Artykuły

Dziwny jest ten świat

"Don Kiszot" w reż. Maciej Podstawnego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Agnieszka Michalak w Dzienniku Gazecie Prawnej - dodatku Kultura.

"Don Kiszot" w warszawskim Teatrze Dramatycznym to mądra opowieść o idealiście, w którym nie ma zgody na świat. To też szkic o tym, że dziś nie ma już miejsca na opowiadanie o uczuciach i ideałach.

- Nie chodzę do teatru, bo reżyserzy żonglują tymi samymi chwytami tylko w innych konfiguracjach. To albo jakieś niby-nowoczesne multimedialne projekcje, albo przepisywanie klasyki na bliską nam rzeczywistość - mówią koledzy z redakcji. I mają dużo racji. Przytoczone przez nich argumenty niemal idealnie mogłyby w uproszczeniu służyć jako opis spektaklu w Dramatycznym. Bo znów na scenie mamy performance. I znów klasyka we współczesnym, uproszczonym i strywializowanym wydaniu... Tyle że w przypadku "Don Kiszota" drugi argument tylko na pierwszy rzut oka wydaje się trafny. Dramaturg Mateusz Pakuła podszedł z szacunkiem do literackiego pierwowzoru - ocalił najistotniejszy jego motyw, czyli konsekwentne i gorliwe życie fantazjami, tylko we własnej rzeczywistości. I co ważne, jego Don Kiszot jest cały z Cervantesa - nieporadny marzyciel - błędny rycerz, któremu brak trzeźwości w osądzaniu ludzi i sytuacji. Z tyłu głowy zaś przyświeca mu jeden szlachetny cel - naprawić świat i bliźnich. Jak? Walcząc na śmierć i życie, bez żartów i słów. Czy dziś się tak da? Czy można jeszcze żyć we własnych imaginacjach? Czy to już obłęd, a może tylko zdolność do wyższych uczuć? - pyta Pakuła.

W interpretacji reżysera Macieja Podstawnego Don Kiszot to współczesny kloszard, co żebrze na Dworcu Centralnym o kilka groszy na browar. To były morderca, który zwiał z więzienia. Bohater Adama Ferencego ma nieobecny wzrok. Chodzi boso - jakby nie mógł daleko uciec przed dresiarzami, hultajami i tymi wszystkimi niezdolnymi wejść na jego poziom. Na jego twarzy już nie ma emocji, jest gorycz i zrezygnowanie. Chwilami mamy wrażenie, że sam już przestał wierzyć, że rzeczywistość można stworzyć samemu. Że swoją kronikę można wymyślić. To nie jest pajac ani kabotyn, nawet nie aktor ani pozer. To raczej wariat żywiący się absurdami swojej wyobraźni. Jest w cieniu Sancho (bardzo dobry Dobromir Dymecki) - to on mówi głośno, tupie nogami, sypie szyderstwami Już nie ufa swojemu może kiedyś mistrzowi, nie wierzy też w ich misję. Nawet miłość traktuje jako coś, co trzeba zaplanować, coś ulotnego. To on manipuluje Don Kiszotem. A Dulcynea (nie wiadomo, dlaczego są dwie: Klara Bielawka i Anna Kłos-Kleszczewska) - to kurwa w burdelu, galerianka, co to loda zrobi za byle jaką szmatę z Vero Mody. Żeńcie się. Dziewczyna przecież jak malowanie - zdaje się krzyczeć jej Babka (świetna Małgorzata Niemirska).

Dialogi Don Kiszota z Sancho reżyser przeplata nagranymi wcześniej prowokacyjnymi performence'ami - aktorzy szukają na Centralnym błędnego rycerza, aktorki wykrzykują pod Pałacem Kultury fragmenty z Cervantesa. Widzimy nawet urywki nagrań z niestrudzonym grajkiem, który zwykle przed wejściem na stację metra Centrum wystukuje rytm na krześle - i tylko on wie jaki. Przejmujący i bardzo osobisty jest nagrany w kawiarni Kulturalna monolog Babki Lol, która wpatrzona w jeden punkt opowiada o utraconej miłości i o aktorstwie, które czasami mocno boli. Z jej twarzy bije niezgoda na świat, ten kwas i bezsilność trawią ją od środka i od bardzo dawna. Znakomity fragment. Pomysł, by przenieść akcję na ulice, by brutalnie wtłoczyć ją w dzisiaj jest ciekawy. Fragmenty projekcji stają się uzupełnieniem dramatu Pakuły - o bezradności wobec świata, własnych marzeń, o niezrozumieniu, wyobcowaniu. Wreszcie o niemożności opowiadania historii o miłości i męstwie bez popadania w banał i patos. Frapuje zatem pytanie, kim jest Don Kiszot i po co szukać go akurat w okolicach Dramatycznego? To dziwak czy już obłąkaniec? Nie ma znaczenia, zdaje się mówić reżyser. Tacy "wojownicy" byli i będą - tylko my reagujemy coraz bardziej agresywnie... Jest kilka niepotrzebnych elementów w spektaklu Podstawnego, bo po co na scenie pojawia się reżyser i po co widzom ostatnia historia mężczyzny, który zabił swoją rodzinę? Idealnie byłoby skończyć przedstawienie sceną, w której Kiszot i Filip II (Mariusz Benoit rekomendacji nie potrzebuje) beztrosko siedzą na krzesłach, jedząc ciastka z kremem i z ironicznym uśmiechem rozglądają się wokół siebie. Czyż to nie idealny komentarz do komicznego i absurdalnego, momentami żywcem wyjętego z powieści Cervantesa, spektaklu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji