Artykuły

Janda wciąż zawiedziona

Krystyna Janda jest naprawdę wielką osobowością polskiego teatru. Może nawet największą wśród aktorek średniego pokolenia. Panuje całkowicie nad widownią nawet w tak przeciętnej sztuce - nie sztuce, jak "Kobieta zawiedziona", wykrojonej z powieści Simone {#au#1396}de Beauvoir{/#}. Jedna pani tak się rozpłakała, że towarzyszący jej pan nie mógł jej uspokoić. Nieudane małżeństwo, rozdroże miłości bez perspektyw i w dodatku w wieku pozapoborowym... Co druga kobieta przez to przechodzi, więc chętnie się rozczula. Simone de Beauvoir nie poradzi nam, jak z takiej zapaści wybrnąć, ale jej filozoficzny dystans i niekiedy poczucie humoru dają wrażenie wentylacji.

Ta nowa pozycja objazdowa Krystyny Jandy znalazła się zbyt blisko poprzedniej, czyli "{#re#5854}Shirley Valentine{/#}". Temat zawiedzionej kobiety w obydwu jest taki sam, tyle, że u "Walentynowej" przeważała tonacja buffo. Widocznie tamten objazd okazał się skuteczny finansowo, skoro pani Janda nie zmieniała już przynęty. Zwielokrotniła równocześnie widownię, gra tylko w dużych salach, jak w chorzowskim Teatrze Rozrywki, gdzie jest 750 miejsc i jeszcze wydać można wejściówki.

Czy jedna osoba potrafi opanować takie audytorium? Monodram jest sprawą kameralną, sprawdza się w salkach do 300 miejsc. Od czegóż jednak technika? Więc pani Janda zabrała w podróż mikrofon. Przez pięć

godzin (bo gra jednego wieczoru dwa przedstawienia), stoi przed mikrofonem, w dodatku na taaakich obcasach. Historię Moniki i Maurycego relacjonuje nam nieruchomo, czasami także śpiewając. Pracują tylko twarz aktorki, jej głos i trochę ręce. Co prawda, twarzy nie widać w półmroku, ale powtarza się ona na ekranie. Grają więc jakby dwie Jandy, ta prawdziwa i ta filmowa, przytłaczająca pierwszą. Czeski reżyser Alfred Radok już kiedyś stworzył w Pradze eksperymentalne studio "Laterna magica", wprowadzając żywego aktora w świat filmowych obrazów. Aktor był ociupinką, która na ekranie zamieniała się w olbrzyma. Obecnie wykorzystała ów pomysł reżyserująca "Kobietę" Magda Umer.

Precyzja spektaklu jest idealna. Krystyna Janda gra pod taką samokontrolą, że nie przyłapie się jej na fałszu, na zbędności wyrazu. Jest szczera i wspaniała w tym, co chce powiedzieć i nawet panowie, którzy wolą futbol i politykę, siedzą jak trusie, także aktorzy, nie spieszący się przecież do rozdawania laurek koleżankom i kolegom, nie mają słów podziwu.

Dziwną agencję wybrała wielka aktorka dla swego rozpowszechniania. Dziwną dlatego, że nie lubi ona dobrej współpracy z prasą. Prośba o bilet recenzencki spotkała się z kategoryczną odmową, a w motywacji dało się słyszeć stwierdzenie: "Ani myślę uszczuplać swoich zarobków". To nie łaska, ale stały obyczaj i w pewnym sensie rewanż. Kto nie kartoflami handluje, ale sztuką, wiedzieć powinien, że prasa daje teatrowi bezpłatną reklamę, zawsze i wszędzie, od święta i na co dzień, robiąc to zresztą z wielką przyjemnością. Ludzkie pojęcie przechodzi, jakich "mecenasów" zaczyna teraz mieć sztuka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji