Kreon na wyspie
Tytułowa wyspa, na której spotykamy więźniów w spektaklu Michała Białeckiego, to kolonia karna Robben Island w RPA. Łagier dla przeciwników apartheidu. Koniec świata i początek marzeń.
Doświadczamy jednak losu ludzi, nie więźniów politycznych. Białecki zrezygnował z politycznej doraźności. Ale obaj więźniowie nie są też współczesnymi Syzyfami. Wykonują beznadziejną pracę, przesypując piach z jednego zakątka plaży w drugi, ale mit odnajdują dopiero w tragedii Sofoklesa, którą mają zagrać dla innych skazańców. John (Marcin Rogoziński) chce zmusić Winstona (Tomasz Krajewski), by zagrał w więziennym spektaklu Antygonę. Wręcza mu perukę ze sznurka i piersi z kłębów płótna. Przez kolejne dni prowadzą walkę ze Skurwielem, ale - dyskutując o konflikcie w sztuce Sofoklesa - dla ocalenia człowieczeństwa muszą walczyć również ze sobą. Z uprzedzeniami. Z więziennym obyczajem. Z poczuciem wstydu i beznadziei.
To, co łamie charakter człowieka - sugerują bohaterowie - to wiedza, że nadzieja spełnia się nielicznym. Winston dowiaduje się, że za trzy miesiące John wyjdzie na wolność. Władze uznały jego apelację. Młodszy z więźniów pozostanie na wyspie do śmierci. Przerażony wybiera samobójstwo. W finale John jako Kreon opłakuje martwego współwięźnia - jakby nawet w beznadziejnych okolicznościach literatura była rodzajem bramy do wolności.