Ucieczka od rzeczywistości
Sztukę Edmunda Niziurskiego "Ucieczka z Betlejemu" telewizja, jak widać, traktuje jako żelazną pozycję tzw. repertuaru okolicznościowego. Napisana i nagrodzona w konkursie z okazji XX-lecia, emitowana kilkakrotnie w okolicach różnych ważnych dat, powróciła na mały ekran w pierwszy poniedziałek grudnia. Tym razem w interesującej inscenizacji Janusza Kondratiuka. Sztuka Niziurskiego jest nawet bardzo zręcznym, nie tyle pod względem dramaturgicznym, co językowym, świadectwem pewnego etapu naszego startu, owego słynnego ubóstwem i heroizmem polskiego Betlejem. Podaje się nam jednak tę "Ucieczkę" jako świąteczne danie, nic dziwnego więc, że prowokuje do narzekań nad skromnością "strawy i zastawy". I nie można mieć pretensji do autora, ani tym bardziej znakomitych w omawianym spektaklu aktorów, ani wreszcie reżysera. Przeciwnie, temat zrośnięty przecież z określoną sztampą inscenizacyjną, w filmie Janusza Kondratiuka został jakby pogłębiony, ludzie i ich rozterki uprawdopodobnione. Mimo to sztuka dramatyzująca rzeczywistość dość już odległą, mocno skrępowana określonym schematem ujęć, pozostawia widza obojętnym na jej przesłania, na uproszczoną metaforykę. Bo czyż beznadziejne siłowanie się z błotem łudzi głodnych (?) nie jest zbyt ubożuchnym pomysłem na polskie Betlejem? Dziesiątki - to prawda - były takich budów, gdzie koparki grzęzły w błocie, a przemęczeni ludzie przeżywali najrozmaitsze kryzysy. (Nb. koparki zwykle grzęzną, gdy przychodzi pora deszczu). Ale tyle już razy i w tylu filmach wykorzystywano motyw wykopów pod nowe inwestycje jako uosobienie narodzin socjalizmu, że po prostu wątek ten się mocno przeżył. Wolelibyśmy - to zrozumiałe - coś oryginalniejszego, scenerię i symbolikę bardziej adekwatną do rzeczywistych warunków i realiów przebytej drogi. I jeśli niezupełnie podoba mi się uproszczona genealogia naszej powojennej rzeczywistości, nie mam prawa jednak skarżyć się na autora. Napisał (specjalnie dla TV) sztukę, która podobała się kiedyś i nadal zajmuje paroma humorystycznymi epizodami oraz znamienną dla opisanej zbiorowości grą napięć, narastającym zniechęceniem ludzi, którzy zaufali, a teraz czują się zawiedzeni. I to bynajmniej nie na skutek zrządzenia losu. Zawiedli ich dyrektorzy bardziej niż placami budów zajęci urządzaniem dyrektorskich gabinetów. Pacanowie młodsi niepomni ich własnego rodowodu, zaprzątnięci bez reszty robieniem kariery i wiciem sobie przytulnych gniazd w jednorodzinnych domkach, gdzie oczywiście nie ma miejsca dla starych ojców - to na pewno temat na niejedno opowiadanie filmowe. Gdzieś pewnie w tych okolicach leżała przyczyna zainteresowania się tym tekstem przez młodego reżysera, wrażliwego na społeczne aspekty życia i sztuki.
Niestety, wdzięczny jako przypomnienie realiów i warunków z tamtych minionych lat, chwilami nawet dowcipny, wzbogacony o trafną obserwację obyczajową, szkic dramatyczny Niziurskiego niezupełnie nadaje się do tego, aby przypisywać mu znaczenie szersze, ani tym bardziej traktować w wymiarach symbolu. To nie autor jednak, a telewizyjni programowcy czynią z tego bliższego reportażu niż dramaturgii utworu czołową reprezentację współczesnej sztuki zaangażowanej.
Cóż nam właściwie uświadomiła wznowiona "Ucieczka"? Raz jeszcze publiczne odsłonięcie pustki w telewizyjnej tece z napisem "repertuar współczesny" przypomina pożytki i celowość systematycznych zabiegów mecenasa, czyli telewizyjnej sceny, wokół autorów, po których można się spodziewać talentów dramatopisarskich i skłonności do tematu współczesnego. Najważniejszą z form współpracy telewizji ze środowiskiem literackim byłby odpowiednio przemyślany konkurs na scenariusz widowiska telewizyjnego. Jak uczy choćby przykład sztuki Niziurskiego, podobne konkursy w latach minionych dawały jednak kilka propozycji godnych uwagi.