Artykuły

Gorzki śmiech

Dożywocie Aleksandra Fredry, które warszawscy widzowie mogą oglądać na małej scenie Teatru Narodowego przy Wierzbowej, zaskakuje reżyserską interpretacją. Jan Englert - w podwójnej roli reżysera oraz lichwiarza Łatki (którego postać przeszła do historii teatru polskiego dzięki słynnym kreacjom Ludwika Solskiego czy Tadeusza Łomnickiego), nadał całości ton groteskowy, a chwilami z lekka melancholijny. Co wcale nie wydaje się oczywiste w przypadku Fredry. Ową groteskowość widać przede wszystkim w ujęciu postaci, bezlitośnie wyszydzonych, skrytykowanych, nie budzących cienia sympatii czy współczucia. Niemal wszyscy przypominają bohaterów scen rodzajowych Feliksa Pęczarskiego, celującego w przedstawianiu portretów szulerów, żydowskich lichwiarzy i graczy w karty. Co ciekawe zresztą, kolorystyka obrazów Pęczarskiego - brązy, brudna zieleń, beż i czerń - idealnie odpowiada barwom scenografii użytym przez Barbarę Hanicką. Chciwy ojciec Rózi (Jerzy Łapiński), który w imię zysku gotów jest poświęcić córkę i wydać ją za mąż za starego, odstręczającego Łatkę, sam Łatka-Englert w mowie, ruchach i wyglądzie przypomina, że użyję tu nieco drastycznego określenia, żywego trupa, czy też bezduszny Twardosz (Igor Przegrodzki) wydobywający z siebie bezdźwięczny, diabelski śmiech - to prawdziwa galeria ludzkich karykatur. Nie budzi też sympatii demoniczny doktor Hugo (Maciej Wojdyła), ani nawet cherlawy, ale kąśliwy Filipek (Łukasz Lewandowski). No, może wyjątkiem od reguły jest Birbancki (Grzegorz Małecki), też nieco podejrzany lekkoduch i utracjusz, za to ze skłonnościami do romantycznych uniesień, czego dowód mamy nie tylko w sytuacjach wyznań czynionych Rózi, lecz w scenie, w której stojąc na skrzyni wygłasza on, jak Konrad albo Kordian na Mont Blanc, w tonie wzniosłej improwizacji, monolog o podniebnych lotach. O powietrznych lotach balonem marzy też Rózia. Uniesiona własną wyobraźnią robi na tej samej skrzyni jaskółkę i zastyga na dobre kilka minut w bezruchu. Magdalena Warzecha uczyniła z tej papierowej postaci osobę z krwi i kości, zdolną do wyrażania zdania śmiało i bez oglądania się na konwenanse. Potrafi głośno krzyknąć na ojca, gdy ten ją zdenerwuje. Potrafi też, gdy trzeba, tupnąć nogą lub zupełnie zobojętnieć na nużące ją otoczenie.

Jan Englert obok owej nuty romantycznej, z rzadka na scenach przypominanej, a przynależnej Fredrze, wydobył z komedii gorycz, rozczarowanie ludzką naturą, podłością i małością. Te tony, które choć obecne w sztuce Fredry, schodziły zazwyczaj na drugi plan, ustępując miejsca radości i zabawie. Mimo że chwilami było mi szkoda, iż Dożywocie w Narodowym nie daje wielu powodów do śmiechu, niekiedy wręcz zanurza się w liryczno-sennym nastroju, jest w tym jednak jakiś sens. Przedstawienie uwydatnia bowiem to, co serio, cyniczne i w jakimś sensie operetkowe (aktorzy przybierają sztuczne pozy i gesty, niemal wciąż jest obecna muzyka kapeli żydowskiej), prześmiewcze zarazem. Skłania do głębszej, mało optymistycznej refleksji, w której upatrujemy wartości, skoro wokół wszystko za każdą cenę ma nas nieustannie rozweselać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji