Artykuły

Smutek szatana

"Irydion" na scenie Teatru "Wybrzeże" był premierą oczekiwaną. Kiedy jednak wyraziłam przekonanie że na to właśnie przedstawienie powinna chodzić nasza młodzież spotkałam się z opinią, że "przyszłości Polski" klasyka nie interesuje zupełnie. Jakoż znane mi są przypadki osób z tzw. dobrych domów, które kategorycznie odmawiają przeczytania "Pana Tadeusza". A nawet zdarzyło mi się wyciągnąć ze śmietnika "Nad Niemnem". Po premierze nie jestem już zdania żeby było to przedstawienie odpowiednie dla młodzieży. Pozostaje jednak problem trudności odbioru i - co tu ukrywać - nikłej znajomości wielkiej klasyki polskiej. Pięknie przygotowany program może być tu pomocą, jednak zamieszczona tam eseistyka również wymaga przygotowania. Co? więc się stanie, jeśli widz któremu tytuł "Irydion" nic nie mówi - a zapewniam że może się tak zdarzyć - zasiądzie na widowni?

Podejrzewam, że uwagę jego przykuje strona widowiskowa - obraz Rzymu cezarów, który wielu skojarzy się i powtarzanym niedawno znakomitym serialem TV angielskiej według apokryficznej powieści Gravesa "Ja Klaudiusz". W ten sposób na pierwszy plan przedstawienia wysunie się postać Heliogabala: w interpretacji Jarosława Tyrańskiego skomlącego ze strachu i z nudów wyrostka, trawionego zepsuciem i miotanego porywami okrucieństwa. Warto przypomnieć, że Krasiński nie napisał "Irydiona" w porywie romantycznego natchnienia, ale przeprowadził gruntowne studia nad przedstawianą epoką. Najlepiej byłoby się o tym przekonać czytając "Przypiski autora". Postać, której Babicki na scenie poświęcił tak wiele miejsca, Krasiński charakteryzuje na koniec jako symbol epoki i jej przesilenia: "Heliogabal we wszystkim, co czynił i wyobrażał, jest starością i śmiercią, jest brakiem ducha, jest materyą w gniciu. Opowiadają, że był nad miarę urodziwym; było to materyi a lightning before death, jak Szekspir mówi". W obrazie dworu Heliogabala, który został cezarem jako piętnastolatek, a zginął jako osiemnastolatek, Babicki nie cofa się przed drastycznością, a nawet kiczem. Dotyczy to też związków między postaciami, sytuacji. Rzecz jest szokująca a chwilami wręcz niesmaczna. Skąd to się jednak bierze? Otóż reżyser dopowiada, przedkłada na język sceny kwestie które - z pozoru, przy pierwszym czytaniu - wydają się mało znaczące lub zgoła niewinne.

Reżyser spektaklu jest także autorem opracowania tekstu. Krasiński poprzedził właściwą akcję "Irydona" - historią dzieła zemsty, spiskującego na celu upadek znienawidzonego Rzymu - Wstępem. Dopełnił też dramat Dokończeniem. Mamy więc jakby prolog i epilog. Jak wiadomo, Krasiński napisał "Irydiona" w 1835 roku, jako reakcję na upadek Powstania Listopadowego. Krzysztof Babicki rozszerza tak rozumianą tradycyjną interpretacją tekstu. Przedstawienie ujęte jest w pewne ramy: cała akcja "Irydiona" to sen tylko, a może modlitwa bezsilnych, która staje się ciałem, lub... psychodrama. W sensie interpretacji przedstawienie pozostaje strukturą otwartą.

Jakby nie było, kiedy kurtyna idzie w górę, na scenie widzimy tłum, który kojarzy się bezpośrednio z zesłańcami na Sybir. Akcja przesunięta jest w czasie: to nie Rzym, to Polska po upadku Powstania Styczniowego. Ci właśnie znękani ludzie wskrzeszają Irydiona, następnie biorą udział i w akcji jako tłum chrześcijan w katakumbach i znów pojawiają się w zakończeniu. Taka konstrukcja przedstawienia nie byłaby w ogóle możliwa, gdyby nie inwencja scenografa, łączącego w jedną spójna warstwę różne style i epoki. Zofia de Ines Lewczuk stworzyła jedno uniwersalne miejsce akcji: ciemna płaszczyzna sceny okolona jest czarnymi kotarami, w górę wznosi się płaszczyzna, po której zejdzie Irydion. Płaszczyzna ta, podniesiona, ukazuje jedwabne pudło pałacu Heliogabala. Niejednolite kostiumy są świadomie anachroniczne lub też nawiązują do epoki Dla wielu postaci - w połączeniu z charakteryzacją - tworzą określoną formę maski, a raczej posągu.

Pośród tego wszystkiego i posępnej czerni łachmanów, bieli i złotej farby żywych posągów, pojawia się Irydion w żołnierskim szynelu. Jacek Mikołajczak; pierwszy raz na scenie Teatru "Wybrzeże", nadaje ton temu przedstawieniu. Irydion tak zagrany, jest nie tyle wcieleniem romantycznego poety, co ucieleśnieniem żołnierza powstań, rozdartym rozterkami, ale i pełnym siły. Młody aktor ma przede, wszystkim wspaniały głos, który pozwala mu udźwignąć rolę (do tego poprowadzoną przez reżysera w tak niekonwencjonalny sposób). Operuje środkami niezwykle prostymi. Nie jest to rola utrzymana na jednej nucie patosu. Oglądamy także Irydiona, jak ze ściśniętym gardłem, porusza bezdźwięcznie ustami, zanim zdoła wydobyć z siebie krzyk zemsty, wprawić się w trans - do dalszych prób. A nic nie jest mu oszczędzone, bowiem Babicki, jak się zdaje, w swojej interpretacji wyszedł od kwestii Irydiona: "...dawniej dla zbawienia narodów dosyć było życia jednego człowieka - dziś inne czasy - dziś całość poświęcić trzeba!"

Jakoż poświęca się tu wszystko. I już jest po wszystkim. Kornelia (Grażyna Jędras) woła początkowo w pustych katakumbach, nikt nie widzi przywoływanego Irydiona, kiedy w epilogu, maca przed sobą drogę białą laską ślepca Przedstawienie Babickiego zdaje się nie pozostawiać żadnej nadziei. Dalekie od wzniosłości, ukazuje świat spopielonych wartości, idei służących za kartę atutową, wspaniały tercet aktorski - Mammea (Halina Kosznik-Makuszewska), Aleksander (Florian Staniewski) i Ulpiahus (Stanisław Michalski) i gra pojęciami chrześcijaństwa i dawnej cnoty rzymskiej. W aktorskim pojedynku, który tak emocjonuje teatralnych bywalców, między Michalskim i Bistą, tym razem w pięknym stylu wygrywa Michalski. A w świecie poniżonym, odartym z wartości, Babicki ukazuje smutnego szatana, Masynissę, szyderczo ukazującego stygmaty krzyża, parodiującego oczyszczenie. Niestety, jest to szatan na emeryturze, bezsilnie tylko chwilami podrywający się do wybuchów furii. Powie ktoś, że taka była koncepcja roli. Zapewne. Tym razem jednak Biście zabrakło sił do jej konsekwentnego ukazania. Być może tak się mści przepracowanie, przyjmowanie drobnych rólek TV i filmowych przez wybitnego aktora. Podobny zarzut można postawić Babickiemu, który jedno po drugim wystawia wielkie dzieła naszej literatury narodowej. "Irydion" grzeszy niedopracowaniem, wieloma błędami, także aktorskimi w scenach zbiorowych. Na szczęście dla całości dzieła Halina Winiarska po nijakim prologu, spina się i pokazuje jak można zagrać w scenach zbiorowych. Przede wszystkim jednak rażą dłużyzny pierwszej części która wlecze się, jak ślimak po sztucznych różach. Wielu to wszystko nie przeszkadzało, żeby podrywać widownie do adoracji na stojąco. Czy nie lepiej jednak traktować ten teatr i jego artystów poważnie, w sferze sztuki?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji