Artykuły

Zanim...

Zanim strateg rewolucji reżimu, musi się ukrywać, konspirować, organizować Ruch, podrywać masy do walki. Musiał dla tego celu puścić w obieg demokratyczny zestaw haseł, nawiązać z jakimś - wybranym - ościennym mocarstwem kontakty na tyle zobowiązujące na przyszłość, by zechciało ono przysłać rewolucjonistom broń nieważne; sprzedać czy podarować.

Musi także ów strateg, gdzie może, kompromitować trzymający się jeszcze reżim. Co najważniejsze - musi przecież wyselekcjonować własne kadry, dziś jeszcze zaledwie przyszłych powstańców, no, powiedzmy, terrorystów, a jutro już członków nowego establishmentu władzy. Oznacza to ni mniej ni więcej, tylko pozbycie się z własnych szeregów ludzi kierujących się zasadami, uczciwych, złowionych w swoim czasie na demokratyczne hasła. Przyda się jeszcze jakaś prowokacja polityczna na większą skalę, na przykład mord na ludziach znanych - dziennikarze o dużych nazwiskach, ludzie z zewnątrz pasują tu jak ulał - który uda się zapobiegliwemu strategowi rewolucji przypisać dogorywającemu reżimowi. Potrzebne jest bowiem, nie zanadto, ale jednak, oburzenie światowej opinii publicznej. Im większe, tym łatwiej ów gniew na bandytyzm aktualnego dyktatora zamienić w poparcie dla dyktatora przyszłego, to jest, chciałam napisać: wodza rewolucjonistów.

Kiedy to wszystko stanie się faktem, może już wybuchać powstanie i spokojnie następować pałacowa zmiana warty. Dawny strateg rewolucji stanie się w całej pełni taktykiem nowego reżimu.

Ala dramat Ireneusza Iredyńskiego - "Terroryści" - najnowszy, bo z roku 1982, dotyczy właśnie owego charakterystycznego czasu "zanim", dziwnego właściwie "międzyczasu" jeszcze trochę rewolucjonisty, a już prawie opoki reżimu. Nowego, naturalnie.

Przedstawienie w Teatrze (otwierające nowy sezon na tej scenie) wyakcentowuje wszystkie elementy tego "zanim" w sposób niezwykle precyzyjny. Nic dziwnego, że odbierane jest niezwykle żywo, że nas obchodzi, że czujemy się bezpośrednio zahaczeni, zmuszeni do zastanawiania raz jeszcze nad mechanizmami tak, zdawałoby się, dobrze znanymi, że nie warto poświęcać im uwagi.

A jednak. W trudnym czasie roku 1982 - okazało się - to jest to.

Trzynasta sztuka Iredyńskiego napisana w 22 roku uprawiania dramaturgii, a 23 pisania w ogóle (debiut tomikiem wierszy "Wszystko jest obok" - rok 1959) ma wszystkie znamiona rzeczy uniwersalnej, idealnie przystającej do każdej rewolucji, każdej epoki i każdej szerokości geograficznej.

Według didaskaliów dzieje się "gdzieś w Ameryce Środkowej". Szef ruchu rewolucyjnego (rewolucyjnego właśnie, a nie terrorystycznego - tytuł jest nieco mylący) kilka ostatnich dni przed wybuchem powstania powszechnego, nad którym pracuje ładnych parę lat spędza w pałacu aktualnego ministra, aktualnego dyktatora, który w ten sposób (minister) kupuje sobie wolność na moment zwycięstwa swego gościa, a może nawet także i tekę... Minister zresztą wybór ma ograniczony: rewolucjoniści wzięli jego rodzinę na zakładników i tym skutecznie go szantażują. Tych kilka dni w pałacu przyszły szef, tajemniczy Numer Jeden ruchu będącego dotąd w ukryciu, poświęca na czystkę w swojej kadrze oraz na zorganizowanie prowokacji, która będzie "gwoździem do trumny starego reżimu". Ściśle według recepty, stosownie do reguł "zanim".

Ofiarą padnie dwójka dziennikarzy, z których ona - kobieta - jest czymś w rodzaju Oriany Fallaci, która przyjechała po wywiad z przyszłym dyktatorem w porze za pięć dwunasta. Wywiad uzyska, świat go przeczyta, ale sama zginie. Co więcej, w wywiadzie Numer Jeden powie tylko to i dokładnie to, co przyda mu się po zwycięstwie i co będzie korespondowało z przyszłym męczeństwem autorki wywiadu o czym ona nie ma pojęcia, on natomiast, Numer Jeden - po prostu je aranżuje, na tyle sprytnie, by spisać je na konto rządzącego jeszcze dyktatora.

Ot i wszystko. Jeszcze tylko zabójstwo młodego idealisty, który znalazł się w ruchu rewolucyjnym z przekonania, a kiedy otwarto mu oczy - za sprawą Numer Jeden - na strategię, taktykę i metody osiągania jedynego celu: władzy i tylko i po prostu władzy - usiłuje zabić swego wodza. Naturalnie, ginie z ręki goryla, ale jego śmierć zostanie wykorzystana dla celów propagandowo-ideologicznych. Zrobi mu się pogrzeb, ludzie będą defilowali przed trumną, zostanie świętym rewolucji walczącym z reżimem. Goryl szefa rewolucjonistów nie powie nigdy nic, bo jest gorylem milczącym: może ucięto mu język powierzając ochronę szefa?

Iredyński w wywiadzie zamieszczonym w programie do "Terrorystów" powiada obrazowo, że sztuka jest "o przemocy, która tkwi w człowieku zaszczepiona tam z przyczyn najbardziej humanitarnych, o przemocy, która jest bestią wyżerającą mózg i serce swojego pana". I jeszcze, że "Terrorystów" z "Ołtarzem wzniesionym sobie" łączą "ludzie uwikłani". I jeszcze, że przemoc towarzyszy każdemu ludzkiemu działaniu "i tylko od ludzi zależy, czy można, ją stłumić, przekształcić wysublimować lub w ogóle - w niektórych wypadkach z niej zrezygnować". I - "brak przemocy w przyszłych dziejach ludzkości wydaje mi się utopią".

Stosowne cytaty rozsiane po programie mają wyeksponować ów problem zła i przemocy, który "jest nie tylko regułą współżycia ludzkiego, lecz również i legalizacją tego zła w doktrynie ideologii..." (to już Witold Kula - "Gusła" w "Rozważaniach o historii"). Jest nawet sugestywny wiersz Lawrence Ferlinghettiego pt. "Powstańczy Meksyk", w którym "na wyblakłej wypalonej pustyni" na placu boju pozostaje "wielki Bóg Słońca", który "zstępuje w dół" i rozkleja wielkie czerwone plakaty na ceglanych murach". Po jakimś czasie "pożółkłe plakaty lecą w ciemność" zostawiając "tylko cienie na dowód, że minęła kolejna rewolucja".

Rysunki Rolanda Topora uzupełniają styl tego programu który przesuwa "Terrorystów" w sfery wartości moralnych i tylko moralnych, dźwiga ich na piętro wyższych abstrakcji i uogólnień.

Przedstawienie Jana Bratkowskiego (już stały właściwie realizator premier Iredyńskiego) stoi w sprzeczności z programem. Rozstrzygają się tu sprawy bardzo konkretne, po scenie chodzą pragmatycy. Jeden programowy idealista jest wyjątkiem, który ma zagrać rolę balastu, jaki trzeba wyrzucić sięgając po władzę. Strategia, taktyka, ideologia, skuteczność, nieskuteczność, metody, metody i raz jeszcze metody. Owszem, stoją za tym problemy moralne, bo trudno byłoby wyprać z nich spektakl opowiadający o tym, o czym opowiada. Ale to fantomy, zalążki, zaledwie możliwości zupełnie inaczej rozegranego przedstawienia.

To kontkretne, prapremierowe, całe jest z ducha pragmatyki.

"Terroryści", jakimi ich można zobaczyć na scenie przy ulicy Karasia, nie są przedstawieniem świetnym aktorsko, reżysersko, artystycznie i tak dalej. Jest to spektakl bardzo ważny, spektakl wydarzenie nawet, ale nie należy mieszać do tego sukcesu artystycznego. W kategoriach warsztatu teatralnego "Terroryści" są zaledwie poprawni. W sumie poprawni, bilansują się zatem na "średnio". Mieści się w tym i absolutnie znakomita scenografia Krzysztofa Pankiewicza (eklektyczny, dysonansowy salon ministra, którego eklektyzm tak razi monogusty Numeru Jeden), i sugestywna rola szantażowanego ministra, który tak dalece zna reguły gry o władzę, że potrafi wiedzieć to, co wie, zachować pewną pogodę rezygnacji i cały swój dawny styl i klasę (Andrzej Szczepkowski) i bardzo słabiutka Marka Barbasiewicza (idealista) i zaledwie poprawna bohatera głównego. Samego Numeru Jeden czyli Janusza Zakrzeńskiego.

Halina Mikołajska jako agresywna dziennikarka usiłująca zdemaskować nagłą żądzę władzy szefa rewolucjonistów wypada dosyć stereotypowo, to jest mówiąc bez eufemizmów - nie daje swojej bohaterce zbyt wielu rysów indywidualnych. W stylistyce przedstawienia mieści się to zresztą wcale dobrze.

Gdyby zechcieć dokopać się do "całej prawdy" (oczywiście - mojej prawdy, tego niby dodawać nie trzeba, ale a nuż ktoś uprze się, że feruje się wyroki w imię nie istniejącej "obiektywnej") cały ten, wspaniały dla widza, spektakl opiera się na tekście, scenografii, Szczepkowskim i odczuciach widowni, która w atmosferze i klimacie tego, co dzieje się na scenie w sposób wyczuwalnie (dla aktorów chyba także?) partnerski.

I to okazuje się być najistotniejsze. W teatrze przecież o to tylko w końcu chodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji