Artykuły

3 x nie

Nietuzinkowa i niebanalna, choć nieprzekonująca, jest "Przemiana" Zbigniewa Brzozy. Na widowni oglądał niedzielną premierę we wrocławskim Teatrze Polskim najwybitniejszy polski dramaturg Tadeusz Różewicz. Po premierze nie okazał dezaprobaty. Owacji jednak nie było.

Trzy rzeczy w tym przedstawieniu każdego rzucą na kolana: zamiana teatru w kino, oświetlenie sceny i magiczne łóżko Gregora Samsy.

Idea, by przemówić do współczesnego widza językiem kina, dała niezwykły efekt. Siedzimy na "Przemianie" jak na niemym filmie. Podrzędne kino z taperem. trzeszczące, tanie krzesełka, stylowe napisy na ekranie, migocący jak z ręcznej kamery obraz, zbrudzone smugami barw kostiumy rodem z "Doktora Mabuse". Świat, w którym plan filmowy dramatycznie blisko sąsiaduje z krzesłami widowni. Nikt z widzów nie wie, czy spotworniały Gregor nie przerwie muślinowego ekranu i nie opadnie pomiędzy nas. Groza przemiany człowieka w robaka nabiera tu ekspresyjnych, groteskowych, więc przerażających kształtów jak w niemym kinie albo też zastyga niczym pomniki w dołujących szarościach tła.

Kto chce zobaczyć, jak robak-Gregor Mariusza Kiljana chodzi po suficie czy jak kurczy się do rzeczywistych rozmiarów karalucha, dozna olśnienia. Zachwycą go spiętrzone głębie domu - jak głębie ostrości w fotoaparacie. Ta konstrukcja złożona z groteskowych fotosów, ekspresyjnego kina i surrealnej przestrzeni teatralnej zdumiewa. Można nawet nie słuchać, co mówią aktorzy, by ulec czarowi tego panoptikum wiecznych figur: ojca-nieudacznika, siostry-despotki, matki-idiotki i Gregora - samego wśród ludzi.

O pracy świateł nie ma co opowiadać. Trzeba je zobaczyć.

Po "Przemianie" jestem pewny, że młodzi gniewni polskiego teatru - w tym Zbigniew Brzoza - nauczyli się od Lupy i Jarockiego, co oznacza prowadzenie akcji światłem. W "Przemianie", jak w "Płatonowie", nie dość, że słońce i księżyc wschodzą i zachodzą, to wiele z aktorskich zachowań jest rzeźbionych snopami, strugami, plamami światła. Prześwietlenie ścian - raz niby-kamiennych, to znów spowijających czarnymi ekranami z muślinu bohaterów i widzów -jest doprawdy niezwykłe. Długo by zgadywać, gdzie naprawdę jesteśmy - przed kinowym ekranem, w terrarium czy w siatce entomologa.

Piękne mosiężne łóżko z cudowną - lśniącą jak jedwab - pościelą, która raz zmienia się w pancerz chroniący obolałe ciało karalucha-Gregora, to znów stanowi ostatni dowód człowieczeństwa bohatera, bo łączy go ze światem zza ściany, w którym zwykli ludzie-potwory - bo odrzucają jakąkolwiek inność -nadal pracują, kochają, jedzą i śpią.

Kto z nas nie wspomni takiego łóżka-wehikułu czasu, w którym podczas choroby toczymy wojny, podbijamy galaktyki i ratujemy księżniczki z powieści Verne'a. Dla Gregora łóżko było pancerzem, który chroni przed potwornością i niewyrozumiałością rodziny. Jest też ostatnim przystankiem przed odlotem w nicość. To pod tym wybłyszczonym superłóżkiem bohater kurczy się do rozmiarów karalucha i - osamotniony - zdycha.

Struktura czasoprzestrzeni w spektaklu jest spoza powszedniości teatru. Sam nie wiem, czyja to zasługa - scenografa, reżysera, autora zdjęć, operatora świateł. Może wszystkich pospołu, więc "Przemiana" naprawdę jest niebanalna.

Można czytać ten spektakl na trzy sposoby. Moraliści wyjdą zachwyceni, że w pancerzu obojętności i z zapatrzeniem w czubek własnego nosa żyją nie ci. których dotyka los, ale ci, którzy nie potrafią w sobie wzbudzić miłości, by ukoić cudzy ból. Ale jest tu i pytanie -jak w otwierającym "Przemianę" monologu Gregora - czy sami nie przykładamy ręki do takiej chorobliwej metamorfozy? Miłość, praca, oddanie - to wszystko może stać się chorobą, jeśli zamykamy siebie przed innymi. Jeśli nie potrzebujemy wzajemności.

Można ten spektakl Brzozy czytać jak przysłowie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Albo -jak marksiści - że niedola czynszowników jest zdominowana przez dolę kamieniczników. Można jeszcze na pięć innych sposobów. I to moja jedyna do spektaklu pretensja. Że właściwie bohaterowie mogliby w ogóle nic nie mówić.

Więc wyszedłem urzeczony i nieprzekonany. Może w cud wystarczy wierzyć. Nie ma dwóch zdań: Mariusz Kiljan jako Gregor-robak naprawdę może się podobać. Inni aktorzy muszą nad sobą popracować - od dykcji po ruch sceniczny. Trzeba się po prostu zdecydować, czy gramy u Langa, czy u Cooneya.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji