Artykuły

Narodowe piosenkowanie

Na Podhalu, a myślę, że w Białockiem też, baby jeszcze odmawiają złego, połączenie telefoniczne między Żoliborzem a Miedzeszynem zależy więcej od szczęścia niż od sprawności urządzeń, a my nic jeno ciągle o tym niebezpieczeństwie cywilizacji technicznej, która atakuje wartości kulturowe i obdziera człowieka z myślenia humanistycznego. Albo o śmiertelnej groźbie dezintegracji nauki. Ostatnio właśnie ruchliwy i niesztampowy w pomysłach red. Waniewicz zaprosił do studia trzech naukowców na rozmowę o tej integracji. To była nie najgorsza trójka: prof. prof. Zonn, Grzeniewski i Schaff. Rozmowa jak rozmowa, nie była nadzwyczaj zborna, zadziwiała jednak zgodność całej trójki, co do niebezpieczeństw niesionych przez atomizację nauki. Przypomniało mi to trochę przestrogi ludzi przed nadmiernym rozrostem komunikacji samochodowej, która zwiększa na jezdni prawdopodobieństwo wypadków. Oczywiście piękna jest ambicja całościowych przekazów nauki, imponująca uniwersalność naszych dziadów, którzy w pokojach gościnnych prowadzili piękną sztukę konwersacji, gdzież jednak jesteście niegdysiejsze śniegi. Parę lat temu można było jeszcze wyrobić sobie pojęcie o owej urodzie rozmawiania i uniwersalności słuchając Karola Frycza, Xawerego Dunikowskiego lub nadstawiając ucha w domu nieboszczki Aliny Świderskiej, która prowadziła w Krakowie jeden z ostatnich salonów artystycznych. Dziś ostały, chyba jeszcze pokoje p. Zofii Jachimeckiej, gdzie nie ma ludzi zdezintegrowanych. No, ale to są, jak się powiada, humaniści, ich tereny zainteresowań połączone są naturalnymi pomostami, ich zmartwienia, gdy się skarżą np. na wysychające w szkole źródła zainteresowania historią starożytną a tym samym na odcinanie związków z cywilizacją europejską, ich zmartwienia więc są bardzo zrozumiałe. Zdumiewają mnie jednak lęki przedstawicieli nauk szczegółowych, ścisłych; przecie owe procesy dezintegracyjne są chyba nieuchronną prawidłowością rozwojową, tak jak z drugiej strony - oczywiste są na innych odcinkach - próby scalania rozczłonkowanych dziedzin naukowych, żeby wspomnieć tylko o przykładzie Uniwersytetu Jagiellońskiego, przykładzie łączenia wysiłków chemików i fizyków. Rzecz więc - jak mi się wydaje - nie tyle w odtrąbianiu alarmu, ile w tłumaczeniu nieuchronności dezintegracji, a przeciwstawianiu się jej łatwemu przyjęcia, które zwalnia od szerszych zainteresowań. Być może zresztą, że dyskutanci tak o tym problemie - nawet myśleli, z dialogu ten podtekst jednak nie wyskoczył. A szkoda, bo sprawa jest niezwykle ważka społecznie.

Przeto jeśli nie będzie precyzji w kształtowaniu opinii możemy dźwignąć na karku nie za bardzo zawinioną winę, niczym durrenmattowski pan Traps z opowiadania "Kraksa" przeniesionego kolejno na słuchowisko radiowe, a ostatnio przez polską TV na ekrany telewizyjne.

Świetne przedstawienie. Makabryczna groteska Durrenmatta, groteska, która jak kiedyś autor powiedział, jest jedyną formą zdatna, do przyjmowania spraw śmiertelnie poważnych, napotkała tu szczęśliwie na taktowanego reżysera (Konrad Swinarski) i dobry garnitur aktorów. Świetny był w roli sędziego Jan Świderski, nie mniejszą radość sprawił Stanisław Zaczyk, który na przykładzie roli Trapsa ujawnił nieustanny rozwój swych możliwości aktorskich, znaliśmy go bowiem dotychczas przede wszystkim z wielkiego repertuaru dramy i tragedii.

A Jana Świderskiego powrót do TV witamy bardzo gorąco. Powiadał mi kiedyś ten artysta, że unika telewizji, która niebezpiecznie atakuje mu oczy, jak mniemać jednak należy owe kłopoty ma już chyba poza sobą. W ostatnich bowiem dniach mieliśmy go na ekranie trzykrotnie. W dwóch przedstawieniach i w "Poezji i muzyce"; gdzie recytował poezję Gałczyńskiego. Z przykrością i ze strachem przyznaję się, że nie byłem zachwycony tym przekazem Gałczyńskiego. Świderski poprowadził te wszystkie pobrzdąkiwania poety na gitarze, owe kandelabry, Bachy, leśniczówki i zieloności w sposób nazbyt głębinowy i metafizyczny. Zauważyłem od dawna już, że nasi aktorzy recytują poezję w sposób przesadnie, że tak powiem, "filozoficzny", często szukając głębi w rzeczach nie zamierzonych głęboko lub zgoła płytkich.

Taką manierę możemy co najwyżej darować naszym piosenkarzom. Ci niech łkają ile wlezie, byle pod dobrą muzykę. Wiemy jednak jak to było w Opolu, wiemy co się działo w Polsce przez owe dwa dni transmisyjne. Nie mam nic przeciwko temu rozśpiewaniu, trochę się jednak przykro robi człowiekowi, że owo piosenkowanie to obecnie największa nasza namiętność narodowa. Tęsknota za pozornie łatwą karierą, jaką ma stwarzać estrada, sprawia, że coraz więcej młodych ludzi patrzy okoniem na zwykłą pracę. Oczywiście nie przejmowałbym się tą historią tak bardzo jak Bernard Ładysz, który skarżył się kiedyś, że piosenką nikt na księżyc nie poleci, coś w tym jednak jest, iż tekściny zastępują poezję, a muzyczka literaturę.

Nie najlepsza była ta opolska- zabawa. Ani wokalnie ani widowiskowo. Przeżyjemy ją jednak, w sierpniu zaś, kiedy rozpocznie się bal w Sopocie, znowu cala Polska rozłoży się przed telewizorami. I to nie tylko owo najmłodsze pokolenie, do którego różni ważni krytycy mają pretensje, że są pokoleniem bez własnej biografii, lecz również i ci z heroicznymi życiorysami. Tyle, że w tajemnicy przed bliźnimi.

No, ale Bóg z nimi tymi piosenkami, bo mimo wszystko jest większe zmartwienie z tym, co nazywamy ekonomiczną świadomością społeczeństwa. Formowanie nowoczesnego narodu to właśnie umiejętność patrzenia na świat kategoriami gospodarczymi. Nie jest z tym najlepiej w naszym obejściu przecie w tej materii dokonują się nieustanne zmiany na lepsze. Żelazo jednak kuć trzeba bez przerwy. Tej sprawie miały służyć także transmisje z Wybrzeża prowadzone okolicznościowo z okazji Dni Morza.

Doprawdy nazbyt okolicznościowo wjeżdża ten temat na stół. Zaiste niewiele nasi koledzy potrafili wycisnąć z tego obszaru dającego tak znakomite możliwości interpretacyjne. Coś wiemy o tym i z literatury pięknej, i filmu, i legend, ludowych. A także z książek Głównego Urzędu Statystycznego.

Rzecz jasna, trudno w ciągu dwudziestu lat stworzyć w społeczeństwie tradycje myślenia kategoriami morskiego państwa. Na taką świadomość Anglia pracowała kilka wieków. Można jednak wreszcie przestać się dziwić korektom historycznym, które sprawiły, że mamy więcej niż pół tysiąca kilometrów Wybrzeża, rozmawiać o tym rzeczowo i bez nieustannego zdumienia, no i wreszcie darować nam takie piły jak choćby reportaż ze stoczni pod tytułem "Uwaga! wodowanie". Zgoda, nie każdy może robić tej klasy filmy co Łomnicki, ale też i nie musi brać na plecy ciężaru, który go przygniata do ziemi. Na płask. I na szaro.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji