Artykuły

Przy zimnym kominku

Wydawałoby się, że już czas, by na stojący w kącie telewizor patrzeć trochę tak, jak ongiś o tej porze roku zaczynało się patrzeć na piec: miło było siedzieć w jego zasięgu w jesienne i zimowe dni, ale teraz czas na słońce. To porównanie nasuwała sama TV, którą w pierwszej połowie tygodnia obfitowała w programy turystyczno-krajoznawczo-wakacyjne, pośrednio lub bezpośrednio usiłując nas namówić do porzucenia wygodnej pozycji przed ekranem.

Na razie jednak nic z tego, dotleniamy się, zwiedzamy kraj, a nawet się odchudzamy korespondencyjnie przez TV, bo na dworze zimno. Tydzień był pełen nadziei - same znane skądinąd nazwiska autorów obiecywały wiele.

W piątek np. teatr TV z Gdańska przedstawił komedię pt. "Zamach" czyli o czasach wojennych na wesoło. Popełnili ją tuż po wojnie aż dwaj młodzi autorzy i teraz, po latach (grano w 1946 r. w Krakowie) pokazano nam ją na nowo. Komedia nabrała w pewnym sensie wagi dokumentu, a autorzy mają szczęście nosić znane nazwiska: jeden nazywa się Tadeusz Breza, drugi Stanisław Dygat - z takimi nazwiskami można odgrzebywać różne "niewypały" młodości - nic już nie zaszkodzą. Zresztą śmialiśmy się - jak na komedię przystało - wystarczająco. Głównie jednak z dyrektora Arbeitsamtu, który rozbrajał swoją kaleczoną polszczyzną. Ale kaleczenie kaleczeniu nie równe, inaczej to robi Niemiec, Rosjanin, czy Francuz, a ten dyrektor mówił trochę jak "dobra Murzyn" z ongisiejszych czasów.

Nie zapomni też pani "z towarzystwa", która z Pawiaka skierowała swe pierwsze kroki do... kosmetyczki, fryzjera (tak, tak, miłe panie, znaczek "Q" takiej kobiecie byśmy dzisiaj dali - nam po zwykłym dniu pracy nie bardzo się chce o tym myśleć).

O czwartkowym Teatrze Sensacji wspomnę tylko, ponieważ jest to generalna powtórka trzech odcinków sprzed roku przed ciągiem dalszym "Pocztówki z Buenos Aires". Większość telewidzów jest więc w roli repetentów, którzy jeszcze pamiętają i mogą podpowiadać. Ale patrząc po raz drugi na widowisko, którego akcja jest nam już znana, dostrzegamy to, czegośmy przedtem nie zauważali. Rzecz dzieje się w Rzymie - tak nas poinformowano - to wiemy, ale tego nie widzimy: tło jest zupełnie nijakie - prawie go nie ma, nawet róg ulicy, gdzie się nasi bohaterowie spotykają, jest czystym abstraktem. Ale powtarzam, to wychodzi przy powtórce. Trudno, musimy poczekać, aż się wszyscy dowiedzą, co było dotąd, wtedy pokażą nam dalszy ciąg.

W rozrywce obiecywaliśmy sobie wiele po "Kuchennym walcu" L. J. Kerna. Autor, znany szeroko choćby z Przekrojowej twórczości, uległ czarowi naleśników i jabłkami tak dalece, zgubił właściwy sobie dowcip. Nie pomogło ostrzenie hoży. Ale podano nam kilka przepisów łatwych do zanotowania, bo śpiewanych powoli i powtarzanych. Tyle uczucia w naleśniki można włożyć nie z samej platonicznej miłości, wróżę więc autorowi kłopoty z nadwagą. Następny program, jeśli będzie, z tego cykli!, prosimy o wcześniejszej porze, trudno tak późno dojadać, a soków trawiennych nagromadziło się sporo.

Okazuje się, że wiele było teatrów w ubiegłym tygodniu, bo znowu chcę o Małym Teatrze TV ze Szczecina słów parę. Tu jednak nie tyle chodziło o widowisko, ile o przekazanie XVII-wiecznego tekstu, kilka tysięcy wierszy liczącego poematu "Morska nawigącyja do Lubeka" Marcina Borzymowskiego. Jest to pierwszy polski wierszowany przekaz o sprawach morza. Dawny i dziwny. Nasz język o morzu - ciągle jeszcze skąpy, musi korzystać i dziś z obcych zapożyczeń. I w tym poemacie wiele fachowych słów jest obcych, ale są i stare polskie, piękne zwroty. Oto jeden z przepisów obowiązujących na statku: "ani fasołów czyńcie, ni łajania", albo, nie morski już zwrot, o umierającej komecie "oczy zaparła i tchem ani dyma", piękny i bogaty był ten nasz język pilski - teraz mamy kilka słów - wytrychów, kilka "prefabrykowanych" zwrotów, i byle nas zrozumiano, reszta nieważna.

Nie sposób nie wspomnieć o teatry poniedziałkowym TV, czyli o Tadeusza Różewicza "Kartotece" w reżyserii K. Swinarskiego z Tadeuszem Łomnickim w roli głównej. Trudny to teatr. Autor (ur. 1921) - to jedna z wybitniejszych postaci naszej literatury powojennej, głównie znany jako liryk.

"Kartoteka" została utrzymana w kategorii myślenia. Znamy język "mówiony" i "pisany" - jest między nimi różnica. "Pisany" musi być bardziej uporządkowany, dokładny - "mówionemu" pomaga intonacją, gest, spojrzenie. W "myśleniu", czyli w rozmowie z samym sobą, "język sercu nie kłamie", chronologia wydarzeń jest nieistotna, a perspektywa czasu nie zmienia proporcji, bo nie istnieje. Zobaczyliśmy więc człowieka takim, jakim nigdy go nie oglądamy - samego i sobą - bo my, ludzie, nawet przy jednym widzu, niestety, już gramy. A może to i dobrze, bo ciężki i smutny jest rozrachunek z własnym sumieniem bez tych zwykłych, ludzkich okoliczności łagodzących, bez czasu, który zmienia wymiary i proporcje, i pomaga człowiekowi się odrodzić.

Niełatwe miał zadanie Łomnicki, zwłaszcza w tej bardzo "szaroczłowieczej" scenerii, jaką teatr oprawiła scenograf K. Januszkiewicz. Sztuka dobra jako "memento" - na co dzień za trudna, budzi bardzo różne uczucia, ,to nie rozrywka", jak nas słusznie w przedsłowiu uprzedził Stefan Treugutt.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji