Artykuły

Na marginesie przedstawienia "Terrorystów"

POPRZEDZAŁ ten spektakl szczególny szum - że rzecz jest wyjątkowo ostra i świetnie zrealizowana. Wreszcie nadszedł dzień premiery. Tak - przy pełnej widowni, wśród podpierających ściany młodych ludzi, błysku fleszy - Teatr Polski zaprezentował "Terrorystów" Ireneusza Iredyńskiego.

Sztuka opowiada o mechanizmach władzy, Iredyński nie ukrywa fascynacji tą tematyką. Zresztą do motywu jednostki zależnej wobec układów politycznych pisarz wracał wielokrotnie. Tym razem akcja rozgrywa się w Ameryce Południowej. Lecz daleko istotniejszy od scenerii jest czas. Zbliża się bowiem zamach stanu. Ofiarą musi paść znienawidzony prezydent Robles. Wszyscy bohaterowie, ba! słychać, że i zdecydowana większość narodu, są zgodni co do moralnej oceny jego rządów. Stwierdziwszy zatem nieuchronny koniec despotycznej władzy Roblesa, Iredyński koncentruje naszą uwagę wokół osoby przyszłego przywódcy.

A oto on Tajemniczy Numer Jeden. Prężny strateg, jasno formułujący sądy, ma chwile autoironii, lecz... brakuje mu podstawowych zasad etycznych. Już wiemy, że jego zwycięstwo będzie początkiem politycznej maskarady, fiaskiem nadziei tych, którzy mieli odwagę przeciwstawić się roblesowskiemu koszmarowi.

W rozmowie z Krystyną Nastulanką autor stwierdził, że "Terroryści" są dramatem "o przemocy, która tkwi w człowieku, zaszczepiona nam z przyczyn najbardziej humanitarnych, o przemocy, która jest bestią wyżerającą mózg i serce swojego pana". Obawiam się, iż przyjmując, że ten rodzaj fatalizmu ma wstrząsnąć naszymi sumieniami, trzeba jednocześnie założyć pokorną aprobatę pisarskich diagnoz. Sztuka przybiera coraz wyraźniej kształt baśni o straszliwej czarownicy - władzy i jej bezradnych ofiarach. Że są wśród nich szlachetni fantaści i zwykłe szuje - to już temat na inną opowieść.

A szkoda. Szanuję talent dramatopisarski twórcy "Jasełek - modernę" i nie bardzo rozumiem, skąd wywodzi się tak powierzchowna, rozdrabniana w sentencjach dialogu koncepcja sztuki. Nawet początkowo ciekawie zarysowanego konfliktu między politycznym graczem, czyli Numerem Jeden, a gorącym zwolennikiem rewolucji, Numerem Siedem, nie tłumaczą żadne głębsze racje. Bo trudno uznać miłość, o jakiej mówi Numer Siedem, za poważną alternatywę negatywnych (dodajmy - innych tu nie ma) uwarunkowań władzy. W ten liryczny portret nie wierzą przecież sami bohaterowie i nawet bardzo ufny widz musi mieć wątpliwości.

Nie chciałabym powtarzać truizmów o prawie autora do podejmowania różnorakich analiz jednego wątku. Iredyński jest pisarzem wyjątkowo aktywnym i może właśnie "Terroryści" są świadectwem zbyt szkicowo potraktowanej twórczości. Mam natomiast pretensje pod adresem teatru, który jeszcze wyeksponował niedostatki sztuki, usiłując skonstruować, monumentalny spektakl. Odniosłam wrażenie, jakby reżyser, Jan Bratkowski, za wszelką cenę wyciszał i tak ledwie naszkicowany psychologiczny kontur postaci. W tym kierunku idą, niestety, starania większości zespołu.

Andrzej Szczepkowski (Minister) zadał sobie dużo trudu, aby pociąć dialog na wiele dowcipów. Szkoda, że wprowadziwszy styl konferansjerki usunął w cień realia rozgrywanych zdarzeń. Natomiast Halina Mikołajska (Maria Schwartz) niezwykle drobiazgowo opracowała wizerunek steranej bojem męczennicy wielkiej idei. Ale jakby przeoczyła istotne kwestie kreowanej postaci, która powinna służyć pełniejszej charakterystyce Numeru Jeden. Zaś Marek Barbasiewicz (Numer Siedem), wdzięcznie nosząc mundur rewolucjonisty, nie pozwala nam uwierzyć w sen o miłości, tym samym a priori dyskredytując ważne ogniwo akcji.

Wreszcie Numer Jeden. Janusz Zakrzeński ma najtrudniejsze zadanie aktorskie. I trzeba powiedzieć, że chyba tylko on stara się iść tropem dialogu, przynajmniej próbując prowadzenia rozmowy o różnych implikacjach polityki. Że brzmi to często zbyt sztucznie, należy obwiniać sam tekst oraz w dużym stopniu reżysera. Obraz zaciemnia dodatkowo pompatyczna scenografia Krzysztofa Pabkiewicza. Coś niby: sugestia, że spór dotyczy wielkich idei. A tu na przekór ze sceny Teatru Polskiego słychać przede wszystkim szmer towarzyskich konwersacji.

No cóż Iredyński przedstawił dramat nie wykończony. Dlaczego jednak nadano mu taką oprawę? Jak mówi poeta - uśmiechnąć można się i smutno...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji