Tryumf Kreona
Ciemność. Łoskot blaszanych drzwi. Krata. Dwa materace, derki, wiadro z wodą, blaszany obtłuczony kubek. Pod ścianą kłąb ludzkich ciał. Cela na wyspie śmierci.
Tak zaczyna się spektakl Michała Białeckiego. Wyspa, na której spotykamy więźniów, leży u brzegów Afryki. Była kolonią karną Robben Island w RPA. Czymś w rodzaju łagru dla przeciwników apartheidu - odciętym od świata oceanem i zapisem cenzorskim. Białecki i jego aktorzy odeszli od politycznej interpretacji. Oglądamy dwóch skazańców na oceanie, doświadczamy losu ludzi, nie więźniów politycznych. Słuchamy przyspieszonych oddechów, okrzyków bólu, ledwo wymawianych słów. Powoli domyślamy się, że za blaszanymi drzwiami czai się Skurwiel, strażnik więzienny, psychopata, prześladowca ich marzeń i kat ich ciał.
Obaj więźniowie nie są współczesnymi Syzyfami. Wykonują co prawda równie beznadzieją pracę, przesypując piach z jednego zakątka plaży w drugi, ale nie mają mitu, który nadałby im wymiar heroiczny. Ten mit odnajdują w tragedii Sofoklesa. John (Marcin Rogoziński) chce zmusić Winstona (Tomasz Krajewski), by zagrał w więziennym spektaklu Antygonę. Wręcza mu perukę ze sznurka i piersi z kłębów płótna. Przez kolejne dni prowadzą walkę ze Skurwielem, ale - dyskutując o konflikcie w sztuce Sofoklesa - dla ocalenia człowieczeństwa muszą walczyć również ze sobą. Z uprzedzeniami. Z więziennym obyczajem. Z poczuciem wstydu i beznadziei.
Winston musi ulec. Jego dzikie serce i niezbyt rozgarnięta umysłowość muszą dojrzeć do odegrania roli kobiety. Nie bardzo rozumie, dlaczego. Przecież jest w więzieniu. - Nie chcę słyszeć ich śmiechu - protestuje, obawiając się reakcji kumpli z innych cel. - Najpierw zaczną się śmiać, potem będą cię słuchać - przekonuje John. To słuchanie roli wydaje mu się najważniejsze. Głęboko ludzkie, bo nieocenzurowane przez Skurwiela. Skoro nie mogą uczestniczyć w normalnym życiu, mogą zagrać role - nawet królów - nad którymi nikt nie panuje. Świat teatru i postaci dramatu mają jasne kryteria. Na wyspie jedynym kryterium jest pięść strażnika.
Walka na słowa i pięści trwa. Imaginacja jest jedyną obroną. W znakomitej scenie rozmowy telefonicznej Winston, trzymając blaszany kubek jak słuchawkę, opowiada Johnowi o tym, że za oceanem, za murami, za przeklętą plażą czekają na nich kobiety. Wzbudza nadzieję. Ale nawet i tym nie kruszy oporu Johna. To, co łamie charakter człowieka - sugerują bohaterowie - to wiedza, że nadzieja spełnia się nielicznym. Winston dowiaduje się, że za trzy miesiące John wyjdzie na wolność. Władze uznały jego apelację. Młodszy z więźniów pozostanie na wyspie do śmierci. Przerażony wybiera samobójstwo.
Obaj aktorzy poradzili sobie z niełatwymi charakterami swych bohaterów. Grali niezwykle ofiarnie, nie obawiając się ciasnoty szorstkich betonowych ścian celi. W tym skromnym spektaklu wypowiedzieli kilka ważkich, męskich słów. W finale słuchamy Johna, który jako Kreon opłakuje martwego współwięźnia - jakby nawet w beznadziejnych okolicznościach literatura była rodzajem bramy do wolności. Piękna puenta, nawet jeśli nieprawdziwa.