Artykuły

Karuzela okrucieństwa i nieba

"Lipiec" w reż. Iwana Wyrypajewa w Teatrze na Woli w Warszawie. Pisze Dorota Kołodziejczyk w Więzi.

Seryjny morderca bez skrupułów opowiada o zbrodniach. Zabicie psa lub człowieka to dla niego tylko chwila, choć bohater opisuje ją z detalami. Iwan Wyrypajew - autor sztuki "Lipiec" - łączy dosłowność krwi, moczu i wydzieliny z nosa z mocną metaforą: udusić, poderżnąć gardło, za-dźgać powoli, pokroić, zjeść, zjednoczyć się z ofiarą, by po śmierci trafić do anielskiego miasta.

Wyrypajew-dramaturg już w didaskaliach zaznacza, że na scenie słowa bohatera - 63-letniego potężnego mężczyzny - wypowiada aktorka. To pierwsza kontra Lipca, na kolejnych Wyrypajew-reżyser zbuduje warszawski spektakl.

Widzowie Teatru na Woli zasiadają wygodnie na amifiteatralnie ustawionych fotelach. Na pustej scenie mikrofon - taki, jaki kojarzy się nam z pieśniarzami estrady sprzed prawie półwiecza. Na zasłoniętej kurtynie fotografia z odwróconą tyłem "trójcą" muzyków - z puzonem, waltornią oraz tubą. Może to oni grają lekkiego walczyka, którego słychać z głośników, nim na scenie pojawi się krucha postać Karoliny Gruszki. Przydługa suknia, prosta marynarka, sznur pereł na szyi, gładko spięte włosy i brak makijażu. Nic więcej: aktorka, mikrofon, gra świateł. Gruszka tylko dwa razy zmieni kostium. W finale będzie nim jasna sukienka, białe trampki bez sznurówek i popielata chusta na ramiona - taka, jaką do dziś noszą rosyjskie kobiety. Prawie przez cały półtoragodzinny spektakl będzie stała w jednym miejscu. Tak jak wtedy, gdy po zapowiedzi rozpoczyna występ.

W cudzysłowie

Widzowie siedzą rozluźnieni i odprężeni taktami melodii jak z niedzielnej zabawy. Karolina Gruszka nie ma nawet połowy lat bohatera, a o detalach zbrodni mówić będzie lekko, czasem w półuśmiechu. Im mroczniejsza staje się opowieść, tym subtelniej wypowiada słowa - z precyzją, bez fałszu, jak w wirującym tańcu. Nadaje rytm wypowiedzi, narzuca tempo, by zerwać je pauzą, intonację wznosi ku górze, melorecytuje z emfazą jak rosyjscy poeci, prawie jak modlący się w cerkwi. Tekst jest tu partyturą poematu prozą, a monolog aktorki staje się występem solistki. Jej nogi stoją wciąż w miejscu, tylko ręce podążają za melodią wypowiadanej frazy, czasem gest - jak u dyrygenta - daje początek teatralnym zdarzeniom bądź uruchamia lekką, jasną muzykę. Gruszka nie interpretuje tekstu, mówi go na kontrze do treści. Nie utożsamia się z bohaterem, nie ma z nim żadnej relacji, jakby jej głowa oraz emocje były odłączone od znaczenia wypowiadanego tekstu. To w głowach widzów powstają obrazy i zdarzenia. Niektórym to, co widać i słychać ze sceny, kojarzyć się może z opowiadaczami historii, którzy od kilku lat organizują w Polsce spotkania i festiwale.

Proszę pamiętać, że to tylko teatr, choć nie ma w nim udawania - zdaje się mówić reżyser. Wykonawca ma za zadanie wystąpić, a nie wcielić się w postać. Dlatego aktorka przerywa tekst, by "zrobić sobie przerwę" i przy okrągłym małym stoliku, z boku sceny, popija wodę. Potem kontynuuje występ i na spokojnie powraca do mikrofonu, a przecież ten nie jest sprzętem teatralnym lecz estradowym. Również aktorzy wypowiadający kwestie synów bohatera skorzystają z mikrofonów, a sztuczność podkreślą dodatkowo, naśladując nieudolną amatorszczyznę. Dźwięk dociera na widownię nie ze sceny, lecz z głośników. To teatr, w którym kurtyna jest również kinowym ekranem i widzowie spektaklu-koncertu obejrzą miniatury w stylu filmów amatorskich oraz filmów z lat dwudziestych.

Wygląda na to, że bohater nic nie czuje - zabija mechanicznie, niejako mimochodem. Opowiada o tym bez skrępowania i skruchy. Ale "Lipiec' to także teatr, w którym widz wzrusza się, słuchając opowieści o miłości.

W monologu bohatera następuje pęknięcie i pojawia się głos Żanny M. Bohater po sześciu latach wegetacji, gdy "szurał astralnie swoimi łyżwami po podświadomym lodzie, gdzieś tam daleko, daleko, w najdalszym, w najskrytszym miejscu jego mózgu, na sztucznym lodowisku", powraca - Bóg jeden wie dlaczego - do celi szpitala psychiatrycznego. Znów całym sobą leży związany w kaftanie i z metalowym kagańcem na twarzy. Śmierć uwolniła go od ciała i smrodu szpitala, ale dopiero po przejściu do innego życia spotyka miłość. Jest to miłość od pierwszego wejrzenia... na nogi salowej. To one przywołały wspomnienia sprzed kilku dekad i uruchomiły proces idealizacji ukochanej. Właściwie to salowa Nela D., ale on widzi w niej Żannę M. W miłosnym spotkaniu ona -jasna i ufna - oddaje się mu na wielkim stole. Oczywiście na scenie wciąż nie ma dekoracji, ale w wyobraźni wszystko jest możliwe. "Miłość to przecież czyny" - mówi bohater i dopuszcza się wobec ukochanej okrutnych czynów. To okrucieństwo miłości jest dla niego czymś naiwnie oczywistym.

W miłosnych dialogach Karolina Gruszka stawia mikrofon z dala od widzów i nie wypowiada tekstu z emfazą, lecz z czułością. Nawet ci, którzy śmiali się z niektórych sformułowań bohatera, siedzą poruszeni, a tymczasem z głośników słychać jedną z zachodnich piosenek o miłości.

Widzowie coraz mocniej odczuwają kolejną kontrę spektaklu. Na jednym biegunie - ohyda bohatera, na drugim - jasna postać Żanny i prostactwo Neli. Zachwyt i oburzenie, wulgarność i metafizyka. W spektaklu współistnieją piękno aktorki i okrucieństwo tekstu. W finale ohyda uczynków i słów zostaje nagrodzona niebem. Czyżby bohater - podobnie jak we wcześniejszym tekście Wyrypajewa, "Tlenie" - był równie niewinny jak jego ofiary? Przecież on nie ma w sobie ani odrobiny nienawiści, co najwyżej brakuje mu cierpliwości. Przy takim założeniu skrupulatne krojenie na kawałki popa, "przysparzające mu niewyobrażalnych mąk", było dobrym uczynkiem, który otworzył świętemu duchownemu bramy raju.

Widzowie w wygodnych fotelach mają kłopot z podjęciem decyzji, w którą stronę zwrócić uwagę: treść, wizja i strona audio spektaklu idą trzema różnymi ścieżkami. Okrucieństwo opowieści uwiera, ale reżyser kolejny raz wprowadza kontrę i puentą dla historii jest burleska wyświetlona na teatralnej kurtynie. W końcu nastał tak wyczekiwany 1 lipca, posłuchaliśmy opowieści mordercy, a teraz czas na rzucanie się kremowym tortem.

Kto słuchał uważnie - wie, że oto stał się świadkiem cudu, o którym marzył bohater. Cud miał upaść na niego "jak tort kremowy spada na głowę faceta w kapeluszu w śmiesznych, komicznych filmach".

Podczas spektaklu widz nie ma czasu na refleksję. Słowa płyną rytmem, który uwodzi i sprawia, że powstałe w wyobraźni obrazy będą powracać jak uporczywe myśli bohatera o lipcu. Będzie też powracać uczucie dyskomfortu. Skoro wynaturzenie bohatera tłumaczy jego szaleństwo, to co tłumaczy nasze zasłuchanie?

Dusza, czyli fakt

W jednym z pierwszych zdań monologu mężczyzny słyszymy zapowiedź wyprawy do Smoleńska. To tam mężczyzna, któremu właśnie spłonął dom, powinien odpocząć od zgiełku w znanym z wcześniejszych wizyt "umiłowanym psychiatryku". Wszystko zaczęło się w tym przeklętym, parszywym lipcu i skończyło się w tak upragnionym "wiecznym i na wieki wieków niekończącym się lipcu". Po drodze bohater pomógł zakończyć życie kilku ludziom, psom i pająkowi "bez mała bez sierści", a jego świadomość, czy może raczej dusza, przez sześć lat przebywała poza ciałem. Po śmierci synowie zabiorą go do Archangielska - miasta, do którego cały czas zmierzał i o którym marzył (widzowie dowiedzą się o tym z amatorskiego czarno-białego filmu wyświetlonego na kurtynie). Wszystkiemu winny lipiec, ale i krowi łańcuch wciąż brzęczący w głowie bohatera. To stąd zapewne obsesja ciągłej inwigilacji i stąd bluźnierstwo: "Najadłem się chleba, napiłem wina, napchałem swój żołądek boskim pokarmem, napełniłem całego siebie bóstwem i sam stałem się bóstwem. Bóstwo w środku, bóstwo na zewnątrz" - mówi bohater, gdy w odwecie za ciągłą obserwację skręca kark wszechwiedzącemu staruszkowi.

Nietrudno skojarzyć Archangielsk z miastem aniołów i niebem, do którego po śmierci chcą trafić bogobojni. "Moja trójca" - jak mówi bohater o pracujących jako dyżurni ruchu synach - kojarzyć się może z aniołami śmierci. W opowieści pojawiają się również chleb i wino oraz składanie ofiary na ołtarzu w cerkwi. Gdzieś nad tym często bełkotliwym monologiem unosi się (rosyjska) dusza.

W monolog bezdomnego szaleńca Wyrypajew wplótł nie tylko inwektywy, ale również cytaty z rosyjskich bajek i powiedzonek oraz tak charakterystyczny zwrot "chwała jego Bogu". Ta opowieść osadzona została w rosyjskiej mentalności i prawosławnej filozofii. Dla Iwana Aleksandrowicza Wyrypajewa istnienie duszy jest faktem. Badacz prawosławia mógłby zapewne napisać ciekawy esej o wszystkich duchowych aspektach twórczości autora "Euforii", "Tlenu", "Księgi Rodzaju" i 'Lipca". Autora o nieskrępowanej wyobraźni, którego bohaterowie śnią, podążają za swoimi halucynacjami bądź są szaleńczo zakochani, a ich słowa i zachowanie mogłyby posłużyć jako przykłady kilku zaburzeń psychiatrycznych.

Spektakl uwodzi lekkością zarówno wykonania, jak i muzyki. Na twarzy aktorki często widać uśmiech. Jednak droga do zbawienia jest pełna okrucieństwa. Przed premierą Wyrypajew-dramaturg powoływał się na słowa prawosławnego myśliciela Pawła Floreńskiego: "Dom Boga jest za czarnym lasem, a nie za piękną łąką". To tłumaczyć może połączenie sacrum z najmroczniejszymi ludzkimi doznaniami. Reżyser zaznaczał też, że głównym bohaterem spektaklu jest tekst, a w spektaklu nie chodzi o relaks, lecz o oczyszczenie.

Przy takim założeniu wygraną jest raczej Gruszka-aktorka, która sama zdołała unieść energię całego spektaklu. Wygranym jest również Wyrypajew-reżyser, który ma świetne wyczucie formy i umiejętność muzycznego konstruowania filmów oraz spektakli. Wygraną jest także tłumaczka Agnieszka Lubomira Piotrowska, która zachowała rytm oryginału i mistrzowsko dobrała słowa choćby te z głoską "r" - z taką precyzją podkreślane przez wykonawczynię. Jednak sam tekst ginie, niestety, w nadmiarze wrażeń. Widzowie nie doświadczają oczyszczenia. Trudno im też jednoznacznie określić, czy uczestniczyli w znakomitym spektaklu, awangardowym koncercie czy może prowokacyjnym eksperymencie formalnym.

Dorota Kołodziejczyk

Dorota Kołodziejczyk - ur. 1975. Studiowała w warszawskiej Akademii Teatralnej oraz na Papieskim Wydziale Teologicznym. Przez wiele lat dziennikarka Radia Józef i TV Puls. Współpracuje z Radiem Plus Warszawa. Mieszka w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji