Artykuły

Koszalińskie Konfrontacje Młodych m-teatr. Dzień piąty

Ostatni dzień koszalińskiego przeglądu zakończył się w bazie festiwalowej zaskakująco jednostronną dyskusją o zjawisku manipulacji, zaś Mateusz Przyłęcki - reżyser ostatniej prezentacji konkursowej "Życie/instrukcja obsługi" - zyskał sobie chyba największą sympatię koszalińskich widzów, czemu wyraz dali podczas rozmowy z nim i aktorami Teatru Współczesnego w Szczecinie, na którego deskach zrealizowany został rzeczony spektakl - specjalnie dla e-teatru pisze Ewa Julianna Kwidzińska.

W sobotni wieczór organizatorzy Konfrontacji zaprosili widzów na tyły Dużej Sceny Bałtyckiego Teatru Dramatycznego, by tam odbiorcy zetknąć się mogli z debiutem reżyserskim Przyłęckiego. Poprawnie i grzecznie skrojony spektakl poprowadzony od sceny do sceny w lekkim duchu szczerego zaśmiechu pod nosem pozwolił części publiczności czuć się na widowni zupełnie komfortowo i bezpiecznie, mimo że obnażyć miał wcale niekolorowe mechanizmy rządzące społeczeństwami i jednostkami; w zamyśle reżysera najprawdopodobniej ten swobodny uśmiech widza miał być czymś w rodzaju "śmiechu przez łzy", skoro Przyłęcki diagnozuje Rzeczywistość jako chorą na wszechobecną manipulację.

Scenariusz spektaklu (którego Przyłęcki jest autorem) to zbiór przypadkowych fragmentów modnych i podobno tak potrzebnych dziś poradników, instrukcji obsługi i tym podobnych "życiowych niezbędników". Pośród tysięcy problemów, z którymi człowiek rzekomo nie radzi sobie bez przestudiowania odpowiedniej instrukcji, wybiera reżyser - wydaje się, że bez konkretnego klucza - kilka z nich, zawsze dotyczących relacji międzyludzkich. Aktorzy przytaczają więc słowa z "Podręcznika dla utalentowanych sprzedawców w sieci" (relacja: sprzedawca-klient), "Alchemii uwodzenia" (relacja: kobieta-mężczyzna), czy ogólnych zasad funkcjonowania korporacji (relacja: pracodawca-pracownik, przełożony-podwładny). Gra aktorska to tutaj przede wszystkim gra zespołowa, w której - mimo wszystko - wyróżnia się para: Ewa Sobiech i Robert Gądek.

Z całości wyłania się wcale zabawny obrazek, ale o bolesnym absurdzie przedstawianych mechanizmów mowy nie ma. Wydaje się, że diagnoza płynąca ze sceny jest od tak dawna jasna i przeanalizowana, że sam opis zjawiska tak oczywistymi i delikatnymi środkami wyrazu, mimetycznym przedstawieniem codziennych sytuacji językiem poradnika - nie prowokuje do głębszej refleksji.

Są jednak sceny, które mają potencjał, by zasiać odrobinę niepokoju w ten komfortowy odbiór - sceny, podczas których pojawia się tajemniczy człowiek z doklejoną brodą i skórzaną czarną aktówką (w każdej z szeregu scen wciela się w tę postać inny aktor, tudzież aktorka) przechadza się po scenie, a za jego plecami pojawia się za pomocą multimediów "złota myśl", która uwypukla bzdurność jej przekazu ("Nie możesz sprawić, by ptaki smutku przestały krążyć nad twoją głową, ale możesz nie pozwolić, by uwiły sobie gniazdo w twoich włosach", itp.). Ich autorem jest Doktor Dabic - powszechnie wiadomym jest, że pod tym pseudonimem przez kilka lat ukrywał się zbrodniarz wojenny Radovan Karadzić. Trop ten zatem dopowiedzieć mógł odbiorcy spektaklu, jakie skutki może mieć manipulacja sama w sobie i jak niepokojąco ociera się o takie obszary jak przemoc, totalitaryzm, czy faszyzm. Na tym tropie pogłębienie tematu się urywa. Jednak o tym, że temat jest ważny, żywy i - mimo jego oczywistości - wart dyskusji, zaświadczyć musi wieczorne spotkanie, podczas którego pojawiło się najwięcej widzów od początku trwania festiwalu.

Drugi spektakl, jaki został tego wieczoru pokazany na deskach BTD to już propozycja towarzysząca festiwalowi, pozakonkursowa. Publiczność obejrzała monodram (spektakl repertuarowy BTD) w reżyserii Michała Siegoczyńskiego, w wykonaniu świetnej Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej. Prosta opowieść, utrzymana w poetyce typowego talk-show - podczas którego bohaterowie obnażają się przed publicznością i opowiadają tajemnicze (prawdziwe bądź nie) historie ich życia - tworzy klimat kolorowego konfesjonału-kanapy, o który prosi kobieta, chcąca podzielić się swoją opowieścią. Zatem ksiądz-publika słucha. Bohaterka z manierą małomiasteczkowej panny opowiada o tym, "jak to wszystko się zaczęło": kreśli krajobraz zachłyśnięty światłami wielkiego miasta i błyszczącymi włosami kilka lat starszego przystojniaka poznanego na dyskotece, który zamienia nieobytą z wielkim światem żabę w księżniczkę. Naiwna dziewczyna zachodzi w ciążę, bajka pryska i o happy endzie nie może być mowy: mężczyzna zaczyna zdradzać kobietę, ona zaczyna pić, brać narkotyki, prostytuować się, w końcu opętana chorą miłością do niego, w afekcie wyrzuca syna z okna i ląduje w więzieniu. Po latach okazuje się, że syn przeżył próbę morderstwa i odnajduje swoją matkę, która nie potrafi powiedzieć nic. Oboje siedzą na kanapie i boleśnie milczą. Scena ta (podobnie jak i wszystkie poprzedzające) jest tak znana z każdego możliwego kanału telewizyjnego, że niczym szczególnym nie przemawia do teatralnego widza. Chociaż - podobno - bywały spektakle, po których widzowie wychodzili z oczami pełnymi łez. Jedynym niedopowiedzeniem, z jakim zostawia widza reżyser (a przecież Siegoczyński miłuje się w niejednoznacznościach) to tytuł: "syn" - w rzeczywistości nie wiadomo, kto jest tytułowym bohaterem spektaklu: syn, czy może "skurwysyn", ojciec i partner?

Następny dzień - niedziela (13 czerwca 2010) - to ostatni dzień pierwszej edycji Konfrontacji, dzień werdyktu jury i dzień przyznania nagród publiczności. Wielu widzów zastanawia się, czy werdykt podjudzi jeszcze bardziej i tak już rozbudzoną młodym teatrem publiczność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji