Artykuły

Widzu, nie daj się złapać

PRZYWYKLIŚMY do tego, że "Poskromienie złośnicy" to wesoła i pikantna komedia o "oswajaniu krnąbrnej kotki". Anna Polony pokazała, że to sztuka nie o łagodzeniu, lecz o - łamaniu charakterów.

SOPOCKIE "Poskromienie złośnicy" zagrano z - nie granym zazwyczaj - prologiem. Historia Kasi i Petruchia, Bianki i Lucencia zostaje wystawiona specjalnie dla pijanego Ukradka, z którego zakpił możny Pan. My jesteśmy widzami "którejś z kolei instancji". Jesteśmy w środku wielopiętrowego teatru, w którym ktoś nieustannie przebiera się za kogoś innego lub, z różnych względów, ukrywa swoje prawdziwe "ja". Maski bywają różne: ukrywają płeć łub stan. W tej - do zawrotu głowy - teatralnej rzeczywistości ciągle trzeba zadawać sobie pytanie: kto jest kim? Kto kogo gra? Trzeba bardzo uważać, żeby nie pomylić z sobą różnych ról, masek, wcieleń. W ogóle - na tym spektaklu trzeba bardzo uważać...

Pierwszy akt nie zapowiadał rewelacji. Rozwijał się w rytmie tradycyjnie, "po bożemu" wystawianej wesołej szekspirowskiej komedii. Petruchio (Jacek Mikołajczak), hulaka i łowca posagów precyzyjnie i dowcipnie temperuje porywczy charakter Katarzyny (Dorota Kolak), Lucencio (Andrzej Łachański) w przebraniu bakałarza zawiązuje romans z powabną Bianką (Izabela Orkisz). Te dwa "żywe portrety" kochanków: jeden w wersji romantycznej, drugi "wściekłej" ujęte w ramę konwencjonalnej scenografii "z epok" (Marek Braun) układały się w wysmakowaną, ale dosyć zachowawczą inscenizację Szekspira.

W drugim akcie komediowy nastrój pęka niczym rozbity dzban. "Poskromienie złośnicy" przestaje być wesołą komedią, spod powłoki ciętych, dowcipnych dialogów zaczyna wyzierać inna postać rzeczy. Niefrasobliwy nastrój niepostrzeżenie zaczyna przechodzić w klimat mocno dwuznaczny. Ta "szkoła żon", próby, jakim poddaje Kasię Petruchio to raczej zakład poprawczy, więzienie o zaostrzonym rygorze. Petruchio to raczej zakład poprawczy, więzienie o zaostrzonym rygorze. Petruchio ów XVI-wieczny "macho" osiągnie swój cel - ale okiełznana Kasia, którą oglądamy w finałowej uczcie, to pozbawiony duszy manekin.

Pierwsza inscenizacja "Poskromienia złośnicy", którą Anna Polony zrobiła w Krakowie w pierwszej połowie lat 80., zdobyła sobie publiczność między innymi swoją polityczną aktualnością. Sopocki spektakl też nie jest od niej wolny. Kasia - pokutnica ubrana jest w mundurek i czepek zakonnicy. Kwestia, którą kończy spektakl to nie teatralny monolog, ale kazanie! Złowieszcze było to credo "kobiety oddanej mężczyźnie do pomocy"... To, co mnie osobiście porusza w tym spektaklu najbardziej to nie aktualność, publicystyka, lecz wizerunek zniewolenia - w budzącym zaufanie kostiumie. Obraz "terroru codziennego", który akceptujemy z przyzwyczajenia, lenistwa, lęku przed złamaniem obyczajowej normy.

W tym spektaklu niemal każdy kimś manipuluje. Petruchio w sposób okrutny - Kasią, Pan pijanym Ukradkiem. A reżyser? Nastrój dobrej zabawy z pierwszego aktu to pułapka, w którą dał się złapać widz. Nagły zwrot który obnaża to, co dotychczas niewidoczne, uświadamia widzowi, że był on dwuznacznym świadkiem okrutnej tresury. Petruchio nie bez powodu tak często porównuje Kasię do swoich chartów i sokołów. Kobieta czyli zwierzę? Człowiek czyli zwierzę? A przecież nasz śmiech z pierwszego aktu był przyzwalający, akceptujący.

Stąd bierze się uczucie goryczy i dziwny niepokój, który pozostawia po sobie ta - pozornie - wesoła komedia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji