Artykuły

W Teatrze Ziemi Łódzkiej

Prawie do końca spektaklu my - widzowie - sądzimy, że jedynym pragnieniem, a jak chcą realizatorzy w wymyślonym przez siebie tytule "prawdziwą miłością" tego życzliwego światu i ludziom Greka imieniem Eumenes jest napisanie tragedii. Ani rzeczywistość jednak, ani ludzie go otaczający nie pozwalają mu na spełnienie owych marzeń. Wikłają, go w nieprawdopodobne sytuacje i stawiają przed nim niecodzienne zadania, którym sprostać zarówno nie bardzo pragnie, jak i nie bardzo potrafi. Nie tyle jednakże presja otaczającego świata, co własna bezsilność wynikła z naiwności, jest prawdziwą przeszkodą w realizacji upragnionego celu. Jak na ironię Eumenes - ta "bujająca w obłokach" postać - znajduje jedyną sobie pokrewną duszę w niedoszłej ofierze swego zamachu - w Tyranie, Tyranie, który równie jak on jest manipulowany przez otoczenie i sytuacje. Nawiązuje się między nimi nić porozumienia, która jednak rychło zostaje przerwana przez dbających o porządek rzeczy "normalnych ludzi". Jednakże, my rządzimy światem, a nami kobiety i one to biorą sprawę w swoje ręce i doprowadzają całą rzecz do finału.

Taką oto "Tragedię Eumenesa" Tadeusza Rittnera oglądał, wprawdzie nieczęsto i bardzo dawno, widz polski do tej pory. Oglądał komedię żartującą z relacji twórczość - życie, z polityki, miłości i kilku jeszcze znanych, a uniwersalnych wątków. Oglądał komedię, w której życie, wyciągnąwszy artystę z jego odosobnienia w "wieży z kości słoniowej", rozrywa go w sprawach codziennych obcych wysublimowanej, wypieszczonej we wnętrzu poezji.

W Teatrze Ziemi Łódzkiej stało się inaczej. A to za przyczyną zakończenia realizacji pokazaniem nieznanego dotychczas epilogu, odnalezionego w 1963 roku przez łódzkiego teatrologa Stanisława Kaszyńskiego. Epilogu, w którym to artysta zakpił z otoczenia, a nie ono z niego. Zakpił, ale równocześnie jeszcze bardziej pozostał samotny, niezrozumiały, sam burząc nawet owo pozorne, zewnętrzne porozumienie z otaczającymi go ludźmi. I greckie "życzliwy", będące jego imieniem nie brzmi już tak prościutko, jak przez poprzedzające epilog 4 akty, które same zresztą w tak przeprowadzonym finale zyskują odmienne, głębsze znaczenie.

Czerwiński, Wampiłow, teraz Rittner - dowodzą, że zespół z ul. Kopernika nie chce ograniczać się w swej trudnej, objazdowej robocie teatralnej do taniutkiej rozrywki, czy łatwej sztuki. Na tej drodze poszukiwań repertuarowych nie brak i potknięć, zarówno wynikłych z pomyłek, jak i z trudności spowodowanych kłopotami technicznymi i personalnymi teatru.

Nie zaliczyłbym jednak do nich ostatniej premiery. Dostaliśmy spektakl interesujący nie tylko dla historyków literatury z racji "odgrzebania" starej sztuki i pierwszej prezentacji jej odnalezionego epilogu. I nie rittnerowska dyskusja z opiniami zarzucającymi mu brak zainteresowania w twórczości sprawami narodowymi stała się istotą utworu wystawionego na deskach TZŁ. Perz zabawiał nas przez cztery akty perypetiami młodego poety, by w finale rzecz przewrócić do góry nogami. Powiedzieć "proszę państwa, to nie jest tak jak się wam wydawało. Życie nie jest takie proste, trywialne. Nie zawsze to co najpierw wydaje się czarne jest czarne, a białe - białe. Nie zatracajmy własnego osądu wydarzeń, myślmy sami, a że nierzadko zapłacimy za to niezrozumieniem, czy samotnością, pozostawiam to już państwa refleksji".

Może zbyt opieszale przedstawienie zmierza do tej pointy może przydałyby się pewne skróty. Może wreszcie zbyt statycznie rozegrany został epilog przypominający nieco akademicki komentarz. Nie przekreśla to jednak dobrego wrażenia z całego spektaklu, w którym realizatorzy postarali się o rzetelne współfunkcjonowanie wszystkich elementów teatru. Ot, chociażby scenografia Jerzego Grzegorzewskiego. Estetyzująca nieco, lecz doskonale swymi pokrętnymi, ażurowymi znakami plastycznymi dopełniająca treści płynące ze sceny. I kostiumy, w których Grzegorzewski potrafił dochować wierności zarówno didaskaliom Rittnera (lokalizującym utwór w mgliście sprecyzowanej starożytnej Grecji), realiom historycznoliterackim (peleryny spiskowców, jakby żywcem wyjęte z Młodej Polski) i wreszcie uniwersalnej koncepcji reżysera, ubierając głównego bohatera we współczesne ubranie.

Równie mocną stroną spektaklu jest gra aktorska. Najwięcej do powiedzenia mają nam: Zbigniew Bielski i Włodzimierz Tympalski, w rolach Eumenesa i Tyrana. Pierwszy zagubiony, zahukany, skierowany ciągle ku swemu poetyckiemu wnętrzu. Miotający się między rezygnacją, apatią a poetyckim uniesieniem zaczerpniętym prosto z pisanej przez siebie "Andromachy". Drugi - myślący, normalny człowiek, którego okoliczności i poplecznicy postawili w sytuacji zgoła mu nie odpowiadającej, zostawiając mu lęk i pozorną swobodę decyzji. Z wdziękiem wtórują im panie: Maria Niedźwiecka w roli zaborczej przewrotnej Walerii i Barbara Dzido-Lelińska, jako Titelia - kobieciątko, tak chytre, że broń nas Panie Boże. Doskonałym otoczeniem dla tej czwórki są: Janusz Dziubiński (stworzył świetne dwie bardzo różniące się charakterem postacie), Tadeusz Trygubowicz, Kazimierz Jaworski i Marian Harasimowicz, Kazimierz Michalski i Henryk Dudziński w wyraziście zindywidualizowanych rolach. Całości dopełnia zdyskredytowany, malutki duchem i umysłem Machiavelli utworu Tadeusz Teodorczyk w roli Kykilosa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji