Artykuły

Sen nocy

Do oklasków, które są hojne, aktorzy komponują się w grupę nader malowniczą. Dołem ateńscy rzemieślnicy - aktorzy komedii o Pyramie i Tyzbe - wspaniała kompania pod kierunkiem Pigwy (Tadeusz Borowski). Wyżej elfy na usługach Oberona (Czesław Wołłejko) i Tytanii (Marta Lipińska). I jeszcze dwór królewski, gdzie połączyły się wreszcie zakochane pary (Hermia z Lizandrera - Ewa Błaszczyk, Jacek Sas-Uchrynowski i Helena z Demetriuszem - Maria Pakulnis, Krzysztof Tyniec). Trzy światy szekspirowskiego "Snu nocy letniej", najwspanialszej komedii o miłości.

I może to przyzwyczajenie do czarodziejskiej fantazji sprawia, że nowy warszawski, spektakl w Teatrze Współczesnym- nie jest odbierany z jednogłośnym aplauzem. Choć odegrany wybornie (wielkie brawa dla Spodka Michnikowskiego), skrócony należycie (to jasne, że nie sposób grać całości), dość skameralizowany (tu zaczynają rodzić się pytania) - zdaje się mniej, niż to z tekstu wynika, roziskrzony, migotliwy, błyszczący, choćby w samym tylko słowie. Jest snem nocy - ciemnej, by nieudolnie sparafrazować tytuł. Bo też jej władca faktyczny - Puk nic nie ma wspólnego z napowietrznym wiercipiętą z mgły i galarety.

Maciej Englert wymyślił swój spektakl inaczej. Czy w duchu Szekspira to, czy nie - rzecz inna. Faktem jest, że ów najważniejszy ze światów - świat elfów, nie dba o komplementy w rodzaju: malowniczy, zwiewny, urokliwy.

Na scenie niemal pustej pojawią się - drewniany, wznoszący się lekko podest z balustradką, trzy pary kulis w odcieniu ciemnej zieleni. Postaci w czarnych kostiumach elżbietańskiej proweniencji z białymi kryzami i pobielonymi twarzami nucą posępną piosenkę. Jakby pajace, jakby widma.

Przewodzi Puk - demiurg, ubrany jak elfy, sztukmistrz niezbyt udolny, z kolczykiem w uchu, trochę demoniczny, trochę w złym guście. Tytania jest również w stroju czarnym - z "nocy mroku", dystyngowana, jak na prawdziwą królową przystało i posępna, jak jej dwór.

Oczywiście na pierwszy rzut oka. Przeobrażenie owego królestwa nie ma żadnych innych motywacji prócz tych, że nie jest ich dniem, ich naturalną porą. Porą radości, swobody miłości (jednak), czemu owa czerń zdaje się przeczyć.

Chór elfów akompaniuje snom swojej Pani, śpiewając kołysankę, w której obok stylizacji z epoki słychać jakby echa Brechtowskich pieśni (znakomita, charakterystyczna Krystyna Tkacz).

Muzyka Jerzego Satanowskiego nie ma nic wspólnego ze słodyczą i fantazyjnością wielkiego poprzednika - Mendelssohna który zwykle inscenizacjom "Snu" towarzyszył. Inscenizacjom, w których cieszyły widzów zabawne pomyłki Puka w dozowaniu miłosnego napoju, perypetie zakochanych par igraszki miłości.

I u Englerta jest taka zabawa. Bo prócz owej, niemal ekspresjonistycznej stylizacji, proca dolania czarnej farbki w jeden ze światów - jest to Szekspir zagrany z czarem i werwą. Miłość zatriumfuje na scenie. I uśmiech na widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji