Artykuły

Polski musical

Jednym ze stałych tematów narzekań jest komedia muzyczna, czyli, jak to się dzisiaj z amerykańska mówi: musical. Mimo wcale dobrych tradycji w tej dziedzinie, od "Krakowiaków i Górali" począwszy, wciąż nie możemy się doczekać narodzin polskiego musicalu. Wiele nieudanych prób podejmowanych w ostatnich latach mogło szczerze zniechęcić i widzów, i twórców. Jedynie minimusi-cal Osieckiej "Apetyt na czereśnie" zdobył sobie uznanie, nie tylko w Polsce, ale ! za granica.

Warto się zastanowić czy całe to narzekanie i wszystkie podejmowane dotąd akuszerskie zabiegi mają rzeczywiście sens. Czy naprawdę aż tak bardzo potrzebny jest nam polski musical?

Musical to jedna z najpopularniejszych dzisiaj form widowiska teatralnego. Forma zajmująca z powodzeniem i miejsce kostniejącej w starych, "wiedeńskich" lub "paryskich" konwencjach operetki. A przecież operetka, właśnie nawet ta staroświecka "lekka" odmiana opery cieszy się w Polsce ogromnym powodzeniem. Ludzie, tak samo jak pięćdziesiąt i sto lat temu, lubią pójść do teatru, gdzie się śpiewa i tańczy, gdzie można się pośmiać i uronić łezkę a potem nucić zapamiętaną z przedstawienia melodię. Tylko że nasza publiczność nuci wciąż te same melodie, które nucili nasi dziadkowie i pradziadkowie na całym świecie pojawiają się coraz to nowe komedie muzyczne, nowe przeboje opanowują radio, telewizję, płyty i kasety, a my co najwyżej importujemy te osiągnięcia popularnej sztuki.

I naprawdę słusznie narzekamy na brak polskiej odmiany musicalu. Aż diabli biorą że w kraju, który nastawiony jest od lat na umasowienie i upowszechnienie kultury, nie umieliśmy dotąd stworzyć żadnej prawie formy sztuki prawdziwie popularnej.

Recepta na musical jest na pozór prosta. Bierze się jakąś, w miarę; sentymentalną, w miarę dowcipną historię, najlepiej - jakąś dobrą, ale nie za "trudną" sztukę jakiegoś klasyka. Przerabia się ją na libretto, pisze do niej melodyjną muzykę, a potem wystawia przy pomocy aktorów, którzy umieją śpiewać tańczyć i grać role. Wszystko to proste, ale rzecz w tym, że musi być bardzo dobrze, fachowo zrobione. Jeśli choć jeden z wyliczonych tu składników musicalu jest słaby, całość ponosi klęskę. Niejedną taką klęskę oglądały światowe sceny, a najwięcej nasze.

Mało jest u nas autorów, którzy chcieliby, a nade wszystko umieliby pisać libretta. Jeszcze mniej kompozytorów, którzy dobrze czuliby się w gatunku muzyki pisanej na zamówienie, do określonego tekstu, a przy tym posiadających prawdziwą inwencję melodyczną. Najmniej zaś aktorów, którzy dobrze grają, a jednocześnie potrafią śpiewać i tańczyć. Nic dziwnego, że polski musical rodzi się w takich bólach i męce.

Ale wreszcie się urodził. Nazywa się: "Jeszcze Dulska..." Libretto według komedii Zapolskiej napisał Janusz Minkiewicz, a muzykę Jerzy Gaczek. Minkiewicz nie zgubił nic ze znakomitej konstrukcji sztuki Zapolskiej. Dodał tylko kilka śpiewanych i tańczonych scen plenerowych nadających szerszy oddech kameralnej akcji. Gaczek napisał muzykę naprawdę udaną. Skomponował też kilka piosenek, które po prostu wpadają w ucho. Całość jest jednolita stylistycznie, solidnie ale i z fantazją zrobiona, daje ogromne pole do popisu dla wykonawców, którzy mają tu do zagrania nie byle jakie role, mogą się wyśpiewać i wytańczyć do woli.

A co z tego zrobiono w teatrze? Aleksander Bardini wyreżyserował tę "Dulska" lekko, bez komediowej przesady, pokazał przy tym, że jest jednym z nielicznych u nas reżyserów, którzy naprawdę mają ucho do muzyki, którzy wiedzą czym jest na scenie taniec i piosenka. Potrafił też zachować to, co może w "Dulskiej", na tle innych musicali, najcenniejsze - złośliwość, drapieżność i wciąż aktualne, zacięcie sztuki Zapolskiej. Do tego Skarżyńscy zrobili dekorację bardzo kolorową, stylizowaną na wciąż modną secesję i świetne, z nielicznymi wyjątkami (strój Zbyszka Dulskiego), kostiumy.

Z wykonaniem jest trochę gorzej. Zespół muzyczny dość nikły. Aktorzy raczej grają tancerzy niż tańczą. Ale niektórzy wykonawcy pokazują, że potrafią grać i śpiewać. Przede wszystkim Kwiatkowska, w głównej roli. Kwiatkowska, której żadne występy w telewizji ani chałtury nie mogą zaszkodzić. Rylska jako Juhasie wieżowa, Lipowska w roli uwiedzionej Hanki. Co najważniejsze jednak, okazało się, że jest już trochę młodych aktorów, którzy, o dziwo, umieją śpiewać i ruszać się po scenie: Barbara Burska (Hesia), Jolanta Zykun (Mela) i Krzysztof Wakuliński (Zbyszek).

Udane dziecię spłodzone z Zapolską przez Minkiewicza i Gaczka jeszcze się troszkę potyka na scenie, choć profesor Bardini nie daje mu się garbie. Ale to chyba dopiero pierwszy kroczek, na pewno "Jeszcze Dulska..." przejdzie przez całą Polskę. A Minkiewicza i Gaczka warto namówić do dalszych ojcowskich zabiegów. Nawet gdyby mieli w tym celu zgwałcić jakiegoś klasyka.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji