Artykuły

TEATR DZIEJE SIĘ TU I TERAZ

Pamiętam, że było zimno. Zegar wydobył z siebie siedem głośnych dźwięków. Na Starym Rynku w Poznaniu zapanowała cisza. Niedaleko księgarni muzycznej stała olbrzymia grupa ludzi, która ciągle się powiększała. To była widownia, niektórzy stali na ławkach, siedzieli na parapetach, a ja w pierwszym rzędzie siedziałam na ziemi. Głośną, przerażającą muzyką rozpoczęło się przedstawienie Teatru Biuro Podróży pt.: "Carmen Funebre". Na "scenie" pojawiło się trzech groźnych tyranów. Ogarnęło mnie uczucie lęku i strachu. Mężczyźni ubrani w skórzane pasy, z pejczami w rękach uderzali świat. Siedząc na ziemi byłam bardzo mała i bezbronna, aktorzy natomiast biegali na szczudłach, co podkreślało ich potęgę i siłę. Szybko ze współczesnego świata przeniosłam się w świat teatru. Na scenie nie było nikogo oprócz trzech tyranów, którzy bili i przepędzali niewidzialne postacie. Nagle zdałam sobie sprawę, że chociaż ich bunt mnie nie dotyka, to jednak bardzo mnie boli. Czułam się tak, jakby to mnie uderzali, jakby karali mnie za wszystko zło jakie wyrządziłam człowiekowi. Pomyślałam - Boże, jaka ja jestem okrutna. Muzyka nagle złagodnała, ukazali się zwykli aktorzy. Każdy z nich przedstawiał inne życie, inne problemy, jednak wszystkich jednoczył smutek, strach, tęsknota - uczucia, które malowały się na ich twarzach. We mnie natomiast powstały przyjaźń i współczucie. Współczułam kobiecie, która zgubiła psa, mężczyźnie, który nie mógł odnaleźć swojej ukochanej, a zarazem chciałam im pomóc, chciałam zostać ich przyjaciółką. Dzięki nim zrozumiałam, że nie tylko moje problemy i troski są najważniejsze, że inni też potrzebują pomocy. Nauczyłam się wrażliwości na drugiego człowieka. Po tej "łagodnej" sekwencji nastąpiła znowu chwila grozy. To było tak jak w życiu. Zawsze po radości następuje smutek, po burzy - słońce i odwrotnie. Przejścia te są zazwyczaj bardzo gwałtowne. Tak było i teraz. Chwyciłam najbliższą osobę za rękę, mocno ją ścisnęłam, popatrzyłam na ludzi i zadałam sobie pytanie: dlaczego wszyscy ludzie mają zimne twarze? Skierowałam oczy na scenę i już nikiogo o nic nie musiałam pytać, gdyż moja twarz stała się równie zimna, jak ludzi stojących obok mnie. Zobaczyłam śmierć... Wśród ciemności wieczoru szalał demon śmierci. Była to postać niezmiernie wysoka (na szczudłach), odziana w długą, czarną suknię, na której białą farbą namalowano wizerunek śmierci. Wszystko zatem było postawione jasno i wyraźnie. Dodatkowym rekwizytem śmierci była olbrzymia, czarna flaga. Śmierć jest tym, czego boi się każdy, niezależnie kim jest i ile posiada. Śmierci przecież nie można zapłacić. Targał mną smutek, strach, przerażenie. Zrozumiałam, że to, że siedzę tutaj teraz na tych poznańskich kamieniach, że jestem wolna, jest zasługą wielu ludzi, i że wielu musiało za to zginąć. Wolność - cóż to dla mnie znaczy? - zapytałam samą siebie. Jestem wolna, a zarazem zniewolona przez szkołę, przepisy, etykiety. Wiem, że mogę to wszystko zostawić, lecz jak długo będę żyła bez tego? Końcowa scena była dla mnie wołaniem o wolność. Bohaterowie mieli już dość ciągłego uciekania, ciągłej przemocy, ciągłego bólu. Pragnęli wyrwać się z tego wszystkiego, pragnęli prawdziwej woloności, lecz wiedzieli, że pozostanie ona tylko ich najpiękniejszym marzeniem. Wyjęli z worków maleńkie domki ze światełkiem w środku, przyczepione do zielonych baloników i wypuścili je na wolność. Było to niezwykle piękne. Na granatowym niebie widziałam iskierki nadziei. Ten cudowny akcent poprzedzał zakończenie sztuki. Myślałam: tyle wspaniałych a zarazem przerażających obrazów dostarczyło mi już to przedstawienie, które jednak ciągle jeszcze trwa, zaskakuje i wzrusza. Byłam pewna podziwu. Z marzeń o wolności, z ciemności wieczoru wyrwała mnie zaskakująca jasność. Kapelusz zsunął mi się na czoło, więc dopiero po chwili mogłam ujrzeć ten niepowtarzalny widok. Ogromna brama, za którą mieszkali kaci, śmierć, za którą mieszkała przemoc i ból, stała w płomieniach. Czyżby marzenia o wolności się spełniły? Dla mnie ogień jeden z nąjokrutniejszych żywiołów pochłonął wszystko, co ograniczało aktorów i uczynił ich wolnymi. Jednak dla mojej przyjaciółki "paląca brama" oznaczała palącą się wolność. Ale przecież "każda sztuka teatralna ma jedno, drugie, trzecie czwarte, a nawet piąte dno i każdy inaczej rozumie ją" (Jacek Kaczmarski).

Ogień powoli przygasał. Aktorzy wyszli na scenę. Wstałam i zaczęłam klaskać. Byłam smutna. Nad starym, poznańskim rynkiem pojawiła się smuga dymu. Dla mnie to była kurtyna. Kurtyna opadła, ludzie się rozeszli, a ja długo jeszcze nie mogłam dojść do rzeczywistości. Stałam i patrzyłam. Od tamtej chwili miejsce obok księgarni muzycznej zaczęło znaczyć dla mnie coś więcej. Tam przeżyłam coś niepowtarzalnego.

[maszynopis w zbiorach IT]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji