Przed progiem tragedii
Pytanie: czy ryzykować "Trzy siostry", gdy brak pewności, że dysponuje się obsadą znakomitą? Od kilku lat nad każdą próbą wystawienia tej sztuki wisi cień, czy też rażący oczy blask znakomitego przedstawienia Erwina Axera w warszawskim Teatrze Współczesnym z siostrami: Haliną Mikołajską, Zofią Mrozowską, Olgą Lipińską, ze Zbigniewem Zapasiewiczem, Henrykiem Borowskim, Kazimierzem Opalińskim i Tadeuszem Łomnickim. Dyskutowaliśmy kiedyś tę sprawę w pewnym gronie z Krzysztofem Rościszewskim. Zarysowały się wtedy następujące stanowiska: 1. defetystyczne - nie grać, bo z góry wiadomo, że się nie udźwignie; 2. dydaktyczno-poznawcze - grać, bo publiczności olsztyńskiej, która widziała już w swoim teatrze "Wujaszka Wanię", "Wiśniwy sad", i "Czajkę", należy się kolejna sztuka Czechowa, reprezentująca szczyty jego dramatopisarstwa; 3. opiekuńczo-wychowawcze - grać, bo to akt wiary w możliwości twórcze zespołu, to dla aktorów wielka, uskrzydlająca szansa. A nie trzeba udowadniać, że "Trzy siostry" stwarzają aktorom bodaj większe szanse niż Szekspir i wielki repertuar romantyczny, gdzie inwencja reżyserska może niekiedy zatuszować aktorskie niedoskonałości.
Gdybym miał w jednym zdaniu scharakteryzować grę aktorską całego zespołu, musiałbym powiedzieć, że zdominowały ją zawodowe chwyty i sposoby. Przy ich pomocy dało się, oczywiście, zróżnicować poszczególne postacie, dało się nakreślić zasadnicze, najgrubsze rysy portretów, z których każdy posiadał znamię profesjonalnej poprawności. Aktorzy bronili się jak mogli i w większości przypadków nawet się wybronili przed zagrożeniem demaskacją. Trudno było jednak nie zauważyć ich skrępowania. Czechow wymaga żywiołowości lub raczej takiej konstrukcji ról, by widz był przekonany, że konfrontuje się z żywiołowymi, autentycznymi postawami. Noszą, oczywiście, swoje maski bohaterowie Czechowa, odgrywają role wobec siebie samych i swego otoczenia. Trudne zadanie aktora polega właśnie na przebiciu się przez te maski, na odsłonięciu prawdy. Aktor nie może tego zrobić, gdy sam się maskuje. Portretom więc, które miały charakter poprawnych ale grubych szkiców, zabrakło wykończenia: światłocienia, mikrofaktury. Te braki sprawiły, że postacie olsztyńskich "Trzech sióstr" były jakby spłaszczone, dwuwymiarowe, niemal jednoznaczne. Teresa Czarnecka-Kostecka sugerowała, że przebudzenie Maszy jest przede wszystkim funkcją eksplozji erotycznej, co zresztą miało swoje uzasadnienie w tym, że Wierszynin Romana Michalskiego był przede wszystkim wesołym i przystojnym oficerem, który bez przekonania i jak na zawołanie przywoływał swoje rojenia o przyszłości; Irina Anny Musiałównej była kapryśną, skonfrontowaną z twardym życiem panienką: nie starczyło jej środków, by wyrazić piekło, przez które przejść musiała, gdy Tuzenbach (Wacław Z. Jankowski) wyruszył na pojedynek z Solonym. Stefan Burczyk tak grał Kułagina, jakby człowiek ten był naprawdę zadowolony z sytuacji w jakiej się znalazł; Jan Pęczek był Prozorowem z konfliktem pozornym - zbyt łatwo adaptował się do nowej życiowej roli, zaś wewnętrzna szamotanina wydawała się być właśnie maską na użytek otoczenia; Solonemu Wojciecha Kosteckiego zabrakło barw - tajemnicą pozostały motywy jego postępowania i powody jego kompleksów; Czebutykin Józefa Czerniawskiego wydał mi się bliższy prawdy: pozornie zadowolony z siebie i zobojętniały, umiał dość przekonywająco pokazać, jak bardzo go wizerunek własny przeraża; Witolda Czerniawska była prostą w rysunku i ciepłą Anfisą, zaś Roman Szmar - zniedołężniałym woźnym Fierapontem. Dwaj młodzi podporucznicy - Roch Siemianowski i Wiesław Krupa - posłużyli reżyserowi do uzupełniania kompozycji scen zbiorowych i komediowych. Innych, funkcji w przedstawieniu nie mieli. Elżbieta Kmiecińska, dodając portret Natalii do kompletu aktorskich sztychów, musiała użyć barw jaskrawych i kresek właściwych deformacji lub karykaturze. Pasowały one jednak na ogół do charakteru postaci. Najbardziej przekonywająca w tym przedstawieniu była dla mnie rola Olgi w wykonaniu Ireny Telesz: naturalna i prawdziwa, troskliwa i opiekuńcza w pierwszej odsłonie, szlachetna i dzielna w nocnych scenach po pożarze, zdeterminowana i wystygła w scenach końcowych.
Reżyser bardzo udanie i z wdziękiem komponował sceny zbiorowe, ogrywał sceniczne plany, z upodobaniem poszukiwał miłych efektów komediowych (rodzinne zdjęcia, pożegnanie wojska itp.) i godził się na "Trzy siostry", które nie przekroczyły progu wielkiego ludzkiego dramatu. Jego rola uparcie przywodziła mi na pamięć postać Andrzeja Prozorowa. Z tego spektaklu.