Artykuły

Swędzenie i koszyki

"Nienasyceni" w reż. Wiesława Saniewskiego na Scenie na Sarego w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

W jednej z ksiąg swoich Stanisław Ignacy Witkiewicz nauczał: "Jeśli cię nic nie swędzi i nie zanadto boli,/ Nie miej pretensji żadnej do najsroższej doli". Ot, taka sobie, krótka, rymowana lekcja życiowego minimalizmu. Dystych opiewający nieobecność swędzenia jako najcudowniejszy asumpt do pokornego przyjęcia najpotworniejszych wyroków losu, ze śmiercią włącznie. I nie wiadomo: śmiać się przy tych frazach, śmiać się czy w nosie obojętnie podłubać?

Tak było z Witkacym po jednej stronie jego życiowego medalu. Żart, groteska cierpkimi jadami podlana, cyrk intelektualny, race absurdu, słowem - totalne jajcarstwo metafizyczne. Żart, który dziwaczną swą ordynarnością, a nawet i napastliwością, cokolwiek łagodził ból wielkich pytań, które zawsze były i chyba pozostaną bez odpowiedzi. Tak jest po jednej stronie jego myślowego medalu - Witkacy umyka w grymasy klauna, gęsto rozsiane po powieściach i dramatach, umyka przed ukłuciem pytań zbyt potężnych. A co tkwi po drugiej stronie? Otóż - zostawmy to. Nie tykajmy tego.

Zostawmy w spokoju powagę Witkacego, tę - by tak rzec - poważną powagę jego przemilczmy niniejszym. Istota "Nienasyconych", których wedle swego, pospołu ze Zbigniewem Rajem napisanego scenariusza, w Teatrze Bagatela Wiesław Saniewski wyreżyserował, tkwi właśnie tutaj, na planecie Witkacego powagi - niepoważnej. "Nienasyceni" bardzo, ale to bardzo pragnęli mieć smak owego dystychu, co łączy swędzenie z bytem. "Nienasyceni" pragnęli nieuchwytnością tego smaku - zachwycić. Zachwycić - nucąc songi.

Wszyscy więc - śpiewali! Kto nie zna tych wielkich pieśni Raja, które do słów pokręconych wierszy Witkacego Raj w Piwnicy pod Baranami od wieków wykonuje? Kto nie zna tej całkiem osobnej muzyki, która ową podwójność Witkacego - śmieszna powaga, poważna śmieszność - tak idealnie oddaje? Kto nie ma w uszach dziwacznego głosu Raja - skrzecząco słodkiego, słodko skrzekliwego - dwoistego tak, jak i muzyka Raja? Otóż - kto nie zna, ten niechaj...

No właśnie, chciałem napisać: kto nie zna artystycznej osobności Raja, ten niechaj na "Nienasyconych" idzie - to pozna. Niestety - nie mogę tego rzec. Nie mogę, bo to bzdura. Owszem, są szalone wierszyki Witkacego, jest muzyka Raja, którą wieki temu napisał, są też nuty, co je specjalnie do tego przedstawienia popełnił. Ba, jest i sam maestro Raj, który chodzi, gestykuluje, mówi i śpiewa. Ergo - zdawać by się mogło, że jest wszystko, co być miało, by sens był. Po raz milionowy się jednak okazało, że sam niepowtarzalny Raj - to stanowczo za mało, jak na teatr, jak na trwającą godzinę z hakiem opowieść sceniczną. W przedstawieniu, gdzie pozornie jest ogrom Raja - Raja w istocie nie ma. A jeśli w przedstawieniu nie ma tego, co miało być przedstawienia alfą i omegą - to jest, rzecz jasna, smutek teatralnej rozsypki.

By rzecz ostro pokazać, powiem grubo: z Rajem jest jak z Milvą, czyli jak z każdym tzw. teatrem śpiewającym, teatrem-recitalem, opowieścią opowiadaną songami. To trzeba wyreżyserować. Więcej powiem - zwłaszcza taki teatr trzeba skonstruować z precyzją wręcz zegarmistrzowską. Gdyby świętej pamięci Giorgio Strehlerowi swego czasu wystarczyła wokalna wyjątkowość Milvy - nie mielibyśmy tych olśniewających brechtowskich recitali Milvy. Rzecz jasna, pisząc to zachowuję wszelkie proporcje. Co prawda jednak, to prawda - Saniewskiemu najwyraźniej wystarczyła wyjątkowość Raja. Niestety.

Dokładnie dlatego ni cholery nie wiadomo, co się na scenie przy ul. Sarego dzieje. Raj plus dziewięcioro artystek i artystów dramatycznych łazi wte i wewte, od piosenki do piosenki, od światełka do ciemności, z lewej na prawą, z prawej na lewą, odstawiając jedne z najdziwniejszych figur gimnastycznych, jakie ostatnio w teatrze widziałem. A wszystko odbywa się wedle starej dobrej zasady: im dziwaczniej, tym ciekawiej, im zaś ciekawiej, tym głębiej... Po ilu minutach sens daje za wygraną? Góra po kwadransie.

Rozsypuje się, rozkleja, rozmywa to, co na początku dawało nadzieję przynajmniej na zabawę. Na tle dziwnych skrzyń artyści dziwne pozy przybierają. Alina Kamińska dziwnie zastyga, Magdalena Walach dziwnie się uśmiecha, Piotr Różański dziwnie się wyłania z dziwnych ciemności, Przemysław Branny jest dziwnie ponury, światło dziwnie sine zmienia się w światło dziwnie szare, Paulina Napora dziwnie patrzy w dal dziwnie nieogarnioną, Raj zaś śpiewa stare kawałki, albo słucha, jak artyści śpiewają jego kawałki stare oraz nowe. A śpiewają! Generalnie rzecz ujmując - w tej materii jest całkiem w porządku. Tylko że - co komu po ich niezłym śpiewaniu, skoro śpiew ich totalnie więdnie w inscenizacyjnych dziwach?

Coś jak ciepluchna guma do żucia ciągnąć się zaczyna już po kwadransie. I guma ta zostaje do końca. Coraz cieplejsza i coraz bardziej mętna. Czy z faktu, że Witkacy czystą formę w teatrze wymyślił, wynikać musi nieokiełznanie radosna twórczość reżyserska?

U Saniewskiego jedynym spoiwem, które kilkadziesiąt śpiewaczych "foremek" próbuje jakoś w kupie utrzymać, jest zestaw ażurowych, aluminiowych koszyków na kółkach, które za złotówkę w supermarketach wynająć można, a które w Bagateli śmigają jak najęte. Zatem: gdy cię nic nie swędzi i masz koszyk, nie miej pretensji żadnych o tych parę groszy? Na Sarego - na to właśnie wychodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji