Artykuły

Zimne akwarium

Ambitny teatr ciemnieje w oczach; nigdy zresztą nie gustował w jasnych barwach. Twórcy przedstawień mających być czymś więcej niż rozrywką wystrzegają się jak ognia naiwnej radości gry, optymistycznych przesłań, prostej sympatii do zdarzeń i ludzi. Wolą maskę sceptyka, dobrze pewnie dopasowaną do stanu ich duszy (a przy okazji chroniącą przed obwinieniem o komercję i łatwiznę). Balansują jednak na granicy, po przekroczeniu której ów manifestacyjny sceptycyzm może zwrócić się przeciw nim samym i ich dziełom. Nadmiar zgryźliwości budzi protest miast refleksji; jednolita czerń może tylko znużyć.

Lęk przed ciepełkiem

Na widowisko "Hej kolęda... czyli stół polski" w Teatrze Bagatela wybrałem się, tak jak zapewne inni widzowie: mając w Krakowie wolne popołudnie i chcąc posłuchać kolęd w wykonaniu m.in. laureatów Przeglądu Piosenki Aktorskiej, Katarzyny Jamróz i Przemysława Brannego. Tymczasem godzinny spektakl w większym stopniu niż śpiew wypełniła... publicystyka: gadane zza "polskiego stołu" oskarżycielskie filipiki na temat narodowych wad kardynalnych pióra Gombrowicza, Witkacego, Norwida. Lubujący się w prowokacjach Jacek Chmielnik, zwabiwszy gości kolędami, wykrzyczał im w twarz kazanie. Wątpliwej by ktoś się nim przejął. Miejsce i okoliczności były tak niedobrane, a prowokacja tak prostacka, że widzów nie zirytowała nawet, jak się zdaje, pycha nieproszonego kaznodziei; wzruszyli ramionami.

Kuriozalny w pomyśle spektakl Chmielnika nie byłby wart, sam w sobie, specjalnej uwagi. Może jednak stanowić ilustrację karykaturalną - owego musu dystansowania się, lęku przed "ciepełkiem" w dzisiejszym teatrze. Dystans dystansowi nierówny, sceptycyzm bywa pozą i wytrychem myślowym, a bywa też źródłem fascynującej refleksji. Niebezpieczeństwo w tym, że rezultat sceniczny w jednym, i w drugim przypadku może okazać się równie niekorzystny.

Jam jest, który jest... reżyserem

Czytam Biblię w ciągu ostatnich dziesięciu, dwunastu lat bardzo często, to bardzo dobra literatura i bardzo komiczna - powiedział tłumaczowi swojej sztuki George Tabori. "Wariacje Goldbergowskie" to groteskowy "remake" teatralny owej "komicznej" literatury. Ambitny reżyser wystawia adaptację Starego i Nowego Testamentu. Proces tworzenia przedstawienia staje się repliką tworzenia świata. Ale repliką parodystyczną: gdy mają powstać słońce, księżyc i gwiazdy, elektryk za każdym razem uruchamia niewłaściwe reflektory. Zabójstwo Abla przedstawia grupa sznurowatych aktorów z gwiazdorskimi fochami i nieustannym powoływaniem się na "związkowe prawa". W scenie ofiary Abrahama Tomasz Sapryk, z którego chęć błazenady aż kipi, w nocnej koszuli, ze zwisającymi piersiami, odgrywa biblijną Sarę metodami grubej, niemieckiej farsy. Nad ofiarnym stołem musi się, rzecz jasna, przydarzyć wypadek z nożem. I tak dalej, i tak dalej, aż do egzekucji na Golgocie skwitowanej autoironicznym: "Jednego Żyda mniej".

Oczywiście biblijne wariacje Taboriego nie wyczerpują się na prostej parodii. Raj na przykład jest domeną scenografa: Andrzej Witkowski tworzy w okamgnieniu na pustej scenie teatralny ogród pnących się na wyciągach lian i szybujących, animowanych linkami ptaków. Obraz przepiękny - a jednocześnie drwiąco demaskujący iluzję teatru. Z kolei Mojżesza zstępującego z Góry Synaj (z teatralnej drabiny) wita rockowy zespół Closterkeller w roli wyznawców Złotego Cielca, zagłuszających przykazania. Zagłuszają nader skutecznie: śpiewem, w którym nie da się rozróżnić słów, i natężeniem decybeli nie do zniesienia dla premierowej widowni. Wolno wróżyć, że na zwykłych przedstawieniach fani będą zachowywać się jak na koncercie - czyli włączą się gremialnie w krąg i czcicieli fałszywych bogów. To może jedna z najzłośliwszych sekwencji spektaklu Rudolfa Zioły.

Tylko w kogo ta złośliwość ma właściwie bić? W młodych nie: wniebowzięci rzężeniem Anji Orthodox skutecznie zapomną o całym spektaklu i jego wymowie. Starsi zaś wetkną palce 1 w uszy i będą czekać przerwy. Do niczyich emocji nie dotrze, że to przecież nie dowcip, tylko oskarżenie.

Reżyser nie uląkł się kpin, nawet tych i brutalnie grubych i drastycznych: nie służą tu one sztubackiemu wygłupowi, i lecz mają być obrazem małości współczesnego świata. Nie potrafił natomiast i sprawić, żeby ów odpychający obraz i naszego dziś, gdzie nie ma miejsca na świętość i prawdziwe tworzenie - mógł dotknąć do żywego widownię. Zbyt wielki pozostał dystans, zbyt gruba szyba między groteskowym, wynaturzonym światem przedstawianym ze sceny, a odbiorcami. Może gdyby Pan Bóg zza reżyserskiego stolika i jego asystent Goldberg (archanioł, Mojżesz, Chrystus) byli ludźmi świadomymi - choćby w przebłyskach -groteskowości ról, które przyszło im grać... Ale nie: Mariusz Benoit operuje tonem rezonersko-kaznodziejskim, a Władysław Kowalski nie rozstaje się z cierpiętniczym uśmieszkiem; obydwaj zimni, automatyczni, dalecy. I kwestie, które podszyte autoironiczną bezradnością mogłyby zabrzmieć przejmująco, zmieniają się w tombakowe, dęte aforyzmy.

Konsekwentnie pchając przedstawienie w kierunku zimnej, bezosobowo prowokującej groteski, reżyser pozostał lojalny wobec autora - ale cenę zapłacił sporą. Na scenie Powszechnego oglądamy dłużący się, przetykany monotonnym wielosłowiem ciąg lepszych i gorszych dowcipów. Z których ten o krawcu, wobec którego klient protestował, że szyje spodnie dłużej niż Bóg tworzył świat ("no to popatrz pan na ten świat - i popatrz pan na te spodnie"), mógłby w gruncie rzeczy starczyć za całe przedstawienie.

Bezludny Las Ardeński

Dwór książęcy tonie w czerni, jego podstawowym elementem jest wielka, lśniąca krata przegradzająca otwór sceny. Wszystko tu jest sztuczne. Książę uzurpator wybucha "złym" śmiechem, jak filmowy szwarccharakter, zapaśnik książęcy paraduje w hełmie i płaszczu rzymskiego gladiatora - choć pod spodem jest poczciwym grubaskiem. Gdy akcja przeniesie się do lasu, krata pójdzie w górę, a wszystkie kotary otaczające scenę i nawet podłoga zmienia się z czarnych na białe. Potem z nadscenia spadnie deszcz białych kwiatów. To jednak tylko zmiana dekoracji: Świat natury, w szekspirowskiej komedii przeciwstawiany światu dworskiemu, w tej inscenizacji jest równie sztuczny, teatralny; to awers i rewers tej samej monety.

W dobie obowiązującego sceptycyzmu nietrudno było się domyślić, że arkadyjskość Lasu Ardeńskiego z "Jak wam się podoba" będzie z miejsca podważona. I rzeczywiście: dwór wygnanego księcia porusza się po "lesie" na ugiętych nogach, lękliwie i niezgrabnie. Poluje, ale niektórzy dworzanie zamiast łuku próbują użyć parasola. Gdy śpiewają, rzekomo uciechom gwoli, pieśni Stanisława Radwana brzmią głucho, ponuro i niemelodyjnie. Trudno dziwić się nastrojowi Jakuba-melancholika: każdy by posmętniał w tym towarzystwie. Z tym, że figura ta, z dyskretnym humorem szkicowana przez Krzysztofa Globisza, staje się właściwie dramaturgicznie niepotrzebna. Szekspirowi Jakub służył za szczyptę goryczki tonującą słodycz leśnej arkadii. Czemu ma służyć tutaj, gdy leśna arkadia jest gorzka i podejrzana już na pierwszy rzut oka?

Łatwo też z góry przewidzieć finał: moneta znów odwróci się awersem do góry, krata opadnie między białe kotary. Nie będzie zgrzytu, gdy postać znikąd przynosząca szczęśliwe zakończenie - wyjdzie w marynarce i okularkach spomiędzy widzów. To tylko jeszcze jedna konwencja, równoprawna z bukolicznymi pasterzami, gruboskórnymi wieśniakami i parasolem zamiast łuku. Konstrukcja zawsze była mocną stroną prac Tadeusza Brodeckiego.

Aliści Las Ardeński winien być także wylęgarnią uczuć. Uczuć i superkonwencjonalnych (miłość od pierwszego wejrzenia, dziewczyna przebrana za chłopca), i rozsadzających je aż po granice perwersji. Ich właśnie zabrakło; znakomity tercet Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Anna Radwan i Szymon Kuśmider usiłował - ślady są dostrzegalne - wlać w swe postacie pozakonwencjonalne życie, co chwila tonął jednak w drętwej szermierce słownej. Na domiar złego błazna Probierka, zgryźliwego, ale mądrego komentatora miłosnych szaleństw Bradecki wraz z Jerzym Święchem uczynili rezonującym, łaciatym arlekinem: kolejną figurynką z kredensu konwencji. I wyrósł wśród białych kotar bezludny las wypełniony chodzącymi kostiumami, kwieciście przemawiającymi rozgadaną, mało kogo dziś śmieszącą retoryką. Nie sposób odmówić mu czysto teatralnej piękności ani czepiać się wykonania - daj Boże każdemu teatrowi taki zespół. Ale trochę głupio, gdy oko błądzące po scenie zatrzymuje się na postaciach trzecioplanowych: słudze Jerzego Nowaka, pasterzu Leszka Świgonia - ze względu nie na ich rolę w akcji, lecz na skuteczne niezredukowanie postaci do ruchomego symbolu.

Rudolf Zioło i Tadeusz Bradecki, twórcy ze ścisłej czołówki polskiego teatru, w materii dramatycznej diametralnie od siebie odległej (cóż może łączyć groteskę Taboriego z Szekspirem), popełnili podobny, jak się zdaje, błąd. Dojrzale i mądrze skonstruowali spójny sceniczny świat, obdarzyli go własną antypatią (lub przynajmniej daleko idącą podejrzliwością) - po czym włożyli go na scenę, jak do akwarium. Nie dbając dostatecznie (lub dbając nieskutecznie), by w symbolicznych figurach tego świata zapaliło się życie i nie zapobiegając pozostawieniu widzów w emocjonalnej izolacji od scenicznych wypadków. Na tle przeciętności naszego życia scenicznego zalety tych przedstawień, ponad wszelką wątpliwość oryginalnych i nietuzinkowych, wezmą zapewne górę nad wadami. Dzwonek alarmowy brzęczy cicho - ale nie warto go chyba lekceważyć.

Zbigniew Bauer: Hej kolęda... czyli stół polski. Reżyseria; i Jacek Chmielnik, scenografia: Elżbieta Oyrzanowska, opracowanie muzyczne: Janusz Butrym. Premiera w Teatrze Bagatela w Krakowie w grudniu 1993.

George Tabori: Wariacje Goldbergowskie. Przekład: Grzegorz Matysik, reżyseria: Rudolf Zioło, scenografia: Andrzej Witkowski. Premiera w Teatrze Powszechnym w Warszawie 11 stycznia 1994.

William Shakespeare: Jak wam się podoba. Przekład: Maciej Słomczyński, reżyseria: Tadeusz Bradecki, scenografia: Urszula Kenar, muzyka: Stanisław Radwan. Premiera w Starym Teatrze w Krakowie 14 stycznia 1994.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji