Artykuły

Odrażający, brudni, źli...

Od światowej prapremiery tej sztuki minęło przeszło dwadzieścia lat, po tylu też latach pojawiła się na polskiej scenie.

Sztuka nazywa się "Parawany", jej autorem jest Jean Genet, przekładu polskiego dokonali Maria Skibniewska i Jerzy Lisowski, a całość wyreżyserował Jerzy Grzegorzewski w warszawskim Teatrze Studio.

Na spektakl ten czekano z dużym zainteresowaniem ze względu na nazwiska reżysera oraz autora. Genet bulwersował i wzbudzał dreszczyk emocji w naszej, co tu dużo mówić, mieszczańskiej, uładzonej moralności dramatami wystawianymi na polskich scenach: jak "Pokojówki", "Balkon" czy "Ścisły nadzór". Sensacją są także perypetie jego życia, bo oto ten laureat Nagrody Prix de la Pleide ma za sobą lata więzienia za doliniarstwo, pederastię, szmugiel, został nawet skazany na dożywocie, ale za sprawą grupy artystów i literatów francuskich (m. m. Cocteau, Sartre, Malraux) i ich wstawiennictwa do ministra sprawiedliwości ułaskawiono go.

Jerzy Grzegorzewski zaś jest twórcą, który bardzo wyraźnie ujawnił swą osobowość artystyczną w wielu przedstawieniach. Wystarczy wspomnieć świetne "Wariacje", "Amerykę" czy "Wesele". Poza tym został kierownikiem artystycznym Centrum Sztuki "Studio" Teatr Galeria na miejsce Józefa Szajny, który odszedł na emeryturę. Dobrze się stało, że mamy w Warszawie Grzegorzewskiego; stolica zawsze starała się i stara przyciągać najlepszych twórców, co prawda nie zawsze wychodzi im to na dobre. W tej chwili odpukuję w niemalowane, ponieważ "Parawany" nie są przedstawieniem udanym. Czyżby klimat warszawski już działał? Opowieść o życiu Saida (Henryk Talar), który poślubił Leilę (Wiesława Niemyska) najbrzydszą dziewczynę w okolicy, dłuży się nieprawdopodobnie, co jest niesłychane u Grzegorzewskiego, bulwersującego polonistów ostrymi skrótami poczynionymi w "Weselu" czy "Nie-boskiej komedii"... Nie należy jednak sądzić, że pietyzm dla Geneta, wyrażający się w długim i leniwym toku przedstawienia jest przypadkowy. Chodziło o pokazanie rozkładu świata, jego dręczącego umierania, o unurzanie widza w podłości i plugawości naszej Ziemi. Wszystko bowiem co robią bohaterowie sztuki prowadzi do nieustannego cierpienia, zadają ból sobie, zadają ból innym. Zło i chęć zemsty kierują ich postępkami. Wojna jest jeszcze jedną zabawą w zadawanie bólu. Cierpienie przeradza się w totalne negowanie wszelkich wartości, jest uświęceniem rozkładu i destrukcji... (Jedynym miejscem ładu i porządku jest... burdel. Tu panuje hierarchia wartości stworzona przez wielką kurtyzanę Wardę (świetna rola Ireny Jun), oczywiście wartości na miarę burdelu, jednakże poza nim istnieje amoralny, rozpadający się świat.

Tak uczy nas Jean Genet i chciałoby się powiedzieć, że jest to wstrząsające, piszę "chciałoby", bo w rzeczywistości wychodzimy z teatru raczej znużeni niż zbulwersowani. Czybyśmy już zdążyli odkryć te alegoryczne prawdy sami, że świat będący miejscem praw, obowiązków, nakazów, słowem moralności jest w gruncie rzeczy absolutnie niemoralny, zaś to co uosabia zło, występek i niemoralność jest czymś naturalnym? Czyżbyśmy już zdążyli odkryć te prawdy, bo samiśmy przeżyli zbyt wiele, tym bardziej, że dobry Genet napisał ów dramat w 1960 roku, a my oglądamy go w 1983 i w międzyczasie zdążyliśmy dojrzeć?...

P.S. Nie można jednak nie wspomnieć o aktorach tego spektaklu, wszystkim bowiem należą się słowa uznania, gdyż rzadko zdarza się oglądać sztuki wieloobsadowe na przyzwoitym poziomie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji