Artykuły

Zespołowy Fredro

Cztery lata upłynęły, zanim Teatr Narodowy po odbudowie sięgnął po komedię Fredry. Brakowało Fredry w repertuarze, a w tym sezonie "Dożywociem" Narodowy obronił honor Sceny przy Wierzbowej, którą najwyraźniej opuściło szczęście - najpierw odbyły się dwie premiery, o których lepiej byłoby zapomnieć (Myśliwski, Buchner), potem do premiery w ogóle nie doszło (Joyce).

Mamy za to "Dożywocie", w dodatku po raz pierwszy bodaj tak kameralne. Jedna z najprzedniejszych komedii naszego arcymistrza komizmu ma dobrą sławę sceniczną, by przypomnieć tylko wielkie kreacje Tadeusza Łomnickiego (i Tadeusza Fijewskiego) z warszawskiego Współczesnego i Jacka Woszczerowicza (z wersji telewizyjnej), pamiętając i o ciekawej roli Wojciecha Pszoniaka (Polski). Jan Englert jako reżyser i wykonawca głównej roli Łatki nie dziwaczy, nie próbuje niczego wywracać na opak, ale jednocześnie potwierdza, że potrafi czytać bardzo uważnie i wyciągać trafne wnioski. Niewiele tu nowych akcentów, ale wszystkie bardzo nośne. Zacznijmy od postaci sługi, Filipa (Łukasz Lewandowski), tradycyjnie ukazywanego jako głupka, nieledwie rodem z Obłomowa.

Tymczasem w spektaklu Englerta Filip jest sprytną bestyją, jakimś samoukiem, marzącym o karierze (chodzi z książkami pod pachą, oczy kryje za okularami), który potrafi nieźle kalkulować. Niezbyt odważny, ale obrotny, wychodzi na tej służbie nienajgorzej. Zmianę trzeba odnotować i w postaci Rózi (Ewa Warzecha), która wcale nie jest takim bezradnym dziewczątkiem, jakby się wydawało, ale twardą kobietą, świadomą sytuacji, której musi się poddać, ale swoje wie. Ta Rózia może być naprawdę groźna i Łatka powinien się cieszyć, że okoliczności pozbawiły go szansy zapewne niefortunnego (dla niego) mariażu. Rózia jest przy tym bardziej romantyczna niż nam się wydawało. Englert bezbłędnie wychwycił te fragmenty tekstu, wypowiadane i przez Rózię, i przez lekkomyślnego Leona (Grzegorz Małecki, bardzo zachęcający komediowy debiut młodego aktora), które ukazują ich romantyczne (w sentymentalno-przesadzonej wersji) skłonności, tak potem udatnie naśladowane przez Łatkę, zachęcającego Leona do radowania się życiem. Wreszcie zwrócić wypada uwagę na Doktora Huga (Maciej Wojdyła), postać w tym spektaklu farsową, slapstickową niemal, wypisz wymaluj chodząca satyra na leniwe kasy chorych...

Ale "Dożywocie" to przede wszystkim świat, tworzony przez dwie postaci: Łatkę i Twardosza. Jan Englert trochę (świadomie) ruchem nawiązuje do Łomnickiego, ale zaznacza wyraziście niezależność swojej kreacji. To Łatka, szamoczący się ze swym skąpstwem, potrzebą sukcesu, nawykami łapserdaka i pretensjami króla oszustów. Igor Przegrodzki przełamał tradycję grania Twardosza na zimno - jest w nim więcej pasji, uzewnętrznionej astmatycznymi poświstami, przydźwiękami i pomkrukami, bystrym okiem i uchem, którymi śledzi rozwój wypadków. Okrutny prześmiewca i zdzierca, Łatka jeszcze dużo się od niego musi nauczyć.

Ogląda się to przedstawienie z prawdziwą rozkoszą, z jaką lubimy słuchać i oglądać to, co znamy. I wbrew temu, co napisałem wyżej, ogląda się tak dobrze dlatego, że nie jest to wyłącznie koncert na dwa głosy Englerta i Przegrodzkiego, ale doskonale naoliwiony mechanizm współpracujących ze sobą składników. Dawno nie było tak zespołowego Fredry, w którym każdy ma coś do zagrania i czyni to z prawdziwym entuzjazmem, nie wyłączając braci Lagenów (Emilian Kamiński i Leszek Zdun), Orgona (Jerzy Łapiński), a nawet epizodziku Oberżysty (Zbigniew Bogdański). A więc "Szanuj zdrowie należycie" i oglądaj... "Dożywocie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji