Artykuły

Żałosna i prawdziwa tragedia pana Ardena

Zaczął się nowy festiwal teatralny w TV. I to od razu od dwóch krakowskich przedstawień. Tzn. przedstawień, znanych publiczności krakowskich teatrów. Zarówno bowiem "Tragedia pana Ardena", jak i "Don Alvares" - były wystawiane w Teatrze im. H. Modrzejewskiej. Przypominam o tym dlatego, że apokryf szekspirowski o tragedii pana Ardena of Feversham, który zainaugurował festiwal - nadano wprawdzie z Krakowa, ale w nieco odmienionej formie aniżeli jego pierwotna wersja sceniczna. Natomiast pełna uroczej staropolszczyzny proza comediowa "Don Alvaresa" Stanisława Herakliusza Lubomirskiego - została zrealizowana w teatrze z Gorzowa Wielkopolskiego, co w zestawieniu z jej prapremierą krakowską nasuwało naszym odbiorcom sporo możliwości porównawczych.

Krakowski spektakl telewizyjny "Ardena" nie wytrzymał próby małego ekranu. I aczkolwiek nie entuzjazmowałem się jego poprzednim kształtem scenicznym, to przecież skrótowe opracowania na potrzeby (?) TV, do reszty zatraciło wszelkie walory tekstowo-inscenizacyjnę, nie mówiąc już o stronie wykonawczej widowiska. Tymczasem przedstawienia gorzowskie "Don Alvaresa" po mimo znacznego wysiłku tamtejszych realizatorów i dużej staranności o efekt pozwoliło dopiero prawem kontrastu odkryć zasadniczą różnicę w dowcipnej interpretacji oraz artystycznej umiejętności dystansowania się i wobec "dworskiej" sztuczki Lubomirskiego. Wyższość realizacji i krakowskiej nie podlega tu żadnej dyskusji. Można było sobie i na własnym podwórku czynić rozmaite uwagi krytyczne na temat pseudoodkrywczości Hubnera, ale w stosunku do telewizyjnego "Alvaresa" z Gorzowa Wlkp. - przedstawienie hubnerowskie osiągnęło wręcz błyskotliwą rangę artystyczną. Żałuję, że właśnie tego spektaklu nie pokazano nam z Krakowa, choć zdaję sobie sprawę, że trzeba by było uzupełnić premierową obsadę, po odejściu niektórych wykonawców ze Starego Teatru.

Tymczasem prezentacja "Tragedii pana Ardena" - nie tylko zagubiła perspektywy scenicznej akcji, w której nic się nie wiązało kompozycyjnie - ale pod względem aktorskim wystawiła chyba najgorsze świadectwo teatrowi, zwłaszcza, w zakresie dykcji części wykonawców. Był to spektakl tak bełkotliwy, że postawiłbym konia z rządem temu, kto odpowiedziałby (nieświadom treści), o co w sztuce chodziło... Ponadto, aktorzy wyglądali fatalnie w ramce teleekranu, zaś pospieszny rytm akcji zmącił zasadnicze wątki scenicznych zdarzeń. Gdyby nie klarowny oraz dobrze powiedziany wstęp H. Voglera - w ogóle i nikt by nic nie wiedział...

Przykro źle pisać o występie krakowskiego teatru, szczególnie - gdy o jego wartości ma decydować słabe widowisko - i gdy ma się tę świadomość, iż sceny pod Wawelem z całą pewnością i reprezentują wysoki poziom artystyczny i nie mniejsze ambicje - warte szerszego upowszechnienia!

I bynajmniej nie daje dodatkowych satysfakcji np. stwierdzenie, że Teatr Niedzielny TV, tym razem z Katowic - pokazał się z jeszcze gorszej strony w jednej i z najbłahszych - a do tego prymitywnie zrealizowanej komedyjce Fredry "Nikt mnie nie zna". Bez cienia finezji w stronę bardziej pomysłowego rozwiązania i żartu scenicznego na temat - pozbawionej tajemnic dla wszystkich, maskarady podejrzliwego i męża i jego przejrzystej, prymitywnej intrygi, "sprawdzającej" żonę. Żartu nie było, został tylko prymityw. Fredro w amatorskiej i koncepcji - nie wiadomo, dla kogo...

Dość interesująco zarysowuje się reportaż-monstre z ziemi kieleckiej. Pierwsze odcinki: sandomiersko-świętokrzyskie, na ogół zgrabnie łączyły atrakcyjność tradycji i zabytków - ze współczesnością. Zaczynamy coraz lepiej (z teleekranów) poznawać nasz kraj. Tu szansa reportażu telewizyjnego dla wychwycenia blasków i cieni żywego krajobrazu - rośnie zastanawiająco. Program zaś, dopełniany turniejami miast, konkursami świątecznymi oraz reporterskim obrazem codzienności - nabiera rumieńców!

Duża w tym zasługa również i (jak dotąd jedynej) audycji krakowskiej prof. Zina, który z podziwu godną inwencją - na marginesie architektury - komponuje pejzaże polskiej rzeczywistości, a przede wszystkim uczy wyczulonego spojrzenia na sprawy łączone sztukę z kształtem naszego czasu. Bardzo zgrabnym powiedzeniem, ilustrowanym zresztą "piórkiem i węglem" określił prof. Zin przejście od architektury klasztoru Cystersów i starodawnych kuźni Mogiły (tej z "Krakowiaków i górali") - do przestrzennej budowy i kształtów N. Huty: "nie wolno zachwycać się jedynie tym, co było - trzeba widzieć także i to, co jest, oraz to - co tworzy się na naszych oczach". Jak było widać - określenie nie pozostało gołosłowne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji