Artykuły

Rosja, moja miłość

- Jadąc do Moskwy, myślałam, że teatr rosyjski to coś najpiękniejszego na świecie, że pracują tam ci wszyscy ludzie wychowani na teoriach Czechowa, Meyerholda, Stanisławskiego... Trochę się rozczarowałam. Tam tak samo jak w Polsce brakuje mi w teatrze dialogu między twórcami a widownią - mówi aktorka KAROLINA GRUSZKA.

Jacek Tomczuk: Po co ta szopka z ukrywaniem ślubu z Iwanem Wyrypajewem? Karolina Gruszka: To mój związek i nie czułam potrzeby dzielenia się ze światem, jak on się rozwija. Wyjawiliśmy to właściwe z jednego powodu. Jesienią mieliśmy premierę "Lipca" w warszawskim Teatrze na Woli, słyszeliśmy z różnych stron wiele plotek na nasz temat i postanowiliśmy sprawę wyjaśnić. Oczywiście, jeżeli ktoś decyduje się na bycie wielką gwiazdą, to ma zobowiązania wobec fanów. Ale ja nigdy nie pracowałam na taki status, więc nie mam też takich obowiązków. Chyba pani przesadza ze skromnością. W Warszawie mówi się, że Wyrypajew panią zdominował, za bardzo się pani podporządkowała. - Żyję z nim, pracuję z nim. To chyba nie jest takie dziwne? Trudno mi znaleźć ciekawsze projekty filmowe czy teatralne od tych, które rodzą się z naszych rozmów, choć pracuję też z innymi reżyserami. Nie mam poczucia, że Wania mnie ogranicza, raczej rozwija. Zawód aktora polega na tym, że czeka się, aż ktoś zaproponuje ci rolę. A jak masz obok siebie reżysera, z którym lubisz pracować i który lubi pracować z tobą, to razem można coś wymyślić niezależnie od innych.

Ale ja nie mówię tylko o pracy artystycznej.

- O życiu osobistym nie będę rozmawiała. Nie uważa pan, że samo sformułowanie: "W Warszawie mówi się...", jest zabawne?

W jakim języku rozmawiacie ze sobą?

- Po rosyjsku. Iwan jest antytalentem językowym, ale stara się. Właściwie już wszystko rozumie po polsku, jak musi się dogadać, to też da radę. Teraz przygotowujemy w Teatrze Narodowym spektakl "Taniec Delhi" i pomaga mu tłumaczka. Jadąc do Moskwy, myślałam, że teatr rosyjski to coś najpiękniejszego na świecie, że pracują tam ci wszyscy ludzie wychowani na teoriach Czechowa, Meyerholda, Stanisławskiego... Trochę się rozczarowałam. Tam tak samo jak w Polsce brakuje mi w teatrze dialogu między twórcami a widownią. Iwan z kolei przyjeżdżając do Polski myślał, że to tutaj jest ten wielki teatr, spadkobiercy Jerzego Grotowskiego, Tadeusza Kantora... Jak pochodził po teatrach, też się trochę zdziwił.

To prawda, że w Moskwie nauczyła się pani pić wódkę i jeść smalec?

- Tradycję picia wódki i w naszym kraju mamy silną. Ale od dłuższego czasu omijam ten trunek szerokim łukiem. Smalcu nie jem wcale, jestem wegetarianką.

Zmieniła się pani w Rosji?

- Odkąd zaczęłam mieszkać w dwóch krajach, moje życie siłą rzeczy stało się prostsze. Pozbyłam się zbędnych znajomości, przedmiotów, ubrań, zobowiązań. Zaczęłam zwracać większą uwagę na to, jak spędzam czas. Mieszkając tylko w Warszawie, czułam się już trochę zasiedziała, zaczęłam grzęznąć w rutynie. W Moskwie spojrzałam na swoje życie z dystansu. Tam żyje się surowiej, co mi się podoba.

A konkretnie?

- Rosja daje mi dużego energetycznego kopa chyba głównie dzięki rozmowom, jakie tam odbywam. Nie byłam w Polsce przyzwyczajona do tego, że siada się ze znajomymi do kolacji i w pewnym momencie ktoś otwartym tekstem proponuje: no, to trochę teraz pofilozofujmy. Pachnie fałszem na kilometr.

- Przez pierwsze spotkania śmiałam się z tego, uważałam, że to wysilone, na pokaz. Ale z czasem zrozumiałam, że to ich zwyczaj i są w tym na swój sposób naturalni. Nikt nie boi się odezwać, rozmawia się o ważnych sprawach tak, jak się potrafi.

A jak się nie potrafi i do tego doda alkohol?

- Nie chcę idealizować tych rozmów, to nie jest tak, że zawsze zbiera się grono erudytów. Ale można dzięki nim pewne sprawy ułożyć w głowie. Jak ktoś pyta, czy dziś warto być maksymalistą, jaką się płaci cenę za taką postawę, ile z tego może być pożytku, a ile zagrożeń - to mi odpowiada samo postawienie sprawy.

W Polsce mogła pani myśleć raczej o stabilizacji, a nie maksymalizacji i to już przed trzydziestką: etat w Teatrze Narodowym, kolejne filmy z Izabelą Cywińską, wygodny status celebrytki. Rosja to dla pani po prostu przygoda.

- Nie odcinam się od moich wcześniejszych doświadczeń zawodowych, cenię je. Ale Polska to mały kraj, mały rynek. W pewnym momencie dość łatwo mogłam przewidzieć, co mi się tu może przydarzyć, i to na wiele lat do przodu. W Moskwie znalazłam się w zupełnie innym świecie. Poprzez Iwana Wyrypajewa trafiłam do środowiska teatru... powiedzmy, undergroundowego. Nie lubię tego słowa, kojarzy mi się z epatowaniem niezależnością, ale w tym przypadku uwiodła mnie właśnie ich skromność, spodobała się metoda pracy, kierunek poszukiwań, artystyczna uczciwość.

Z tą skromnością to trochę pani przesadza. Wystąpiła pani w filmie Iwana Wyrypajewa "Tlen", który w Rosji odniósł sukces, promując go, zjeździła pani kawał kraju, a recenzenci pisali o nowej gwieździe z Polski.

- Byliśmy w Nowosybirsku, Irkucku, Permie, Woroneżu i te wizyty nie ograniczyły się do udzielenia wywiadu w lokalnej gazecie, stacji radiowej i telewizyjnej, do podpisania plakatów. Najważniejsze były spotkania z widzem.

No i pewnie rozmowa.

- Tak. Jedni ludzie krzyczeli, inni wychodzili, trzaskając drzwiami, czasami widownia miała potrzebę głosowania: komu film się podobał, proszę wstać, a teraz liczymy głosy... Rosjanie zarzucali nam, że zachęcamy do narkomanii, pokazując pole konopi, że uprawiamy polityczną propagandę przez sceny z 11 września czy napaści Ameryki na Irak. W Polsce na spotkaniach autorskich wszyscy są milczący, nieśmiali. Ostatnio zdecydowaliśmy się na nie po spektaklu "Lipiec" w Teatrze na Woli i za każdym razem niewiele osób włączało się do dyskusji. A tam, jak im się coś nie podoba, to nie mają oporów, żeby to powiedzieć. A jak się podoba, też.

To w jakim świecie żyła pani w Polsce, że szczerość odkryła dopiero w Rosji?

- Proszę się nie niepokoić, szczerość odkryłam już wcześniej. Mówię o tym, że istnieje spora różnica w mentalności. My, zanim wypowiemy spontanicznie jakieś zdanie, to zdążymy już przemyśleć, czy nikogo nie urazimy. A w Rosji nikt tego nie oczekuje. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji publicznych. Jeżeli pani w kasie nie ma dobrego nastroju, to nie ma żadnego problemu, by nam to okazać.

Pani nauczyła się tej bezpośredniości?

- Ciągle się uczę.

Przyjeżdża pani do Warszawy po treningu w Rosji i mówi prosto z mostu swoim kolegom aktorom w Teatrze Narodowym: ale słabe spektakle tu beze mnie robicie.

- Nie chodzi o to, by oceniać innych. Z tym niestety na ogół nie mamy problemów, choć im rzadziej to robimy, tym lepiej. Mam na myśli szczere mówienie o tym, co się czuje.

Boże, co za piękny kraj. Mój kolega dostał pracę w Moskwie, chyba go odwiedzę i zostanę na dłużej.

- Jeśli mogę coś doradzić, to lepiej nie jeździć do Moskwy zimą, o tej porze roku to miejsce jest bardzo ponure. Chlapa, nigdy nie ma słońca, brudno, zimno.

Chodzi pani do cerkwi?

- Rzadko. Ale chodząc po mieście, czuję tam inną gęstość powietrza, tam jest więcej ducha i to na co dzień, a nie tylko od święta. Może jest tak właśnie dlatego, że Rosjanie są prawosławni, a to religia bardzo hermetyczna, przez co zachowała swoją siłę.

Mówi pani jak rozpieszczona dziewczyna. Przyjechała pani z bogatej warszawki, prosto z mieszczańskiego teatru i modnych klubów, do wciąż bardzo wschodniej Moskwy i zakochała się pani w jej egzotyce.

- Nigdy nie byłam bywalczynią modnych klubów, ale jest pewnie trochę prawdy w tym, co pan mówi. Tyle że to niełatwa do przyswojenia egzotyka. Na wstępie dostaje się zimny prysznic. Nie chciałabym, żeby to zabrzmiało w duchu artykułu, który ostatnio czytałam. O bogatych Amerykanach, którzy jeżdżą do obozów, gdzie przetrzymywani byli kiedyś (chyba) Czeczeni. Mogą tam pożyć w spartańskich warunkach, strażnicy zdzielą ich na niby pałką, a po paru dniach będą mieli satysfakcję, że przeżyli przygodę życia i cudem wyszli cało. Zanim pojechałam do Moskwy, nie szukałam przygód. Raczej czułam, że coś się we mnie zmienia, że potrzebuję dodatkowej przestrzeni.

Może pani po prostu zakochała się w Iwanie Wyrypajewie i nie ma co dorabiać do tego filozofii?

- Oczywiście, że się zakochałam. Ale Rosja pojawiła się w moim życiu dużo wcześniej niż Iwan. Jak miałam 17 lat, kręciłam film w Sankt Petersburgu. Bardzo dobrze się tam czułam, wiedziałam, że będę wracać.

Lubi pani Moskwę?

- Przez pierwszy rok wydawała mi się miastem okropnym, nie wiedziałam, jak się po niej poruszać i niemal nie wychodziłam z mieszkania. Jest wielka, a brakuje tramwajów, autobusów, taksówek. Wychodzisz na ulicę i żeby gdzieś dojechać, łapiesz auto trochę na zasadzie stopa, tylko dogadujesz się z kierowcą co do ceny. Kierowca nie dość, że ledwo mówi po rosyjsku, bo przyjechał pracować z jakiejś odległej byłej republiki, to jeszcze nie zna Moskwy. A ja też nie znam, więc nie wiem, jak mu wytłumaczyć trasę do knajpy czy teatru. Pierwszy rok spędziłam w okolicach swego bloku. Teraz mam już swoje miejsca i przyjaciół. Już lubię Moskwę.

Rodzice odwiedzili panią?

- Jeszcze nie. Mama boi się latać.

Jak przyjęli panią przyjaciele Wyrypajewa?

- Mam tam przyjemne poczucie życia na prawach cudzoziemca, mówiąc wprost: jest mi więcej wybaczane. Ale jest jeszcze coś miłego. W Rosji panuje mit polskich aktorek, wciąż kojarzymy się tam z klasą, tajemniczością, elegancją, kobiecością, nienagannym gustem. Na początku, kiedy przedstawiałam się jako polska aktorka, ludzie patrzyli na mnie jak na drugą Barbarę Brylską. Starałam się nie niszczyć tego stereotypu. Utrzymywanie wokół siebie aury tajemniczości było nawet sympatyczne. Ale ile można: Trzeba było zejść na ziemię i wziąć się do pracy.

Opowiada pani, że to kraj wielkich możliwości, a podobno żyjecie bez telewizji i internetu, bo rachunki niezapłacone.

- Nie, nie powiedziałam, że to wspaniały kraj wielkich możliwości. Ludziom żyje się tam ciężko i właśnie możliwości często im brakuje. Zwłaszcza na prowincji. A co do moich rachunków - nie klepię biedy. Bywa różnie, ale internet mi już włączyli, nie jest tak źle. Z telewizji zrezygnowałam świadomie. W Nowy Rok widziałam fragment programu noworocznego na rosyjskim pierwszym kanale. Pół godziny było jeszcze zabawne w tej swojej kiczowatości, trochę na zasadzie oglądania głupiego filmu w internecie. Ale kiedy zdałam sobie sprawę, że tak będzie cały czas, że większość Rosjan czerpie wiedzę o świecie z tego kanału, przestało mnie śmieszyć. U nas zresztą z telewizją nie jest dużo lepiej. Lepiej jej nie mieć.

Tęskni pani za Polską?

- Kiedy nie ma mnie dłużej niż miesiąc, tak. Może mniej za miejscami, bardziej za bliskimi osobami, za językiem. Moskwa to miejsce dużo mniej przyjazne niż Warszawa. Tam życie toczy się 24 godziny na dobę i to bardzo intensywnie: pije się od rana, a odwiedza też do rana, wizyty o 2 w nocy nie są niczym dziwnym. To jest życie podszyte alkoholem, kokainowym rytmem. Czujesz to, nawet jeśli w tym nie uczestniczysz. Energia, która mobilizuje do pracy, sprawia, że masz sto pomysłów na minutę, ale na dłuższą metę jest męcząca. Te 20 milionów osób, które gdzieś pędzi, robi swoje. W Warszawie żyje się dużo spokojniej.

KAROLINA GRUSZKA

Zaczynała w wieku 11 lat w telewizyjnej "Dyskotece pana Jacka", wypatrzona przez Jacka Cygana w szkolnym teatrze. Popularność przyniosły jej role w "Bożej podszewce", "Kochankach z Marony" (rola nagrodzona Złotymi Lwami) i niezbyt udanej, ale oglądanej komedii "Francuski numer". Przez pięć lat była aktorką Teatru Narodowego. I kiedy po występie u Davida Lyncha w "Inland Empire" (2006) zastanawiano się, czy aktorka spróbuje sił w Hollywood, ona poznała na festiwalu filmowym w Kijowie rosyjskiego reżysera i dramaturga Iwana Wyrypajewa. Od tamtego czasu zdążyli razem zrealizować dwa spektakle (w Warszawie i Moskwie), nakręcić film (polska premiera "Tlenu" w lutym) oraz zostać parą (Jest jego trzecią żoną). W planach 30-letniej aktorki i 36-letniego reżysera kolejny spektakl, w Teatrze Narodowym trwają próby do sztuki "Taniec Delhi" (premiera w marcu). W kwietniu w indyjskiej części Tybetu ruszą zdjęcia do ich filmu o katolickiej zakonnicy, która przyjeżdża na misję do Tybetu, ale nie chce nikogo nawracać na chrześcijaństwo.

Na zdjęciu: Karolina Gruszka i Iwan Wyrypajew podczas konferencji prasowej przed premierą "Lipca" w Teatrze Na Woli w Warszawie, wrzesień 2009 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji