wileńskiego, na zaproszenie dyrektora Każyńskiego, przyjeżdża Wojciech Bogusławski. Ma zagrać w jednym przedstawieniu sztuki "Tartuffe", we własnym tłumaczeniu. Mistrz spóźnia się i gdy już nikt nie wierzy w jego przyjazd, pojawia się w teatrze rano w dniu premiery. Rozmawiając "incognito" z Dekoratorem i Rekwizytorem, dowiaduje się, jak wielkim podziwem i szacunkiem darzą go zarówno ludzie teatru, jak i wileńska publiczność ("to największy polski aktor", "takiego to nie ma nigdzie, na całym świecie").
Z powodu zaginięcia pewnego listu, Bogusławski sądził, że ma zagrać dwukrotnie we własnej operze (w domyśle: "Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale"), poczynając od następnego dnia. Tymczasem na ten utwór nie uzyskano zgody cenzury. Wybrano "Tartuffe'a". Afisze zostały rozlepione, sprzedano po dwa bilety na każde miejsce, a w dodatku na przedstawieniu pojawi się gubernator Wilna. Teatr stoi na progu bankructwa i występ Bogusławskiego miał sytuację uratować. W końcu Mistrz daje się ubłagać, ale pod warunkiem spisania nowej umowy i zwiększenia honorarium.
Bogusławski dawno temu przetłumaczył komedię Moliera i nigdy (z powodów cenzuralnych) nie mógł jej wystawić ani zagrać Tartuffe'a. Teraz w pośpiechu uczy się roli, ale i tak musi liczyć na pomoc Suflerki. Pracę co chwila przerywa mu ktoś z zespołu. Młody aktor o zainteresowaniach literackich i reżyserskich, Antoni Rybak, pyta, czy warto pisać sztuki. Aktor (i zarazem krawiec) Niedzielski przynosi do miary przerabiany dla Bogusławskiego kostium. Wileńska gwiazda, Kamińska, błaga Mistrza, by ją zabrał ze sobą do Warszawy. Damse narzeka, że to nie on gra Orgona. Pijany Skibiński rozpacza nad brakiem nadziei na zmartwychwstanie Polski. Hrehorowiczowa wróży wielki sukces i cieszy się z niebywałej frekwencji. Młoda Pięknowska prosi o wpis do pamiętnika. Suflerka na kolanach błaga o najmniejszą pamiątkę i - z braku czegoś lepszego - uszczęśliwiona przyjmuje guzik.
Rozpoczyna się próba trzeciego aktu "Tartuffe'a". Dyrektor Każyński traktuje tekst Moliera powierzchownie, wykreśla postacie, które wydają mu się mało ważne, nie próbuje wniknąć w podteksty. Bogusławski odwrotnie - dogłębnie analizuje wszystkie wątki i postacie. Bierze w obronę Moliera, domaga się szacunku dla geniusza i uważnej lektury arcydzieła. Wykazuje sprawy, których nikt dotąd nie zauważył, na przykład, że syn Orgona, Damis, jest zakochany w swojej macosze, że Orgon uwielbia Tartuffe'a ze strachu przed ujawnieniem niebezpiecznych papierów, które przechowuje a także z powodu osamotnienia w domu, w którym nikt go nie kocha. Następnie Mistrz udowadnia kolegom-aktorom, że Elmira przychylnie słucha miłosnych wyznań Tartuffe'a, bo jego uczucia są prawdziwe. Ten świętoszek i obłudnik poniesie klęskę dlatego, że przez chwilę był szczery.
Urażony w swych ambicjach, dyrektor Każyński sarkastycznie wychwala mądrość Bogusławskiego i drwi z własnego zespołu oraz miejscowej publiczności. Mistrz mówi, jak ważna jest gra zespołowa i chwali partnerów. Bierze też w obronę publiczność, podkreślając jednak: "tylko jedna jedyna rzecz potrafi oddziałać na widownię - szczerość. Każda widownia ją odczuje - i ta najgłupsza, i ta najbardziej wyrafinowana. Jedynym zadaniem aktora jest to, by potrafił być szczery."
Każyński chciałby, aby po spektaklu Bogusławski wziął udział w przyjęciu, na którym carski gubernator "uściśnie dłoń każdemu wykonawcy". Mistrz nie godzi się na to, zapowiada wyjazd natychmiast po zakończeniu przedstawienia, a na propozycję dodatkowego honorarium odpowiada: "Tylko moje aktorstwo jest na sprzedaż."
Pod koniec próby okazuje się, że dyrektor przerobił zakończenie "Tartuffe'a" na apoteozę cara Aleksandra I oraz hołd składany gubernatorowi. Aktorzy mają na kolanach bić pokłony przed portretem satrapy, a Rybak zostanie ubrany w mundur oficera carskiej gwardii. "Chyba się ze wstydu zapadnę pod ziemię!" - stwierdza młody aktor i wzdycha, że najchętniej w ogóle nie wyszedłby na scenę.
Bogusławski przepytuje krytyka Psarskiego o tryb aresztowań w Wilnie, łatwo bowiem rozpoznał w nim szpiega.
Kamińska ponawia swoją prośbę, by Bogusławski zabrał ją ze sobą do Warszawy, ale on delikatnie odmawia. Hrehorowiczowa pociesza zebranych, wskazując na portret cara: "Zawsze jest jakiś portret. Ale zawsze jest też i teatr." Dekorator ofiarowuje Mistrzowi pamiątkę po ojcu: sztylet z napisem "Honor i ojczyzna".
Podczas ostatniego antraktu na scenie za kurtyną odbywa się bankiet. Gubernator komplementuje aktorów oraz polską kulturę. Psarski w roli tłumacza przekręca słowa zwierzchności we właściwym sobie lizusowskim duchu. Każyński, korzystajac z dobrego humoru władzy, upomina się o dotację dla teatru i uzyskuje pomyślną obietnicę. Na koniec Gubernator zaprasza na chwilę Bogusławskiego do swojej loży. Wielki aktor odgrywa teraz rolę donosiciela - ostrzega Gubernatora, że niejaki Antoni Rybak, ubrany w mundur oficera carskiej gwardii, ma zamiar rzucić się z nożem na portret cara.
Rozpczyna się ostatni akt przedstawienia. Zbliża się moment apoteozy, ale spektakl utyka w miejscu, bowiem Rybak nie pojawia się na scenie i nie ma komu wypowiedzieć jego kwestii. By ratować sytuację, Bogusławski, padając na kolana przed lożą Gubernatora, improwizuje tekst o poddaniu się Tartuffe'a sprawiedliwej karze.
Aktorzy są wstrząśnięci i przerażeni. Obwiniają Rybaka, że pewnie upił się i dlatego nie zjawił się na scenie. Obawiają się, że Gubernator zamknie teatr. Ktoś zauważa, że publiczność wiwatowała na cześć dyrektora Każyńskiego jako patrioty. Na to wkracza zakrwawiony Rybak i opowiada, jak to został w garderobie zaaresztowany i pobity, a następnie zwolniony ze słowami: "Nie zrobimy z pana żadnego bohatera narodowego, żadnego męczennika, niech pan to sobie wybije z głowy!". Chłopak jest szczęśliwy, że nie musiał wystąpić w uwłaczającej mu roli i że teraz nie musi się wstydzić. Co prawda jest wydalony z Wilna i skierowany do Grodna jako kancelista, ale to kara nie najgorsza z możliwych. Dopytuje się o Mistrza, bo chciałby ucałować mu ręce, ale znakomity gość jest już daleko. Rekwizytor komentuje z zachwytem: "Bogusławski zawsze tak robi. Pojawia się gdzieś, czyni cud i znika. To jego metoda."
Ukryj streszczenie