Artykuły

Kiepski, czyli Smith

Sitcom korzeniami tkwi w teatrze - żywy plan i ukryty za kamerą, żywo reagujący widz. Premiera sztuki "Run for your wife" w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza pokazuje, że to sprzężenie zwrotne. Kiepscy i Kowalscy zaczynają szwendać się po scenach

Pan Smith to przeciętniak. Fakt ten sugeruje już nazwisko (w wolnym tłumaczeniu - Kowalski). Prezentuje się nie bardzo okazale: włosy nieco przetłuszczone, rozchełstany podkoszulek nie grzeszy świeżością, kilkudniowy zarost pokrywa pozbawioną subtelności twarz naszego poczciwiny. Gdzie możemy spotkać pana Smitha? Otóż spędza on gros czasu za kółkiem swojego samochodu. Dobrze znamy ten typ jowialnych, pozbawionych pretensjonalności, rozgadanych taksówkarzy. Spotykamy ich co dzień, wysiadamy z ich taksówek obojętni, rozbawieni lub zirytowani, nie zastanawiając się, jaką tajemnicę mogą wozić w swoich autach.

Tajemnicą pana Smitha z komedii "Run for your wife" Raya Cooneya jest fakt, że przypadkiem zdołał się dorobić aż dwóch mieszkań. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego (zwłaszcza że rzecz dzieje się w Anglii), gdyby nie pewien znaczący szczegół. Mianowicie w każdym z domów na swojego męża czeka kochająca pani Smith. John jest dobrym mężem. Spełnia swe mężowskie obowiązki mężnie, ze zdwojoną siłą, co prowadzi do zabawnych perypetii. Komedia omyłek w stylu qui pro quo. Klasyka gatunku, podszyta niewybrednym i niestarzejącym się dowcipem erotycznym.

Grzegorz Chrapkiewicz, reżyserując komedyjkę Raya Cooneya, postawił na styl groteskowy. Karykaturalne postacie, wyrazisty, często nader niedwuznaczny gest, komizm słowny mocno, wyraziście zaakcentowany. Reżyser bardzo dokręca śrubę, na której trzyma się tekst Raya Cooneya. A materia tekstu, choćby nawet farsy, jest wszak delikatna. Czyż nie na tym polega komiczna wyższość aluzji nad łopatologią, podtekstu nad najdowcipniejszym nawet tekstem? A jednak Chrapkiewicz postawił na mocne efekty (by nie rzec efekciarstwo), uciekając się tym samym do stylistyki wypracowanej przez telewizyjny sitcom. Rozglądałam się za inspicjentem pokazującym publiczności tabliczkę, na której widniałaby wskazówka "śmiech" lub "brawa", chociaż widzowie i bez tego ubawili się po pachy. Zapewne za sprawą aktorstwa, które bardzo podbudowało spektakl Chrapkiewicza.

Dorota Kolak w roli urokliwej w swym infantylizmie Barbary Smith udowodniła, że nawet w grotesce jest miejsce i na szczery śmiech, i na łezkę wzruszenia. Dobra rola. Jednowymiarowa, jak na farsę w końcu przystało, ale pozbawiona płaskiego efekciarstwa i przerysowania, o które jakże łatwo było się pokusić.

Zaangażowanie do spektaklu Joanny Bogackiej, aktorki znanej z doskonałych wcieleń dramatycznych, a debiutującej w farsie, okazało się eksperymentem mniej fortunnym. Można było odnieść wrażenie, że Bogacka męczy się z postacią Mary Smith, walczy z rolą, do której nie jest najwyraźniej przekonana, w której się odnaleźć nie potrafi bądź nie chce.

Bardzo mocną kreską Zbigniew Olszewski nakreślił postać Bobbiego Franklyna, ekscentrycznego sąsiada-homoseksualisty. Inna sprawa, że rolom zniewieściałych panów, rolom podszytym dwuznacznym erotyzmem, zwykle towarzyszy gromki, szczery i niewymuszony śmiech widowni.

Sam pan Smith natomiast przypomina nieco postać rodem z "Kiepskich", ciut antypatyczną, a zarazem przecież swojską. Śmiejemy się z miłosnych perypetii pana Smitha, ze słabości, które, choć doprowadzone do absurdu, są nam przecież bliskie, dobrze znane, oswojone. Sami z siebie się śmiejemy, jak napisał Gogol. A ten śmiech, jak u Gogola, też goryczą jest podszyty. Gorzka jest refleksja, że bohaterowie, których oglądamy na scenie teatru, coraz bardziej się upodabniają do idoli sitcomu. Raczej kiepska perspektywa dla teatru, oj kiepściutka...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji