Artykuły

Poza kontekstem

4. Międzynarodowy Festiwal Sztuk Współczesnych dla Dzieci i Młodzieży Kon-Teksty w Poznaniu. Pisze Alicja Morawska-Rubczak w Teatrze.

W 1964 roku, w Państwowym Teatrze Lalki i Aktora "Marcinek" (obecnie Teatr Animacji), zorganizowano po raz pierwszy, odbywający się co dwa lata Przegląd Polskich Współczesnych Sztuk Lalkowych - "Konfrontacje", który zagościł w Poznaniu na blisko dwadzieścia lat. Organizowany przez Teatr Animacji od 2003 roku Festiwal Sztuk Współczesnych dla Dzieci i Młodzieży "Kon-Teksty" nawiązuje do tej tradycji.

W poznańskim Centrum Sztuki Dziecka wydawane są natomiast "Nowe Sztuki dla Dzieci i Młodzieży". Te dwie inicjatywy - festiwalowa i wydawnicza nie idą jednak w parze, choć naturalna wydawałaby się towarzysząca przeglądowi spektakli promocja dramaturgii, czy dyskusje wokół ostatnio wydanych zeszytów "Nowych Sztuk". Tego festiwalowi brakuje, choć nie można odmówić organizatorom ciekawego pomysłu na codzienne dyskusje problematyzujące oglądane przedstawienia, otwierane pokazami studentów akademii artystycznych. W tym roku "Konteksty dyskusyjne z przed(t)aktem" poświęcone były m.in. multimediom w teatrze dla dzieci, sacrum i profanum w teatrze lalek, czy teatrowi lalek dla dorosłych.

Program tegorocznego festiwalu to szesnaście przedstawień konkursowych. Połowę z nich stanowiły spektakle kierowane do dziecięcej publiczności, pośród których znalazły się propozycje dla przedszkolaków, takie jak "Wschód i zachód słonia" Joanny K. Teski, w reżyserii Ireneusza Maciejewskiego z Teatru Baj Pomorski w Toruniu, czy "To małe to ja" Miry Lobe, w reżyserii Torstena Gessera z Das Weite Theater für Puppen und Menschen w Berlinie i spektakle dla widzów od lat kilku do kilkudziesięciu, jak "Rękodzieło artystyczne" w reżyserii Filipa Budweila, Teatru Figur z Krakowa. Spektakl ten stanowi zresztą przykład włączania do festiwalu propozycji ciekawych formalnie, dobrych warsztatowo, ale z najnowszą dramaturgią nie mających nic wspólnego. Głównym tworzywem nie jest w nich bowiem słowo, lecz ruch - w tym przypadku - dłoni.

Wśród nowych tekstów dramatycznych pisanych z myślą o dziecięcej publiczności wybijały się podczas festiwalu dwa - "Koronki i kordonki" Liliany Bardijewskiej, w reżyserii Hristiny Arsenowej (Miejski Teatr Lalek z Burgas w Bułgarii), i "O mniejszych braciszkach św. Franciszka" Marty Guśniowskiej, w reżyserii Petra Nosalka (Opolski Teatr Lalki i Aktora). Z tekstów kierowanych do młodzieży - najtrudniejszego i najbardziej zaniedbanego przez teatry odbiorcy, pojawił się zaledwie jeden dramat poruszający problemy im bliskie, związane z trudnym dojrzewaniem i tragediami młodości. Był to "Absynt" Magdaleny Fertacz, niestety w słabej, zwłaszcza aktorsko, realizacji Spółdzielni Teatralnej z Poznania. Wcześniejsze produkcje tej grupy, także te pokazywane podczas "Kon-Tekstów", przyzwyczaiły widzów do dobrego poziomu artystycznego i ciekawych poszukiwań inscenizacyjnych. Niestety tym razem było inaczej i dlatego wystawienie tak intrygującego dramatu nie odbiło się echem na festiwalu, poszukującym przecież ciekawych tekstów dla młodej publiczności.

Organizatorzy zdecydowali się na włączenie do konkursu także spektakli opartych na adaptacji powieści czy opowiadań i to właśnie te przedstawienia, kierowane raczej do dojrzałych widzów, okazały się najciekawszymi propozycjami festiwalowymi. Dali temu wyraz również jurorzy "Kon-Tekstów".

Król neurotyczny, choć elektryczny

Zdecydowanie najlepsze przedstawienie festiwalu to "Murdas. Bajka" Grupy Coincidentia (części dawnej Kompanii Doomsday) w reżyserii Pawła Aignera, na podstawie opowiadania "Bajka o królu Murdasie" z tomu "Bajki robotów". Reżyser skonstruował scenariusz wykorzystujący prawie co do słowa tekst Stanisława Lema i poszerzył go o piosenki oraz wyliczanki. Dodał także kilka kluczowych kwestii potęgujących poczucie rozbicia jaźni tytułowego bohatera. Król Murdas jest bowiem neurotykiem i paranoikiem zarazem. Boi się przeciągów, duchów, wosku i maszyn wróżących. Gdy tylko zajął tron ojca, zaczął węszyć w królestwie spisek, a że najczęściej spiskują krewni, postanowił ściąć całą swoją rodzinę. Na wypadek gdyby ktoś z ludu był jego utajonym "pociotkiem", co pewien czas zabijał także poddanych. Stryjowi Murasa, Cenandrowi, udało się zbiec w przebraniu pianoli i to spędzało królowi sen z powiek. Podszyta emocją groteska i komizm tekstu Lema zostały świetnie wydobyte przez twórców spektaklu.

"Murdas" to przede wszystkim intrygujące i bogate studium psychologiczne obłąkanego władcy. Paweł Aigner - reżyser i autor adaptacji - dał się wygadać Murdasowi, który u Lema raczej milczy. Tekst opowiadania rozdzielony został między trzech aktorów. Domena Pawła Chomczyka to obłędne monologi króla o spiskach, elektryczności i walce we śnie, cały czas roztrząsającego słowa przepowiedni, zwłaszcza jej końcowy fragment: "(...) sam się ukryj wszędzie, // Nie schowasz się wszędzie, pochowają we śnie". W spektaklu oddano futurologiczną wizję Lema - rozrost tkanek i receptorów mózgowych władcy pokazano jako ich przekształcanie się w sieć elektryczną. Psychopatologia Murdasa osiągnęła natomiast pełnię w jego fanatycznym podejściu do snów, w których prowadzi walkę ze swoim stryjem Cenandrem, śniąc sny w snach i kontrsny na sny, w których węszy spisek. Gra Chomczyka oparta jest na nadekspresji - przerysowaniu gestów, bardzo szerokich, wielkopańskich, ale i manierycznych, stanowiących mieszankę władczości wodza z nerwowością zagubionej, czy zrozpaczonej kobiety.

Jego intonacyjna interpretacja tekstu nasycona jest komizmem, a działania mają w sobie sporo czarnego humoru - jak choćby mordowanie krewnych oddane w scenie topienia starych portretów w wannie, stojącej na postumencie w centralnym miejscu przestrzeni gry i będącej jakby tronem. Postać grana przez Dagmarę Sowę - ni to błazen, ni to kat, a zarazem służąca i alter ego Murdasa - przede wszystkim działa, przekładając sensy tekstu na ciągłe przebudowywanie scenografii, "okablowywanie" jej, zapełnianie nowymi detalami. Robert Jurčo gra mędrca, wędrującego muzyka, ale i narratora całości. Jego płynna polszczyzna, zdradzająca jednak słowackie akcenty, w partiach narracyjnych sytuuje go gdzieś poza sceniczną akcją. Interpretator, patrzący z zewnątrz na wypadki sceniczne, wkracza jednak w sam jej środek poprzez swoją muzykę - gra na akordeonie nie spełnia tu jedynie funkcji tła: muzyk staje się sceniczną postacią, kolejnym wcieleniem władcy, elementem jego rozbitej osobowości, ale i manipulatorem. To on swoją narracją zatrzymuje wir scenicznych wypadków, nakręcanych przez ekspresję gry Chomczyka i stale rozbudowywaną przez Sowę scenografię.

"Murdas" to spektakl perfekcyjny warsztatowo, utrzymany na najwyższych obrotach ekspresji ruchu. Trójka aktorów tworzy jeden, spójny organizm, pozostając ze sobą w ciągłej komunikacji, jednak na scenie nie pojawia się żaden dialog, rozumiany w sposób tradycyjny, jako wymiana zdań. Aktorzy komunikują się poprzez gesty, wspólne napięcie ciał, działania w jednym rytmie, ale nie poprzez tekst. Sens budowany jest poza słowami, pokazują one raczej absurd całości, nośnikiem znaczeń jest natomiast scenografia.

Mamy królestwo w stanie wiecznego remontu, ściany zasłonięte szeleszczącą folią, wzmagającą królewskie fobie, z coraz to innych zakamarków wylewają się splątane sznury czerwonych, czarnych i żółtych kabli, a drabiny, ustawione w czterech rogach przestrzeni gry, przypominają słupy wysokiego napięcia. W kulminacyjnym momencie scenę zaczynają zaludniać manekiny - z nogami i rękami wystającymi z brzuchów i pleców. Poczucie chaosu, niepokój tej przestrzeni potęguje światło - scenę oświetlają bowiem nie tylko reflektory, ale również toporne lampy, znane chociażby z kopalń, dyndające niekiedy pod sufitem, a czasem obniżające się niebezpiecznie ku ziemi, chwytane przez aktorów w celu oświetlenia twarzy. Całości dopełniają wyuzdane stroje - skórzany gorset, spodnie z nałożonymi na nie czerwonymi, koronkowymi majtkami, rękawiczki Błazna oraz skórzany płaszcz, czy wielka, sztywna czarna kryza i podobna korona Murdasa, wszystko to raczej eksponuje niż zakrywa ciało. Twarze, pokryte trupim makijażem, są groteskowe, karykaturalne, ale i przerażające jednocześnie.

Ciało, sny, paranoje, fobie - wszystko to sprawia, że można oczywiście spróbować czytać ten spektakl przez psychoanalizę, nazwisko Freuda pada nawet w wierszyku zamykającym przedstawienie, ten klucz okazuje się jednak zbyt prosty. Aktorskie kreacje budowane są tu bowiem poprzez dystans do roli. "Murdas" to w dużej mierze spektakl o nieumiejętności dystansowania się do siebie i otaczającego nas świata. Wartość wykorzystanego w bardzo ciekawy sposób tekstu opowiadania Lema nie została jednak doceniona przez jury, spektakl otrzymał natomiast trzy równorzędne nagrody aktorskie - dla Pawła Chomczyka, Dagmary Sowy i Roberta Jurčo (doceniony za rolę muzyka i muzykę również w spektaklu Valery Białostockiego Teatru Lalek), sam Chomczyk otrzymał także Grand Prix Festiwalu, bo jego Murdas to obłędnie dobra rola.

Eksplozja papierowej ekspresji

"Valérie" Białostockiego Teatru Lalek na podstawie powieści Vitězslava Nezvala, w reżyserii Alaina Lecucqa, to pełnowymiarowe przedstawienie zrealizowane w konwencji teatru papierowego. Ta XIX wieczna tradycja, kultywowana we Francji przez reżysera spektaklu, założyciela Instytutu Teatru Papierowego, jest domeną miniaturowych form. Twórcy "Valérie" powiększyli jednak skalę papierowego pudełka. Scenografia Andrzeja Dworakowskiego to wysoka na blisko trzy metry kartonowa ściana pokryta rysunkami miejskich zabudowań, pełna okienek, w których również rozgrywa się akcja. Poplątaną, szaloną, pełną zaskakujących zwrotów historię młodziutkiej Valérie (Agnieszka Sobolewska) - córki biskupa i zakonnicy, przedstawiono przy użyciu kilku planów. W okienkach papierowej ściany - nieprzeciętnie wydobywanych z mroku poprzez oświetlenie zarysowujące dokładnie kwadrat tego wycinka sceny - akcja toczy się przy użyciu miniaturowych płaskich lalek z kartonu, poruszanych od dołu. Niekiedy w tych okienkach pojawiają się zasłonięte maskami twarze aktorów. Grają oni także w żywym planie, mają jednak na sobie charakterystyczne kostiumy - kartonowe, płaskie formy zwisające z szyi i zasłaniające całe ciało oraz wykonane tak samo maski, które odzwierciedlają wygląd postaci planu lalkowego.

Tylko tytułowa bohaterka grana jest bez kostiumu. Ruch postaci zakrytych formą jest bardzo ograniczony, sztywny, na wzór papierowych figur i tylko Valérie swoją kobiecością, gibkością, samą obecnością ciała na scenie, wprowadza inny rodzaj ekspresji. Papier bowiem w tym spektaklu również kipi emocjami, figury - w dużej mierze za sprawą dynamicznej, jakby niechlujnej kreski Dworakowskiego - nie są postaciami statycznymi, mają w pozbawionym gestykulacji ruchu bardzo dużo życia. Są to postaci odrealnione i jak cała opowieść o dojrzewaniu i poszukiwaniu przez Valérie jej tożsamości, mają w sobie sporo demonizmu i pulsującej podskórnie erotyki. Trudno zrekonstruować przedstawioną w spektaklu historię, jest ona irracjonalna, skomplikowana i niejasno przeprowadzona, wszystko to okazuje się jednak atutem przestawienia. Nie o samą historię - mroczną i piękną zarazem - w tym przedstawieniu chodzi, lecz o towarzyszącą opowieści atmosferę. Oniryczną, pełną napięć, sterowaną demonicznymi mocami i wyuzdanymi popędami, pożądaniem piękna, młodości, rozkoszy, ale i śmierci, o którą ocierają się zarówno młodzi, jak i starzy bohaterowie.

Cały zespół aktorski - Agnieszka Sobolewska, Magdalena Czajkowska oraz Wiesław Człopiński - świetnie poradził sobie z tą konwencją, grają oni razem blisko piętnaście postaci, jednak zamiany ról są wręcz nieodczuwalne dla widza. Pełna epizodów historia, dramatyzm rodzący się w spotkaniu ciała aktora z papierową formą, bijące ze sceny emocje - wszystko to oparte zostało na spokojnej, stonowanej grze aktorskiej. Ta misternie utkana struktura emocjonalna rozpadłaby się jednak bez muzyki Krzysztofa Dziermy, wykonywanej na akordeonie przez Roberta Jurčo. Podobnie jak w "Murdasie" jest on nie tylko akompaniatorem, uczestniczy również w akcji, a płaczliwy jęk jego akordeonu guzikowego, czy przeraźliwe tremola, grane w górnym rejestrze, poszerzają siłę i skalę oddziaływania scenicznego świata.

Tytułowa postać, kreślona początkowo jako naiwna i niewinna, wraz z rozwojem akcji staje się coraz bardziej zagadkowa, nie odkrywając własnej tajemnicy aż do końca spektaklu, kiedy to, z demonicznym spojrzeniem, mówi nam "dobranoc". Może wszystko, co wydarzyło się przed chwilą, było wytworem jej nieprzyzwoitej wyobraźni? Trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi, jednak twórcom spektaklu udało się dowieść, że to nie słowa zapisane na papierze, lecz papier jako tworzywo, może być nośnikiem ogromnej ekspresji. Docenili to również jurorzy festiwalu, przyznając spektaklowi II nagrodę (ex aequo ze spektaklem "Drugi pokój" - impresja wg Zbigniewa Herberta" Unii Teatr Niemożliwy).

Miły i niemały

Spektakl "Wielkomilud" na podstawie znanej powieści Roalda Dahla (przekład angielskiego tekstu zatytułowanego "BFG"), wyprzedził pozostałe propozycje dla dzieci swoim ciepłem, dynamiką i wyczuwalną pasją, którą świetnie potrafią dzielić się z widzami artyści ze Słowackiego Teatru PIKI - Katarína Aulitisová i L'ubomír Piktor. Opowieść o spotkaniu małej Sofii z Wielkoludem, który, w przeciwieństwie do innych stworzeń z Krainy Olbrzymów, był bardzo miły i ludzi nie jadał, zyskuje wymiar baśni. Proste wykorzystanie pacynki Sofii przy spotkaniu z Wielkoludem, granym przez Piktora w żywym planie, czy gigantyczne, materiałowe maski Olbrzymów, skontrastowane z grającą Sarę w planie aktorskim Aulitisovą, a do tego ożywające, oczywiście za sprawą niewidocznej żyłki czy ręki aktora, przedmioty - wszystko to sprawia, że mały widz spotyka się w teatrze z przemianą rzeczy zwykłych w bajkowe i zaczarowane.

Autorzy spektaklu czarują jednak przede wszystkim własną osobowością, pomimo bariery językowej świetnie dogadując się z dziecięcą publicznością. Nie starają się udawać, że dzieci na widowni nie ma, wciąż utrzymują z nimi kontakt. Potrafią również z pozornego mankamentu, jakim jest porozumiewanie się w obcym dla dzieci języku, uczynić największy atut przedstawienia. Wielkomilud - również ten powieściowy - mówi dziwacznym dialektem, przeinacza wyrazy, tworzy śmieszne zlepki słów. Mała Sofia uczy go poprawnie mówić, a że aktorka opanowała również sporo zwrotów polskich, na scenie powstaje śmieszna, ale bardzo czytelna mieszanka języków. Artyści śmieją się również z samych siebie i świadomie wykorzystują fakt, że słowackie słowa brzmią często bardzo podobnie do polskich, ale jakoś zabawnie.

Obok słowotwórczego - tak charakterystycznego również dla dzieci - żywiołu spektaklu, ogromnym jego atutem jest brak dydaktyzmu i treści edukacyjnych. Wartością samą w sobie jest fakt spotkania i chęć porozumienia się reprezentantów dwóch różnych światów, dlatego można na przykład złamać - absolutnie nie dydaktycznie - jakieś tabu. Najśmieszniejszą sceną przedstawienia, podczas której zarówno dziecięca, jak i starsza część publiczności zwija się ze śmiechu, uczyniono moment puszczania bąków i latania za sprawą wydostających się z pupy gazów. Słowaccy aktorzy urzekają swoją bezpośredniością, umiejętnością stwarzania barwnych sytuacji scenicznych, wciągania widzów do świata opowieści oraz zdolnością do językowej zabawy. Dzieci były zachwycone, jury najwyraźniej również, gdyż przyznało przedstawieniu I nagrodę.

Na tegorocznych "Kon-Tekstach" pojawiły się zatem przedstawienia, w których tekst, choć nie mieści się w ramach dramatycznego gatunku, okazuje się być nie tylko integralnym elementem przedstawienia, ale również jego tematem, a zabawy i gry językowe sposobem kreowania scenicznych zdarzeń. Werdykt jury pokazuje jednak jasno, że docenieni zostali głównie aktorzy oraz przedstawienia, nie zaś teksty, czy - jak wskazywałyby założenia i nazwa festiwalu - sztuki współczesne dla dzieci i młodzieży. Żaden dramatopisarz nie powtórzył sukcesu Roberta Jarosza sprzed dwóch lat, który to podczas 3. edycji "Kon-Tekstów" został nagrodzony za najbardziej wartościowy debiut dramaturgiczny, a spektakle Teatru Lalek Banialuka i Teatr Animacji, stworzone w oparciu o jego sztukę W beczce chowany (drukowana w 22. zeszycie "Nowych Sztuk dla Dzieci i Młodzieży"), otrzymały pierwszą i drugą nagrodę festiwalu.

Alicja Morawska-Rubczak - recenzentka teatralna, związana z Instytutem Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego, Instytutem im. Adama Mickiewicza i Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu.

Na zdjęciu: "Murdas. Bajka" Grupy Coincidentia

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji