Artykuły

Warszawa. Dziś 25. rocznica śmierci Andrzeja Kijowskiego

"Był zwierzęciem do szpiku kości literackim, kapryśnym i zmiennym, egotycznym i komedianckim" - tak opisał go Jan Błoński

Przed tymi kaprysami drżeli najwięksi. Gdy pięć lat temu zbierałam materiały do reportażu Kijowskim, Stefan Bratkowski opowiedział mi, jak jego druzgocąca opinia przyczyniła się do emigracji Leopolda Tyrmanda: - Po "Złym" Kijowski napisał świetny felieton. Niestety, miażdżący. Kończył się słowami: "Tak, Leopold Tyrmand jest wielkim pisarzem. Dla gówniarzy". Jakiś czas później spotkałem Poldka, całkiem podłamanego. Miał ze sobą ten "Przegląd Kulturalny": "Niech pan przeczyta. Dla mnie tu nie ma miejsca".

Razem z Błońskim, Flaszenem i Puzyną należał do słynnej krakowskiej szkoły krytyków wykształconych przez Kazimierza Wykę. Debiutował w 1950 r. w dziale krytycznym "Wsi", czyli u "Marysiek" - Marii Janion i Marii Żmigrodzkiej.

W połowie lat 50. Kijowski przeprowadził się z Krakowa do Warszawy, pracował jako redaktor w PIW-ie (bez entuzjazmu), potem objął w "Twórczości" dział krytyki. Ale do tego też nie miał serca. Kiedyś stwierdził, że prowadzenie tego działu to "coś strasznego". W eseistyce odnalazł się lepiej. Do "Twórczości" pisywał pod pseudonimem Dedal. Teksty ukazały się w tomie "Kroniki Dedala" wydanym rok po jego śmierci.

Sam miał chyba kompleks niespełnionego pisarza. "Dziecko przez ptaka przyniesione" - oniryczna wędrówka w czasy dzieciństwa - ukazało się w "Twórczości" w 1966 r. Kijowski śledził wszystkie recenzje. Relacjonuje w "Dzienniku": "Dotąd hołd złożyły mi następujące osoby (...): Błoński Jan, Turowicz Jerzy, Wyka Kazimierz, Lem Stanisław, Szczepański Jan Józef, Wierzyński Kazimierz...". A potem stwierdził, że książka jest pozbawiona wartości. Podobnie kwitował niektóre swoje opowiadania. Wydał ich kilka zbiorów.

W pierwszym tomie esejów "Różowe i czarne" pisanym na falach odwilży kpił z produkcyjniaków, ale ubolewał też nad stanem literatury - złych książek już nie ma, ale literatura milczy, bo pisarze, zamiast pisać, zajęli się celebrowaniem odwilży.

Zachwycał go Mochnacki, chciał napisać jego monografię. Napisał książkę "Listopadowy wieczór" (1972), która przez wielu jest nazywana jego najlepszym dziełem.

Napisał scenariusze m.in. do "Wesela" i "Dyrygenta" Wajdy, do "Pasji" Stanisława Różewicza. Relacjonował w "Dziennikach" proces Janusza Szpotańskiego w 1968 r., który obserwował na życzenie oskarżonego. Był też autorem rezolucji ZLP żądającej przywrócenia na scenę "Dziadów".

Zawsze trzymał się trochę z boku, nieufnie patrzył na rewizjonistów, potem nie chciał wstąpić do KOR-u. Zaangażował się za to w działalność Polskiego Porozumienia Niepodległościowego i TKN. Podczas stanu wojennego był na krótko internowany, siedział w obozie w Jaworzu.

Egzystencjalna nuda towarzyszy mu, gdy pisze esej "Grymas Baudelaire'a", a także w życiu rodzinnym i towarzyskim, które traktował nieraz jak dopust Boży: "W kuchni brzęczy naczynie, nienawidzę. Siądę do obiadu, którego nienawidzę, z uśmiechem miłości. Kłamstwo jest świętością. Świętość jest grzechem śmiertelnym przeciwko sobie".

Synowi na spacerach po Agrykoli opowiadał o Wyspiańskim, Prusie. I Piśmie Świętym. W "Notatniku ze współczesności" Kijowski wyznaje, że "w tym młodym człowieku, który czasem przychodzi, z którym czasem lubię rozmawiać, którego bardzo lubię, najbardziej mi przeszkadza to, że jest moim synem".

Piętno odcisnęła na nim dewocyjna religijność matki. W wywiadzie udzielonym ks. Januszowi St. Pasierbowi w 1970 r. mówił, że z Kościoła wyniósł przede wszystkim świadomość winy i grzechu. Jednocześnie Boga nazywał "rzeczywistą pasją, od której się nigdy nie uwolni".

W latach 70. zaczął pisywać felietony do "Tygodnika Powszechnego", na prośbę Jerzego Turowicza. Później współpracował też z dominikańskim miesięcznikiem "W drodze", gdzie ukazał się po raz pierwszy znany esej "Dopiski do Wyznań św. Augustyna". Św. Augustyna czytał przez siebie - przeszłość retora, niepokoje wiary, wielkość przeplatająca się z małością. Kijowskiego zapraszają na prelekcje do duszpasterstw, seminariów duchownych. Godził się wygłosić kazanie o wierze, a jednocześnie uważał, że zgoda to z jego strony bezczelność.

Kijowski powtarzał, że są tylko dwa tytuły, dla których warto żyć: Ojciec Święty i dyrektor Teatru Słowackiego. Tego ostatniego dostąpił - krakowskim teatrem kierował przez kilka miesięcy w 1981 r. Jako krytyk teatralny też ulegał własnym kaprysom. W Becketcie widział "tani bełkot", lekceważył Kantora, Swinarskiego. Grotowskiego nazywał "dozorcą wędrownego więzienia dla ochotników".

Zmarł w wieku 57 lat. Gdy już ciężko chorował, notował: "Dlaczego jest mi tak dobrze w szpitalu, w więzieniu? Bo jestem sam, bez zobowiązań".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji