Artykuły

Prawem serii

Wierzę niezachwianie w prawo serii, rządzące - w moim przekonaniu także programem telewizji. Mógłby ktoś oczywiście powiedzieć, że to nie żadne metafizyczne prawo, ale kiepskie planowanie poszczególnych redakcji TV sprawna, że np. absurdalne "Divertimento Stomatologiczne Jeremiego Przybory sąsiaduje ze zwariowaną komedią amerykańską "Czyste szaleństwo", skutkiem czego przez cały wieczór niedzielny pękamy ze śmiechu, by innym razem bez przerwy smucić się przy telewizorze.

Ostatnio - prawem serii - pokazano na małym ekranie, w odstępie trzech dni, dwa filmy "nowofalowe" o dwudziestolatkach: czechosłowacki "Miłość blondynki" i radziecki "Mam 20 lat". Na najbliższą sobotę zapowiedziany jest bułgarski film "Młodość Anny", także o problematyce młodzieżowej.

Oba już wyświetlone filmy wzbudziły po wejściu na duże ekrany wyjątkowe zainteresowanie krytyki filmowej i oba nie znalazły szczególnego uznania u masowej publiczności kinowej, dzięki czemu stosunkowo szybko trafiły do telekina, gdzie chcąc nie chcąc obejrzało je kilka milionów ludzi, "kupujących" w domu na zasadzie "jak się nie ma, co się lubi..." każdy projektowany w TV film. I dobrze się stało.

"Miłość blondynki" -- to w swoim gatunku dzieło absolutnie doskonałe. Jest to ukazany z zadziwiającym autentyzmem fragment życia młodej robotnicy fabrycznej z prowincjonalnego miasteczka, historia jej przygody miłosnej z przypadkowo poznanym chłopcem. Film jest nieefektowny, jego akcja rozwija się leniwie, bohaterzy są pospolici i nieciekawi, a jednak dzieło młodego czechosłowackiego reżysera - Milosa Formana fascynuje, głównie dzięki prawdzie z jaką potrafił on przedstawić środowisko, w jakim żyje bohaterka filami, i jej psychikę.

Mimo odniesionego sukcesu na festiwalu w Wenecji - film Chicijewia. "Mam 20 lat" traci w konfrontacji z "Miłością blondynki", nie jest w pełni udaną próbą przełamania tradycyjnej konwencji dramaturgii filmowej. Można mu zarzucić pewną pretensjonalność i raczej snobistyczne ciągoty twórcy ku nowoczesności, nie mającego tak doskonałego jak Forman zmysłu obserwacji, co jest warunkiem sine qua non filmów tego typu, rezygnujących z a-trakcyjnej akcji, mówiących o powszednim życiu przeciętnych ludzi.

Wydarzeniem teatralnym ostatniego okresu w TV była inscenizacja "Kartoteki" Różewicza, utworu daleko odbiegającego swoją formą od tradycyjnego modelu sztuki scenicznej i przez to niełatwego w odbiorze. Jest to ciąg scen pozornie chaotycznych, powiązanych jedynie osobą bohatera, przeprowadzającego obrachunek ze swojego życia. Rzecz utrzymana jest w konwencji snu, porwana na strzępy akcja rozgrywa się nie na jawie lecz w wyobraźni głównej postaci sztuki, mężczyzny z tzw. pokoleń a Kolumbów. Życiorys bohatera jest typowy dla tego pokolenia, oo autor podkreśla, nazywając, go coraz to innymi imionami. Wspaniałą kreację w telewizyjnej "Kartotece" stworzył najwybitniejszy chyba z czołówki naszych aktorów - Tadeusz Łomnicki, który niezwykle wyrazistą interpretacją głównej roli uczytelnił sztukę, wydobył jej wymowę i sens.

Znów prawem serii - w repertuarze teatralnym TV znalazła się w tym samym tygodniu sztuka innego naszego wybitnego współczesnego dramaturga - Sławomira Mrożka - "Czarowna noc", z którą wystąpił Wrocław. Jest to żart sceniczny o dwóch panach na delegacji służbowej, zdradzający ich mentalność oraz skrawane tajemnie tęsknoty we śnie w pokoju hotelowym. Przedstawienie, mimo że reżyserowała je znakomita Krystyna Skuszanka, było nieudane - głównie z winy męskich wykonawców, którym udało się dość skutecznie zamordować specyficzny dowcip Mrożka, a więc dokonać rzeczy - wydawałoby się - niemożliwej.

W dziale reportaży filmowych na uwagę zasłużyła kolejna pozycja z cyklu "Ludzie i zdarzenia".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji