Artykuły

Nie jest to teatr, nie jest to film jest to telewizja - mówi Ignacy Gogolewski

Dramat Juliusza Słowackiego "Horsztyński" w adaptacji i reżyserii Ignacego Gogolewskiego zainauguruje nowy cykl WIELKA DRAMATURGIA NA MAŁYM EKRANIE.

- Wierni kibice Teatru TV pamiętają Pana jako znakomitego Kordiana w świetnym, efektownie pomyślanym przedstawieniu Jerzego Antczaka. Dziś występuje Pan w nieco innej innej roli, jako reżyser dramatu Słowackiego pt. "Horsztyński". Co zadecydowało o wyborze właśnie tego utworu?

- W zakończeniu "Horsztyńskiego" jest takie zdanie: "Bo jeśli nie będziemy wiedzieli, czym byliśmy, to cóż znaczy to słowo będziemy". Zawiera ono pierwszy motyw wyjaśniający, dlaczego wybrałem właśnie ten utwór Słowackiego, Istnieje potrzeba mówienia o naszej historii w sposób możliwie interesujący i obiektywny.

Drugim motywem, niepomiernie skromniejszym, są moje osobiste zainteresowania. Utw ór Słowackiego ma wspaniałą rolę. Myślę tu o Szczęsnym Kossakowskim. Nadszedł czas, gdy już nie mogę zajmować się repertuarem romantycznym inaczej, jak tylko podejmując pracę reżysera. Role Kordianów, Konradów-Gustawów, Mazepy, role tych wspaniałych bohaterów, których miałem szczęście grać przed laty, dziś mogę kontynuować przekazując swoje doświadczenia młodszym kolegom. W naszym przedstawieniu Szczęsnego gra student IV roku warszawskiej PWST, Krzysztof Kołbasiuk. Ma on doskonałe warunki, a w tej roli jest to ważne, i jest bardzo utalentowany. W przedstawieniu biorą udział zresztą znakomici aktorzy: w roli tytułowej Władysław Hańcza, Salomee gra Krystyna Mikołajewska. Sobie zostawiłem skromną rolę Nieznajomego.

- Wielki dramat Słowackiego wymagał opracowania, przystosowania do potrzeb TV. Jako autor scenariusza, adaptacji, miał Pan trudne zadanie?

- To zrozumiałe, że w 90-minutowym odcinku nie sposób zmieścić całego 5-aktowego dramatu. Z konieczności zubożona została warstwa słowna, literacka. Musieliśmy zrezygnować z wielu wątków. Odeszliśmy od realiów teatru, sceny, bo wyszliśmy w plener. Akcja dzieje się w pałacu podobnym do tego, jaki opisywał Słowacki, to znaczy w Radziejowicach. Tam znaleźliśmy stary dworek, dom Horsztyńskiego. Pejzaż, parkowe aleje, pola, łąki, całe to naturalne środowisko określiło tło akcji.

Mimo wszystkich okrojeń, jakie z konieczności zostały dokonane, nie wydaje mi się, aby ta prezentacja "Horsztyńskiego" nie pozwalała na zrozumienie całego utworu milionom telewidzów, nawet jeśli znakomita ich większość nie czytała i nigdy nie sięgnie po dzieło Słowackiego. Czytanie utworów dramatycznych pozostawiam garstce zainteresowanych. W oczach widzów chciałbym zyskać tylko jedną ocenę: że nie jest to ani teatr, ani film, lecz telewizja. Gdyby to mi się udało - miałbym satysfakcję.

- Swego czasu wiele dyskutowano o specyfice TV. Reżyserzy przez lata całe dociekliwie szukali telewizyjnych sposobów przekazywania utworów dramatycznych.

- Ale pierwsze próby interpretacji Słowackiego w sposób odbiegający od tradycji teatralnych spotkały się z ostrą krytyką. Kiedy Jerzy Antczak, reżyser, którego ogromnie cenię, z którym się przyjaźnię, kazał w przedstawieniu, o którym Pani wspomniała, skakać Kordianowi na koniu przez bagnety - wywołał falę oburzenia. Scenę tę nagrywaliśmy na Służewcu, na torze wyścigowym, bardzo skromniutkimi operując wtedy środkami. Forma przedstawienia, którą wówczas Jerzy Antczak zaproponował, była mi szczególnie bliska.

Kiedy teraz ustalaliśmy realizację "Horsztyńskiego", była to dla mnie okazja podjęcia próby kontynuacji tego nurtu teatru telewizyjnego. Wyjście ze studia w plener to bardzo ciekawa konfrontacja innych możliwości interpretacji utworu. Trzeba pamiętać, że Słowacki pisał dla Teatru Ogromnego - dla teatru współczesnej mu Francji, gdzie istniała wspaniała maszyneria pozwalająca realizować wielkie, pełne fantazji inscenizacje. W ciasnych pudełkach sceny XIX-wiecznej nie mieściły się dzieła polskich romantyków. Łatwo pojąć, że wielki monolog Kordiana, mówiony z wysokości 20-centymetrowego podestu, który miał zastępować szczyt Mont Blanc, to jednak nie to samo - co ten sam monolog wypowiedziany naprawdę i grany na niedostępnych górskich szczytach.

- Od pewnego czasu zajmuje się Pan z upodobaniem reżyserią, nie tylko zresztą w telewizji, bo i w teatrze (niedawno odbyła się w Teatrze Polskim premiera reżyserowanego przez pana "Cyda"). Wydaje się, że po latach grania aktorzy chętniej pracują nad całym utworem, niż nad jedną rolą.

- Było swego czasu takie prawo w naszym Stowarzyszeniu, że po 20 latach każdy aktor mógł reżyserować. Wydaje mi się, że jest to wręcz obowiązek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji