Artykuły

Leniwe gesty

"Zabawy na podwórku" w reż. Julii Wernio w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Pisze Agnieszka Rataj.

Kto pisał o dzieciństwie jako raju szczęśliwości, nie mógł się bardziej mylić. Dzieciństwo straciło swój mit, dzieciństwo to koszmar wymagań, braku akceptacji, rozpaczliwych pragnień bycia w grupie i jednocześnie chęci wyróżniania się z niej. Pragnień, które w ekstremalnych przypadkach prowadzą do tragedii.

Sztuka Edny Mazyi "Zabawy na podwórku" inspirowana była prawdziwymi wydarzeniami z 1988 roku, kiedy w jednym z izraelskich kibuców zbiorowo zgwałcono czternastoletnią dziewczynę. Pracując w kieleckim teatrze, Julia Wernio postawiła na siłę tekstu, realizując go za pomocą najprostszych środków scenicznych.

Scenografia Elżbiety Wernio jest klaustrofobiczną, niewielką przestrzenią opuszczonego podwórka, z jednoczesnym zaznaczeniem drugiego miejsca akcji, którym jest sala sądowa, gdzie rozegra się proces czterech chłopców oskarżonych o gwałt Dvori. Widownię oddzielają od sceny sądowe barierki. Szare, odrapane ściany, zwieszająca się z sufitu stara opona, która służy za huśtawkę, przerdzewiałe rynny, w kącie ściany blaszana balia, ławki, małe okienko gdzieś pod sufitem. Całość bardziej przypomina więzienie niż podwórko niewinnych zabaw. "Co robi mała dziewczynka na takich opuszczonych podwórkach?" - zapyta podchwytliwie jeden z obrońców w trakcie procesu.

Dvori (Aneta Wirzinkiewicz) to mała outsiderka zgrywająca się na buntowniczkę. Patrzy nieufnie spod grzywy rozczochranych rudych włosów. Zielona, niepoprawnie krótka sukienka, pasiaste podkolanówki, wysokie trampki, każdy zawiązany inną sznurówką. Udaje, że pali od trzynastego roku życia, ale kiedy chłopcy częstują ją papierosami, nie potrafi się zaciągnąć. Namówiona przez chłopaków do picia piwa, krztusi się nim, wyrzuca drugą puszkę. Kim jest ta dziewczynka o zachrypniętym głosie, podchodząca bokiem do każdego na swojej drodze ukradkiem, jakby w oczekiwaniu uderzenia, przed którym trzeba będzie szybko umknąć? Niewinna i perwersyjna zarazem, od początku wyraźnie zafascynowana Asafem (Hubert Bronicki), którego każdy ruch uważnie śledzi. Ona coś tam wie, naczytała się rozmaitych pisemek i wydaje jej się, że swobodnie umie mówić o seksie, alkoholu, papierosach i motorach. Aneta Wirzinkiewicz świetnie sportretowała tę czternastolatkę, zbyt nieładną, żeby bawić się chłopięcym zainteresowaniem. Zbyt niepewną siebie, żeby zaprotestować i rozpoznać, kiedy zostaje wkręcona w ich okrutne rozgrywki. Zbyt niedoświadczoną, żeby zapanować nad nimi i swoimi uczuciami. Wystarczy zaledwie słowo silniejszego od niej psychicznie Asafa i łamie się, łasi jak pies pragnący jednego cieplejszego gestu. Poruszająca jest scena, kiedy po gwałcie Dvori garnie się do obojętnego chłopaka, prosząc: "Zabierz mnie stąd". Jeszcze ma nadzieję, że zobaczy w tym, co się przed chwilą stało, jej poświęcenie. Ta dziewczyna całe życie będzie ofiarą, do tego ofiarą, która kocha swojego prześladowcę.

Czterej chłopcy wpadają na scenę w grupce. Przekrzykują się, śmieją, grają w kosza. Pozornie nie zauważają Dvori, która nadal uparcie buja się na huśtawce, ale każdy ich ruch, odzywka, splunięcie na ziemię, jest już grą wobec niej. Trzeba pokazać obojętność. Tylko Szmulik (Bogusław Kudłek) jest zaniepokojony; on jeden przeczuwa, może nie do końca świadomie, co tu się może wydarzyć. Próbuje wygonić Dvori z podwórka, czym budzi jej wściekłość i prowokuje do coraz śmielszych gestów. Ona też musi pokazać. Dlatego przybiera coraz bardziej udziwnione i prowokacyjne pozy na huśtawce, uparcie wodząc wzrokiem za Asafem. Przywódca grupy najdłużej nie będzie zwracał uwagi, kiedy chłopcy zaczną rozmowy z Dvori. Hubert Bronicki w roli zimnego manipulatora przypomina chwilami Andrzeja Chyrę z "Długu". Pozornie obojętny, widzi jednak wszystko i świetnie umie wykorzystać słabość wszystkich dookoła. Od niechcenia bawi się reakcjami Dvori, która na jedno jego skinienie zmienia zdanie i jest w stanie zrealizować najgłupszą prośbę. Jak w scenie, kiedy Asaf wysyła ją do domu po patelnię na ryby. "Przynieś jedną... albo może dwie... albo nie, jedną..." - zabawia się uszczęśliwioną dziewczynką, która już nie dostrzega ośmieszania jej.

Młodzi wykonawcy dają sobie radę z rolami dzieciaków, których zachowania, nie do końca uświadomione, prowadzą do tragedii. Sceny między nimi chwilami się ciągną, ale w tej leniwej atmosferze czai się dramat: gdzieś w przeciąganiu się Dvori na huśtawce, w szybkich gestach coraz bardziej podnieconych chłopców. Bo skąd tak naprawdę wzięło się zło, które wydarzyło się na małym podwórku? Czy to Dvori sprowokowała chłopców swoim zachowaniem, jak będą twierdzić obrońcy, czy to oni od początku pojawili się tam z zamiarem wykorzystania dziewczynki? Wyjaśnieniu tego ma służyć proces, którego sceny przeplatają się z wydarzeniami na podwórku. Chłopcy ściągają czapki, zarzucają na siebie togi, Dvori zaczesuje potargane włosy do tyłu - zmieniają się w swoich obrońców. Pozornie dorośli, w innych rolach, odgrywają tę samą sytuację. Kobieta po raz kolejny stanie się ofiarą, zostanie ośmieszona, i to ona będzie największą przegraną. Wyposażona w kwestie z podręczników feminizmu - choć potrafi początkowo ostro zareagować na uwagi pod swoim adresem ze strony mężczyzn - ulegnie, kiedy obrońca Asafa zaproponuje jej herbatę. Ona odczyta to jako znak flirtu, zachęcająco uśmiechnie się do mężczyzny, który w tym momencie ją ośmieszy. Czy ta odwieczna gra między kobietą a mężczyzną musi zbierać swoje ofiary niezależnie od wieku? Nawet proces nie da satysfakcjonującej odpowiedzi. Największy manipulator Asaf zostaje uniewinniony i dalej może rozgrywać swoje niebezpieczne zabawy.

Słabością tego spektaklu jest niestety brak - podstawowej dla sukcesu realizacji tekstu Mazyi na scenie - umiejętności płynnego przechodzenia aktorów z roli dzieci w dorosłych. Sceny sądowe rażą sztucznością. Zbyt wiele w nich podkreślania oficjalnej sytuacji, zbyt wiele gry do widowni, która teoretycznie powinna stanowić ławę przysięgłych, świadków tego procesu. Postawiona jednak wprost wobec tej sytuacji usadzona za barierkami publiczność sprawia wrażenie bardziej zakłopotanej niż szczerze przejętej swoją rolą. Rozbuchane gesty, wychodzenie aktorów z przemowami w widownię zmieniają przejmującą sytuację w dziwaczną dramę z pogranicza amerykańskich seriali i "Sędzi Anny Marii Wesołowskiej". Szkoda, bo giną przez to zalety kieleckiej realizacji: leniwie budowane napięcie scen podwórkowych. Bezpośrednio i z odpowiednim namaszczeniem podane kwestie o prawie, sprawiedliwości i odpowiedzialności zamieniają widza w słuchacza lekcji o poprawności politycznej i niebezpieczeństwach pozostawienia dzieci samym sobie.

Realizację Julii Wernio trudno więc nazwać wybitną, to raczej solidna praca, z kilkoma interesującymi scenami. Udowadniająca po raz kolejny, że pozornie beznamiętny, suchy, ale precyzyjny styl dramatu Edny Mazyi potrzebuje równie precyzyjnego wykonania.

Agnieszka Rataj - pracuje w TVP Kultura, recenzentka teatralna "Rzeczpospolitej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji