Sukces poznańskich "Dziadów"
Po pół wiecznej nieobecności na scenie Teatru Polskiego w Poznaniu pojawiły się znowu "Dziady" Adama Mickiewicza i od roku, święcą tam swój tryumf. Po ten wielki narodowy dramat sięgano przeważnie w istotnych momentach ojczystych dziejów, czyniąc z niego oręże walki i największe moralne wartości. Wystawienie całości "Dziadów" ze względu na ogrom materiału, nie jest przez teatry praktykowane. Dokonywanie wyboru jest nieodzowne ze względu na czas trwania przedstawienia. Wiąże się to z wielką różnorodnością interpretacji i wymowy określonych inscenizacji.
Grzegorz Mrówczyński, reżyser poznańskiego przedstawienia stara się pozostać jak najbardziej wierny autorowi; niczego nie łagodząc, niczego nie uwypuklając, ani wątku politycznego, ani wątku mesjanistycznego, ani wątku ludowego, który to przewija się przez przedstawienie od początku do końca, zgodnie z ideą romantyzmu, z rodowodem całego utworu. Aby umożliwić widzom historyczny dystans wobec dzieła a przedstawieniu nadać charakter uniwersalny, wzbogacił on swoją inscenizację o fragmenty słowa wstępnego, stanowiące swoisty komentarz Mickiewicza do "Dziadów" oraz fragmenty "Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego". Dobór poematów w tej inscenizacji koncentruje uwagę głównie na wewnętrznych transformacjach bohatera. A więc tych kilka utworów, które te metamorfozy jego postawy obrazują, ułożonych zostało w trzyczęściowy spektakl. Każda z części kończy się taką przemianą bohatera i stanowi krok na drodze ku jego doskonałości, krok do odkrycia tajemnicy. Są one zbudowane na zasadzie tezy, antytezy i syntezy. W części pierwszej Gustaw zrozumiawszy, że należy z osobistej tragedii zrezygnować i poświęcić dla ojczyzny, przyjaciół, przeistacza się w Konrada.
W części drugiej, w której zebrane zostały w całości wszystkie widzenia, a więc Mała i Wielka Improwizacja, Widzenie Księdza Piotra i, tak często przez realizatorów opuszczane, widzenie Ewy, Konrad pojmuje, iż nawet najwspanialszy człowiek nie może się równać z Bogiem, sięgać po Jemu tylko przysługującą władzę, że Boga nie można zmierzyć kategorią ludzkiego rozumu. Ta nowa postawa Konrada widoczna jest właśnie w symbolicznej scenie widzenia Ewy (O ile pyszny Konrad - wspiąwszy się do nieba - Boga nie spotkał, o tyle ku cichej, pokornej Ewie Bóg zstąpił sam). Róża jest tu symbolem duszy Konrada osiągającej swą pełnię, dojrzałość i ład. Bohater wciela się w kwiat właśnie w chwili, gdy niejako staje pod krzyżem, kiedy kładzie głowę na piersi Chrystusa; tuż przed sceną ukrzyżowania narodu. Ewa jest symbolem Polski. Na jej to sercu odradza się róża. W ostatnim obrazie widzenia -Ewa urasta do symbolu Polski - Chrystusa narodów, zbawiciela i odrodziciela ludzkości. W tej scenie, w mistycznym już sensie, umarł stary a narodził się nowy Konrad. Droga do odrodzenia wiedzie przez śmierć, Polska więc może się odrodzić tylko wówczas, kiedy zerwie całkowicie z przeszłością. Następująca po tej mistycznej - trzecia część widowiska (Widzenie Senatora, Salon Warszawski, Bal) to ponowne uaktywnienie się złych mocy. Ostatnie słowo należy jednak do Konrada, który idzie za głosem Boga i ojczyzny. To odsłonięcie ostatniej tajemnicy.
Zaznacza się w tej inscenizacji wyraźny wpływ teorii niedawno zmarłego, wybitnego poznańskiego filologa, Zdzisława Kępińskiego, co uwidacznia się szczególnie w masońskiej symbolice trójkątów, w trzyczęściowej strukturze spektaklu. Dużą zaletą poznańskiej inscenizacji "Dziadów" jest przejrzysta wymowa, bardzo dobra kompozycja całości, wsparta zresztą ciekawymi pomysłami scenograficznymi (żelazne kurtyny odsłaniające poszczególne wcielenia bohatera a w scenie końcowej obraz wszechświata i symbol Trójcy nad klęczącym ludem), piękną muzyką i ciekawymi układami ruchu scenicznego. Wszystko to razem, plus dobra, w miarę wyrównana gra aktorska, składa się na interesujące i piękne widowisko. Szczególnie urzekająca zdaje się część druga, mistyczna. Wspaniałą kreację aktorską stworzył Wojciech Siedlecki w roli Księdza Piotra, dobrze wypadła Małgorzata Mielcarek w roli Ewy, nie sposób też było nie zauważyć Mariusza Puchalskiego jako Szatana. A Gustaw - Konrad? Duże zaskoczenie! Dwudziestosześcioletni Mariusz Sabi niewicz zagrał tę rolę wcale nie gorzej niż wielu jego sławnych poprzedników. W trakcie monologów udawało mu się przez cały czas skupiać na sobie uwagę widzów.