Artykuły

Po omacku

Popowstaniowi tułacze przysiedli na tobołach. Otoczeni mrokiem, sami czarni w ogólnej tonacji żałobnych sukien polskich patriotek, sutannie kapłana niosącego krzyż. Gdy pada pierwsze słynne - zdanie "Irydiona", wiadomo wszystko. "Już się ma pod koniec starożytnemu światu" - żałobnica nie stwierdza, lecz zawodzi. To czarna narodowa msza odprawiana kędyś na etapie. Świat ma się "pod koniec", wali się - już właściwie runął. Przywołajmy mechanizm procesu, uświadommy sobie jego zasady, prawa - uczyńmy to w tę popowstańczą noc, na etapie, w swoistej psychodramie. "Synu, zemsty, opowiem twe dzieje" załkała wygnanka - i oto przywołany, pojawia się Irydion.

Na tej samej gdańskiej scenie przed siedmioma laty Maciej Prus podobnie ruszał do "Dziadów". Też na etapie, w jakiejś nocnej kaplicy syberyjskiego szlaku, w porządku psychodramy gromada przywoływała biografię pokolenia, by pojąć mechanizm i zasadę. Dziś klamrą nocy tułaczej - realizowanej przez tych, którzy później zagrają chrześcijan - Krzysztof Babicki otacza "Irydiona". I przywołuje przed oczy wypatrujących wolności murszejący Rzym.

Zatem: przywołany przez gromadę pojawia się "syn zemsty". Irydion jest ubrany w spodnie zgodnie z XIX-wieczną modą i białą koszulę, na którą narzucił... żołnierski szynel. Oj, robi się nieprzyjemnie - zaczynam się obawiać, że artyści mają mnie za idiotę i nachalnością kostiumu usiłują pomóc w rozplataniu rzeczywistego sensu sprawy.

Niemniej z sympatią przyglądam się uczciwej pracy Jacka Mikołajczaka jako Irydiona i przysłuchuję się jego obiecującemu głosowi. Coraz bardziej wciąga mnie w swój rozdający się w degeneracji świat, "w którym ludzie i bogi szaleją", Jarosław Tyrański jako Heliogabal. Jego psychicznie i fizycznie perwersyjny cesarz ma w sobie rzeczywiście ową szczególną ambiwalencję starczości dziecka i dziecinności starca. A modulacją głosu, rozluźnieniem sylwetki, lekką nadekspresją mimiczną, rysuje to wszystko Tyrański delikatnie, nie staczając postaci w trywialność. Z prawdziwą też satysfakcją śledzę narastanie mistyczno-erotycznego szaleństwa Kornelii - pełna wewnętrznej ekspresji postać Grażyny Jędras czyni z bohaterki jeden z węzłowych punktów myślowego przewodu całości, nie tracąc przy tym nic z pełnego modelunku psychologicznego.

A jednocześnie, im więcej na scenie pojawia się postaci, tym bardziej męczyć i odpychać zaczyna hiperbolizacja znaków plastycznych i żałosne materii pomieszanie. A to Mammea dźwiga monstrualnej wielkości wachlarz z pawich piór, a to złoto kapie nawet z twarzy Aleksandra a to Eutychian przebrany niczym satyr z pijackiego Snu, lubieżnie pręży uda. Wszystko po to oczywiście, aby dotarło do mnie, że "ma się pod koniec starożytnemu światu", że Rzym dogorywa w przerafinowaniu i perwersji.

Ale równocześnie Irydion obnosi swe źle skrojone spodnie i rozchełstany szynel. Ale są w tym Rzymie i habity i rozmaite rodzaje spodni, sukien i butów. Krótko mówiąc, jest wzruszająca dbałość o to, bym jednak zrozumiał, że to nie o Rzym idzie, lecz dzieje i mechanizmy dziejów świata. Widziałem kiedyś takiego "Kordiana" made in RFN, w którym rzymscy żołnierze do każdej sceny zakładali mundury i zbroje z innej epoki, kilku europejskich tysiącleci, bo chcieli "unaocznić" ponadepokowość sprawy. Cóż, można i tak - budowanie metafor prymitywnych nie jest zakazane. Robi tylko nieco przykre wrażenie.

Uniwersalizm i "prowincjonalizm" w przewodzie Krasińskiego jest i bez tego nad miarę wyraźny. Historiozoficzny katastrofista wieszczy zmierzch starych bogów i kres świata, a równocześnie "trudny optymista" polskiej wolności na Golgocie dostrzega światło u kresu nieskończenie długiego tunelu.

Sama zasada plastycznego zagospodarowania sceny - rozwiązania w porządku jej zabudowy i w porządku myślowym - jest u Zofii de Ines Lewczuk klarowna i uwodząca zmetaforyzowanym skrótem. W przecinanych białym światłem czerniach, wielki podest pnie się w głąb sceny aż po horyzont. Uniesiony zaś od przodu - odsłania jasność cesarskiej komnaty; gdy znów spada - daje miejsce metaforycznej wędrówce Masynissy i Irydiona.

Teraz trzeba by w ten obraz wprowadzić tekstem pewien myślowy ład i klarowność. Ale Babicki zna "Irydiona" zbyt dobrze. W swym opracowaniu tekstu mało więc dba o jasne i zwięzłe przekazywanie maluczkim kolejnych punktów przewodu fabularnego - "anegdoty", od której dopiero można się odbić w plan metafor i wielkich uogólnień. I tak przeto pisanemu bez wyczucia sceny meandrycznemu tekstowi Krasińskiego dodatkowo zamazuje kryjące się w nim sensy. Rujnuje strukturę dramatyczną. W programie premiery czytamy o "estetyce sztuczności, ocierającej się nieraz u Krasińskiego o kicz. (...) w Irydionie pojawia się estetyzacja rzeczywistości, zresztą niesłychanie sztuczna i statyczna". I ta właśnie warstwa przetransponowanej przez Babickiego estetyki teatru romantycznego, z jego ponurą z braku dystansu wzniosłością i estetyzacja, wydobywa na jaw całe "ocieranie się o kicz" artystyczny największego historiozofa pośród romantycznych poetów.

Babicki jest reżyserem wielkiego talentu. Przy całym przeto utopieniu "Irydiona" w magmie Krasińsko-romantycznych sztuczności, nieprecyzyjności i niejasności przewodu - wiele obrazów tego teatru charakteryzuje się prawdziwą pięknością. I nie tylko, czasem bowiem te piękne obrazy stają się, co najważniejsze, pomostem do scenicznego ucieleśnienia idei dramatu.

Oto u szczytu podestu, w ciemnościach, staje Masynissa. Stąd Henryk Bista mówi: "Miną kiedyś narody tej ziemi, ale rozum mój nie przeminie". Właśnie ze szczytu pada ten tekst - sponad toczących się między ludźmi spraw... Monolog ze słynnym wersem "A teraz niech owioną mnie ciemności" Masynissa-Bista zaczyna wysoko ponad płaszczyzną sceny, ponad ludzkim światem. Myśli spokojnie, klarownie. Wolno schodzi w dół - na płaszczyznę bohaterów - coraz bardziej wewnętrznie rozgrzany. Rozpościera ramiona - on, szatan i negacja, rozpościera ramiona w bluźnierczym geście. W geście Ukrzyżowanego. I trwa tak chwilę z Chrystusowymi stygmatami na dłoniach. Po czym... przyklęka i myje ręce. Woda ścieka z dłoni, Masynissa śmieje się cicho.

Swojego kolejnego ze scenicznych szatanów, Masynissę gra Bista inaczej. Bez śladu zewnętrznego satanizmu. W skupieniu myśli bluźnierczej. "Historiozoficzny szatan" - owo zło, które wedle dialektyki mesjanistycznej przekształca się w dobro. Zło manichejskie - równoważny w procesie dziejowym, niezbywalny element dobra.

Już przetoczyły się dzieje Rzymu Heliogabala. Masynissa bierze za rękę Irydiona i z olbrzymim wysiłkiem wiedzie go wzwyż - wciąga na podest, wysoko między czarne horyzonty... Tym obrazem Babicki właściwie zamyka rzecz całą. Rzecz o Irydionie - ucieleśnieniu idei zemsty, której spełnienie jest zarazem krańcem bytu; ucieleśnienie tragiczne, bowiem przedwczesny czyn Irydiona ale zdał się na nic. I rzecz o Masynissie - duchu myśli rozpostartej między katastrofizmem a mesjanistyczną nadzieją i ufnością.

Lecz Babicki przedstawienia jeszcze nie kończy. Każe powrócić tułaczej gromadzie, która "Irydionem" odbyła swoją "noc dziadów". Trwa monolog o imperium zła, o wolności na szczycie Golgoty. Że Halina Winiarska potrafi podać profetyczny tekst - ba! Cóż jednak, czasem najpiękniej podany poetycki tekst zamienia poezję w publicystykę. I to właśnie czyni ów drugi finał. Uniwersalizm i historiozofię Krasińskiego spłaszcza do jednoznaczności wątku polskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji