Artykuły

Sztuka o młodych ludziach

(Teatr Powszechny w Warszawie. L. Malugin: "Starzy przyjaciele", sztuka w trzech aktach. Przekład Marii Witwińskiej. Reżyseria: Witold Koweszko. Dekoracje: Kazimierz Pręczkowski. Wykonawcy: W. Szczepańska, S. Stępniówna, W. Sadowy, K. Morawski, J. Tkaczyk, B. Stępniakówna, J. Miohalewicz, F. Lubelski, A. Rostkowska, W. Lasocki, E. Apa i M. Janecka).

O tej pierwszej zresztą, sztuce młodziutkiego autora i aktora sowieckiego można powiedzieć dużo złego. Jest zbudowana naiwnie, powiedzmy: świetlicowo, trochę po sztubacku: jak gdyby ją napisał jeden z jej bohaterów, maturzystów, a poprawiła i zaopatrzyła w morały inna bohaterka, nauczycielka Fiedosowa. Za dużo tam gadaniny, nie pchającej akcji naprzód. Wejścia i zejścia postaci ze sceny nie umotywowane: co chwila ktoś mówi: "przepraszam, zaraz wrócę" i wychodzi beztrosko. Zasadniczy schemat sztuki nastręczał wiele trudności. Akt pierwszy dzieje się w przeddzień wybuchu wojny niemiecko - sowieckiej, 21 czerwca 1941, następny akt w okrągły rok potem, trzeci w okrągłe trzy lata; pierwszy, akt: oblewanie matury, drugi akt: prawie te same osoby co w pierwszym, posiłek bardzo skromny, - trzeci akt: znów prawie te same osoby, uczta tym razem bardziej wystawna. Zmieniają się tedy okoliczności, ale główne sytuacje zostają te same: rozwijają się dokoła mniej lub więcej suto zastawionego stołu. Trzeba już nie lada majstra, który by uniknął powtórek, lub wystylizował te powtórki w dojrzałą kompozycję. Malugin nie dał rady.

Ale mimo tych wad sztuka jest pozycją w repertuarze dodatnią. Panuje w niej atmosfera dobroci, ciepła i wzruszającej czystości. Drobne i wielkie troski tych młodych, sympatycznych ludzi, ich prostota w spełnianiu cierpkich obowiązków, ich szczeniackie upory, ich słowiański romantyzm nie mogą nie rozgrzać widowni. Bohaterowie Malugana bawią się może inaczej niż my, trochę programowo i propagandowo, wygłaszają mnóstwo toastów, ale mimo wszystko są nam bliscy i przy kieliszku, i gdy wyruszają w podróż: na front, i gdy z niego wracają. Dużo się w tej sztuce gada o tym i owym, ale najmniej mówi się o obowiązku, ten spełnia się prawie bez słowa. Jest w "Starych przyjaciołach" parę scen bardzo delikatnych, parę dramatycznie zwartych, na przykład ta w drugim akcie, gdy dwie dziewczyny godzą się po sprzeczce: widz spodziewa się, że będą długie przeprosiny, sentymentalna rozlewność - tymczasem nic z tego - kilka krótkich zdań i sprawa załatwiona.

Jedno budzi podziw u tego debiutanta: jego umiejętność tworzenia ludzi prawdziwych, żywych, z krwi i kości. Nie pachną biurkiem te dramatis personae.

Młody reżyser zrobił, co mógł, by rozruszać statykę utworu. Młody zespół grał młodych ludzi z przekonaniem i zapałem. (A Morawskiemu i Sadowemu należy się osobne pokwitowanie za bystrość umysłu. Na premierze rozleciał się podczas pierwszego aktu stół, który przecież gra w tej sztuce ważką rolę. Otóż ci dwaj młodzi aktorzy wyimprowizowali się z kłopotliwej sytuacji jak stare wygi, naprawili, sklecili, potem przynieśli drugi - a publiczność była pewna, że Malugin tak chce).

A teraz pretensje. Dekorator nie miał dużego pola do popisu, więc chciał się odkuć w "martwej naturze". Jak już wspominałem, rzecz dzieje się w czerwcu. Wobec tego mamy na scenie następujące rodzaje kwiatów: fiołki, fiołki alpejskie, niezapominajki narcyzy, żonkile, lilie, róże, lewkonie, gladiole oraz rumianek. Dlaczego pominięto chryzantemy i mimozy? - I jeszcze jedna pretensja: okno w drugim akcie niedostatecznie zaciemnione!

[recenzja z prywatnego albumu Witolda Sadowego w zbiorach IT]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji