Artykuły

Szukajmy

"Odpoczywanie" w reż. Pawła Passiniego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Katarzyna Rączka w Teatrze.

Wygląda amatorsko. Jakieś zbite z kantówek ramy, na nich tiulowe, mleczne zasłonki. W głębi duży, czarny fotel dentystyczny. Większą część sceny zajmuje usypany na środku kopiec czarnej i żyznej ziemi, niczym miejsce właściwego życia. Cztery portrety wbite w ziemię przywodzą na myśl portrety trumienne naszą pamięć. Lub jej brak.

W bielonej sali dawnego kościoła ewangelickiego w Srebrnej Górze cała ta scenografia sprawia wrażenie skleconej naprędce na jakiś niespodziewany, improwizowany występ. "Odpoczywanie" nie potrzebuje obudowania maszynerią, jest surowe. Naddatkiem jest tylko muzyka wygrywana na organach przez Rafała Rękosiewicza. Siedzi z boku, w czarnym kapeluszu, lekko przesuwa palcami po klawiszach, jest cichym mistrzem tej dziwnej ceremonii. Z tyłu, za zasłonami, przechadza się odziany w ciemny kubrak główny bohater - to Wyspiański. Reżyser zaś, Paweł Passini, skwapliwie otrzepuje z ziemi portrety i, w akcie uruchamiania scenicznego świata, po kolei prowadzi na scenę cztery aktorki. Ich oczy zasłonięto opaskami. Passini puszcza je lekko, jakby mówił: Leć! Bądź tam! Graj! Jakby uruchamiał mechanizm krakowskiej szopki, dokładając ostatnie elementy.

Świat zaczyna się więc kręcić. Postaci odnajdują się po omacku, nawołują się: Miecio, Staś, Teodor, Hela... Szukają kogokolwiek, aż słyszą głos reżysera: "Dzieci, tutaj nikogo nie ma". Ta pustka pozwala działać. Nie ma opiekuna, nie ma przewodnika, wolno wszystko. Wyspiański wychodzi zza zasłony, okrąża kopiec, w natchnieniu układa poemat, zatapia się w słowach, płynie w twórczym uniesieniu: "Największym wrogiem - powiada - jest własna sztuka i poczucie piękna plastycznego!". Za jego plecami bawią się dzieci, wykonując gimnastyczne akrobacje. Wyspiański, skazany na słowa, które z siebie wylewa w uniesieniu twórczym, jakże jest wielki, tragiczny, odcięty.

Na fotelu dentystycznym spoczywa kukła Wyspiańskiego bez głowy, ubrana w odświętny garnitur. Aktor ma do tej postaci stosunek czuły, litościwy i pełen zaciekawienia: do czego i komu jest potrzebna? Kim naprawdę jest człowiek, którego kuklaną podobiznę tu stworzono? Wyspiański, jak każdy wieszcz, to przecież pomnik: kolejne rocznice, analizy i badania naukowe, setki przedstawień - wieszczowi urwano głowę. Ale kogo właściwie słuchamy?

Paweł Passini szuka nieznanej twarzy Wyspiańskiego. Jego samego zapisanego w listach, artykułach, juweniliach. Wyspiańskiego prywatnego, odsłoniętego, nie stłamszonego przez seryjne wydania dzieł, mówiącego o sobie, do każdego z nas z osobna. Rysowanie takiego portretu wymaga tła. To Wyspiański i dzieci. Najbardziej znane polskie dzieci. Opatrzone w dziesiątkach rysunków, obrazów, szkiców, patrzące z wyblakłych reprodukcji wiszących na ścianach przychodni, biur, sklepów spożywczych. Zamyślone, śpiące, poważne. Najstarsza - Helenka (Anna Bogdanowicz), o długich, kędzierzawych włosach, pilnuje chłopaków, wprowadza porządek, matkuje. Mietek (Katarzyna Tadeusz) i Staś (Dominika Jarosz) zaczynają swoje zabawy z Teodorem (Barbara Songin) - okrutne, jak tylko dziecięce zabawy być potrafią. Adoptowany syn Wyspiańskiego, Teodor, o długich, rozpuszczonych włosach, machający bezwładnie dużo za długimi rękawami, jest popychany, wyśmiewany, przytulany i znów szarpany. Staś jak katarynka woła: "A Teodor nie ma taty, nie ma taty!". Ten zaś wykonuje raz po raz serię padów w przód, buja się na biodrach, opada mechanicznie. Wykrzykuje swój czarny manifest bezsiły: "Świat-gnój, zgnilizna powłoki, widzę ohydę". Bracia mają inny sposób na samotność - zjadają robaki wygrzebane z ziemi. Ziemia przynosi wszystko, czego potrzeba. Staś wykopuje z niej kaftan podobny do tego, który nosi Teodor, Miecio, z wyimaginowanym karabinem na ramieniu, maszeruje, śpiewając "Szarą piechotę", Helenka w niemych spazmach rzuca się po ziemi.

Passiniego interesują losy osieroconych dzieci geniusza, bo osieroceni, jak te dzieci, jesteśmy po Wyspiańskim wszyscy. Reżyser przygląda się więc chorobie psychicznej Teodora i Stasia, pobytowi Helenki w klasztorze, służbie wojskowej Mietka. Tym sierotom bez ojca brakuje poczucia bezpieczeństwa. Relacje rodzicielskie między Wyspiańskim-ojcem a dziećmi można jednak przywrócić. Zabawa, figlarstwo, gra to jedyny sposób, by ojca dotknąć. On też tego potrzebuje. Kiedy zaszywa się w kącie na scenie, lub zapędza w twórcze monologi, Passini woła zza konsoli oświetleniowca: "Panie Wyspiański, lepiej by się Pan dziećmi zajął!". Na tę kwestię Wyspiański odżywa. Wtedy ich zabawy są pełne pasji, radości, przywracają poczucie wspólnoty. Wyspiański dyryguje czterogłosowym chórem dziecięcym, przytacza pełne absurdalnego humoru historie z niepublikowanych za życia zapisków. Wyspiański opowiada, jak wybrał się na wystawę sztuki współczesnej. Oglądał, oglądał i nic. Stanął przed jednym z obrazów, zadziwiony niczym na widok lokomotywy, w którą natychmiast się zamienia, pociągając za sobą dzieci stojące kolejno jak wagoniki. Szczęście i dzieci, i ojca jest absolutne. Ta energia działa na niego, działa na dzieci i na nas również. Wraca wiara, że wszystko jest możliwe, że razem można być zawsze. I z tego źródła "duchowy wódz pokolenia" czerpie najwięcej. Tarzając się po ziemi razem z dziećmi, jest szczęśliwy. Lekko, pięknie, wzruszająco.

Tym większe wzruszenie wywołuje scena dialogu samotnego Stasia z reżyserem. Staś, czysty i niewinny, pełen młodopolskiego uroku, cichutkim głosikiem mówi, że chciałby pokazać pewien układ taneczny. Jego taniec w ciszy jest pełen nowoczesnych, kanciastych i dynamicznych ruchów. Ten ostry kontrast wzbudza śmiech. Staś tańczy więc po raz drugi. I ten taniec jest już inny, jakby był tańcem tysięcy samotnych dzieci. "Tańczą" mocno, byleby ktoś na nie spojrzał.

W postać Wyspiańskiego wcielił się Maciej Wyczański. Do tej roli, zresztą podobnie jak do każdej innej, napisał własny monolog. Monolog aktora szukającego istoty aktorstwa, istoty przeobrażenia i wcielenia, wejścia w czyjeś uczucia i duszę. Wyczański - Wyspiański. Monolog to przesmaczny, wyśmienity, lekki i poruszający. Z nałożonym na głowę kołnierzem, już nie kukła, lecz człowiek bez głowy, aktor, niby bez osobowości, pyta. O to, kim jest, w jaki sposób może się wcielić w kogoś, kim nie jest, jak ma poczuć we własnym ciele inne ciało, inną duszę, inny gest, wszystko inne. Czym jest ten przedziwny akt, który odbywa się na scenie? Czy powinien być wcieleniem, techniką, sztuczką, opowiadaniem? To rozważania bardzo osobiste, wyrwane ze środka, jak z żywej ziemi.

Marzenie twórców spektaklu o Wyspiańskim to białe, lekkie chmurki na błękitnym niebie, otwierające perspektywę za fotelem dentystycznym. To także białe baloniki z nadrukiem znanego autoportretu węglem z 1907 roku. Aktorzy usypują małe kopce ziemi, w których baloniki sadzą jak kwiatki. To wołanie o rozkwit, o przywrócenie Wyspiańskiemu statusu partnera do rozmowy, bez piedestału, po prostu. To wołanie o zabawę, która jest prawdziwą rozmową. Passini spogląda na wielkiego artystę z perspektywy jego dzieci, z perspektywy siebie jako jego dziecka, tak samo zaplątanego w legendę po ojcu, tak samo tęskniącego. Szuka, żeby nie upaść. Wszyscy jesteśmy dziećmi wieszczów. Nosimy po nich znamiona, nosimy ich w sobie, marząc o figlarnym baraszkowaniu, które przywróci nam poczucie pełnego istnienia, radości bez zahamowań, przywróci poczucie zakorzenienia, kulturową i duchową genealogię. Dlatego właśnie skrawki tekstów, zapiski Wyspiańskiego są tak ważne, bo nieociosane. One pozwalają dotknąć, zbliżyć się do człowieka, a nie tylko do monumentu. Passini opowiada jasno. Snuje opowieść od chwili, kiedy widzimy portrety zmarłych, do czasu, kiedy widzimy ludzi, którzy umarli. I odczuwamy za nimi żal. To bardzo osobisty, wewnętrzny pejzaż reżyserski, aktorski. Pejzaż poszukiwań, nauk, wołania i słuchania odpowiedzi.

Kiedy można odpocząć? Miliony słów przelewają się w naszych głowach, widujemy miliony obcych twarzy, zamieszkujemy tysiące miejsc, a znanych nam przodków zliczamy na palcach. Dzieci zasypują Wyspiańskiego ziemią bardzo dokładnie, po czubki palców u stóp. On odszedł. Teraz zaczyna się

ciemna pustka, relacjonowana w formie kalendarium wydarzeń z życia Teodora, Stasia, Mietka i Helenki. Sucho i metodycznie, podczas szaleńczego biegu wokół ziemi. Wydarzenia dopełniają się w zamknięte historie. Śmierć kończąca kolejne życia daje ukojenie. Wtedy można się zatrzymać, usiąść przy zmarłym ojcu, odpocząć. Wstąpić w komunię z przeszłością i przyszłością, w komunię z pustką. Passini jednak rozumie tę naukę - póki żyjemy, szukajmy. Może będzie nam dane wiedzieć wcześniej, przy kim chcemy zasiąść.

Katarzyna Rączka - absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji