Miss Saigon, muzyczna historia prawdziwej miłości
Smutna jest ta historia amerykańskiego żołnierza i wietnamskiej gejszy. Ona kocha dozgonnie. On, owszem, wraca. Tyle że po latach i z żoną. Zamiast małżeństwa - samobójstwo, zamiast happy endu - tragedia.
Tymczasem publiczność dziesięciominutową owacją na stojąco potwierdziła nadzieje reżysera Wojciecha Kępczyńskiego na udane połączenie frywolnej formy z poważną treścią. Każdy przecież marzy o przeżyciu takiej namiętności, na którą inni daremnie czekają całe życie. A poza tym jest akcja, dekoracja zmienia się trzydzieści cztery razy, no i na scenie ląduje helikopter armii amerykańskiej!
Przygotowania trwały dwa lata. Wykorzystano najnowszej generacji światła i jedyne w teatrze polskim urządzenie TI-MAX do cyfrowej animacji dźwięku. Wyprodukowanie musicalu kosztowało 2 200 000 zł, a scena lądowania helikoptera pochłonęła 15proc. budżetu! Scena ta zresztą - jak przyznaje Marek Szyjko,
zastępca dyrektora Romy - mrozi krew w żyłach obsłudze technicznej i jemu samemu. - Przeżywam katusze. Nigdy nie wialnio, czy się uda - wyznaje.
W sobotę się udało. Helikopter odleciał. Niektórzy widzowie twierdzili nawet, że to najlepszy musical, jaki widzieli, taki był wiarygodny i bliski życiu.
- Myślałem, że prostytutki w domu publicznym to prawdziwe Wietnamki! - wyznaje jeden z widzów. - Muszę przyznać, że nasze dziewczyny poradziły sobie świetnie - dodaje.
A ja muszę przyznać, że chłopaki też! Już wkrótce się przekonamy, czy musical, który stał się legendą i porwał publiczność m.in. Londynu, Nowego Jorku i Tokio, teraz rzuci na kolana Warszawę.