Artykuły

Bezpośrednia, spontaniczna i otwarta

Studenci mówią o niej Dobrochna. Ale to tylko jedno z jej imion. Ma ich w sumie sześć: Aldona, Zofia, Maria, Rozanda, Dobrochna, Anna - o prof. DOBROCHNIE RATAJCZAKOWEJ z zakładu dramatu i teatru UAM w Poznaniu pisze Ewa Obrębowska-Piasecka.

To właśnie Ona użyła wiedzy, uporu i wdzięku, żeby w niedzielę [6 marca] można było wręczyć na UAM doktorat honoris causa reżyserowi Peterowi Brookowi. A jej wiedza, upór i wdzięk są legendarne.

Już jako dziewczę szkolne zajmowała się teatrem. Na domowej scenie jej siostry (szkoła baletowa) i kuzyn tańczyli "Jezioro łabędzie" w reżyserii Dobrochny. - Miałam Odettę, Odylię i Zygfryda - mogliśmy to grać - śmieje się.

Jej samej scena nigdy nie interesowała. - Mnie fascynowało zascenie - mówi. Ale jako studentka trafiła na jedno z założycielskich spotkań Studenckiego Teatru Dramatycznego 2. Burzliwa dyskusja na temat podziału ról ją nudziła, więc została jedynie... szefem zespołu.

Po skończeniu polonistyki na UAM, pracę na uczelni zaproponował jej prof. Jerzy Ziomek. - To był "zimny wychów", rzucanie na głęboką wodę z założeniem, że: "albo się nauczy pływać, albo utonie" - wspomina. Nauczyła się. I to jak! Pewnie także dzięki temu, że zaraz na początku profesor powiedział: - Uniwersytet to schierarchizowana struktura; wszystko, co mogę zaproponować, to przyjaźń.

Z tej przyjaźni rodziły się rzeczy wielkie (praca naukowa, której nie da się opisać na całej stronie tej "Gazety") oraz rzeczy straszne. - Nasze zebrania u prof. Ziomka to była jedna wielka wojna: ostre wytykanie wszystkich błędów; do krwi - wspomina pani Profesor, którą jej nauczyciel nazywał niekiedy Złochną.

Zakład dramatu i teatru pod rządami Dobrochny Ratajczakowej to wulkan rozpalony do czerwoności. Przez maleńki pokój przewalają się tłumy ludzi, toczy się dziesięć dyskusji na raz i wszyscy we wszystkim uczestniczą. Ponoć najważniejsze zebrania zakładu odbywają się z tego powodu w domu pani Profesor: tam dominuje cisza.

W pracy jest bezwzględna i bywa okrutna. Szczególnie wobec tych, z którymi pracuje najbliżej. Krótko i bez ogródek mówi: - To jest do dupy i koniec. - Nigdy nie robię tego publicznie, to są sprawy intymne - tłumaczy. I zaraz się zastrzega: - No, chyba że na konferencji naukowej ktoś powie coś głupiego... Wtedy jestem bezlitosna publicznie.

Wielu ludzi bulwersuje fakt, że niszczy książki: wszystkie pełne są fiszek oraz zakreśleń. Także długopisem! Książki kupuje na tony i na tony czyta. Wszystko. Także "półtora metra" harlequinów, żeby odkryć, że w bezpośredniej linii wyrastają one z biedermeiera. W jej bibliotece książek o teatrze jest najmniej. Są za to prace z matematyki, fizyki, filozofii, psychologii. Ostatnio także ekonomii. - Zarządzanie i teoria negocjacji są dla teatrologa fascynującą lekturą - zapala się.

Słynne są opowieści o pierwszych spotkaniach z Dobrochną tych, którzy znali wcześniej jej dorobek i bili czołem przed przenikliwością jej umysłu. Kiedy na różnych konferencjach wpadała do doktorantów, żeby pomóc robić im kanapki dla profesorskiego grona albo z rozbrajającym uśmiechem rzucała jakieś dosadne określenie (a z tego słynie) - audytorium zamierało. Nie mieściło mu się bowiem w głowie, że Ta Pani może być tak bezpośrednia, spontaniczna i otwarta.

Na uczelni nie ma przezwiska. Studenci mówią o niej Dobrochna. Ale Dobrochna to tylko jedno z jej imion. Ma ich w sumie sześć: Aldona, Zofia, Maria, Rozanda, Dobrochna, Anna. Jej mąż, poeta Józef Ratajczak, zwykł był żartować, że poślubił równocześnie sześć kobiet. Ale z zatrzęsienia imion wynikały też kłopoty. Okazało się, że maturę zdawała jako Aldona, a dyplom robiła jako Dobrochna. Przy doktoracie wyszło więc na jaw, że Dobrochna nie ma matury i sprawę trzeba było odkręcać notarialnie.

To osoba pełna sprzeczności. - Jestem po prostu zodiakalną Rybą: zawsze płynę równocześnie w dwóch kierunkach - stwierdza. Widać to w zasadzie na wszystkich polach jej aktywności. Jest precyzyjna w tekstach i roztrzepana w życiu (te sterty kolorowych karteczek na kuchennych szafkach...). Jest teoretykiem i historykiem. Naukowcem i praktykiem.

Ale przede wszystkim jest pracoholikiem. Zdarza się jednak, że organizm odmawia posłuszeństwa. - Wtedy po prostu śpię - mówi. Powszechnie wiadomo, że na co dzień tego nie robi. Stres odreagowuje robiąc zakupy. - Kocham kupować ciuchy z moją synową: dla nas, dla dzieci... Wydajemy wtedy całe pieniądze i mamy prawdziwy teatr z przebierankami - opowiada. Lubi też zabawy z wnukami. - Bo co może być piękniejszego niż "most, który wpadł do wody", a takie rzeczy rysują moje dzieciaki - śmieje się.

Nie możemy skończyć rozmowy, choć jest druga w nocy, bo Pani Profesor sypie nowymi pomysłami i anegdotami jak z rękawa i opowiada o zjazdach rodziny Dunin-Michałowskich, z której pochodzi. A zaraz potem o genialnych zbiorach teatraliów w Lwowie. - Musiałabym mieć drugie życie, żeby to wszystko zrobić... - mówi w pewnym momencie i się zamyśla. Ale zaraz zaczyna nową opowieść o dramacie w Internecie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji