Artykuły

Halka niezdecydowana

"Halka" w reż. Eweliny Pietrowiak w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Katarzyna Chmura w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Jodły nie szumią na gór szczycie, mazur ma formę konkursu par tanecznych, jednak tańce góralskie pokazane są z cepeliowsko-skansenowym zadęciem. Ewelina Pietrowiak unowocześniła "Halkę" Moniuszki, ale nie do końca konsekwentnie.

Są dwie szkoły inscenizacji operowych. Jedna mówi, że klasykę należy wystawiać wiernie z tradycją. Druga natomiast twierdzi, że każde pokolenie zasługuje na swojego "Don Giovanniego" czy "Carmen". Tym drugim tropem poszła autorka gdańskiej inscenizacji naszego narodowego dramatu w Operze Bałtyckiej. Uwspółcześniła "Halkę" przenosząc dzieło z końca XVIII wieku do lat 30. ubiegłego stulecia. Jak wyjaśniała przed premierą - to ostatni czas, kiedy jeszcze hasło warstwy społeczne coś znaczyło, a mezalians szokował. Tak więc akcja pierwszego aktu opery, w którym odbywają się zaręczyny Zofii i Janusza, nie rozgrywa się na dworze szlacheckim, lecz w legendarnym warszawskim klubie z lat 30. Adria i w jego entourage'u.

Scenografię stanowią transparentne, geometryczne w formie ściany, podświetlane przez zmieniające co pewien czas kolor światła reflektorów. Wykonawcy ubrani są w miejskie stroje retro z lat 30. Reżyserka zrezygnowała ze wstępnej sceny poloneza, a mazura wypełniła nowoczesnymi scenami tanecznymi, którym pomysłowo nadała formę konkursu tańca towarzyskiego.

(...)

Wszystko gra do momentu pojawienia się wstawki tanecznej w formie zbiorowych tańców góralskich ze skansenowo-cepeliowskim zadęciem. Nawet jeżeli autorka chciała przypomnieć poprzez wypełnionego nowoczesnymi scenami tanecznymi mazura (tańca z Mazowsza) i wierny przekaz tańców góralskich, że tradycje ludowe podtrzymuje tylko społeczność góralska, tak rozbuchany pokaz ludowszczyzny nie mieścił się w moim odczuciu w ramach przyjętego pomysłu na to przedstawienie "Halki".

Tym bardziej że chwilę potem operę wieńczy scena uwspółcześniona: tytułowa bohaterka, pragnąc zemsty, rozlewa benzynę wokół kościoła, w którym odbywa się wesele ukochanego, który ją porzucił. Ostatecznie jednak postanawia sama popełnić samobójstwo. Obrazuje to umowna wizualizacja, przedstawiająca cień bohaterki wspinającej się na wysokość i rzucającej się w przepaść.

Patrząc całościowo na realizację trzeba stwierdzić, że przedstawienie Eweliny Pietrowiak zawierało wiele ciekawych autorskich pomysłów na uwspółcześnienie opery Moniuszki. Nie były one jednak awangardowe. Osobiście żałuję trochę, że reżyserka, decydując się na uaktualnienie inscenizacyjne opery, nie poszła na całość i nie pokusiła się o przeniesienie akcji w czasy nam bliższe, czy też o reinterpretacje niektórych wątków zawartych w tej operze, z obecnego punktu widzenia. Ciekawie byłoby na przykład zbadać z perspektywy czasu, jak przewartościowały się zawarte w dziele Moniuszki problemy rozwarstwienia społecznego czy też kwestie mezaliansu. Ewelinie Pietrowiak udało się jednak stworzyć przejmującą opowieść o ludziach i ich emocjach, nadając tym samym dziełu Moniuszki cechy uniwersalne. Duża również w tym zasługa wykonawców spektaklu.

Jeśli chodzi o kreacje wokalne, to na szczególną uwagę zasługuje z całą pewnością obdarzona wspaniałym sopranem dramatycznym i posągową aparycją odtwórczyni partii Halki - Katarzyna Hołysz. Od początku do samego końca prowadziła rolę z niezwykłą lirycznością, zaangażowaniem, prezentując swój bardzo dobry warsztat wokalny i świetną grę aktorską. Z finezją i lekkością pokonywała nawet najtrudniejsze fragmenty partytury Moniuszki. Jej śpiew poruszał i zachwycał.

Również Paweł Skałuba, wcielający się w rolę Jontka, idealnie oddał uczuciowość i tragizm tej postaci oraz zauroczył ją głębią swojego tenoru.

Wybijał się również Piotr Nowacki jako Stolnik, który zelektryzował publiczność swoim potężnym basem i żywiołową grą aktorską. Anna Fabrello (Zofia), Bartłomiej Misiuda (Janusz), również przekazywali emocje adekwatne do odgrywanych ról i zaprezentowali wysoki poziom artystyczny. Dysponowali jednak mniej soczystymi i nośnymi głosami w stosunku do pozostałych postaci pierwszoplanowych. Niektórzy z solistów mieli miejscami problemy z wyrazistą dykcją, co utrudniało odbiór opery. Udało się ich w pełni uniknąć odtwórczyniom ról żeńskich, a także Piotrowi Nowackiemu. Wspaniale brzmiał chór, zwłaszcza w pieśni "Ojcze z niebios, Boże Panie", a orkiestra pod batutą Andrzeja Straszyńskiego grała czysto - z wyjątkiem drobnych wpadek intonacyjnych w "Uwerturze" - i emanowała barwą.

Całość w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji