Artykuły

Przemyślnie naiwne siostry

Przywykło się mówić: "atmosfera jak u Czechowa". I od razu wiado­mo, o co chodzi. Czy na pewno? Najnowsza, owacyjnie przyjęta pre­miera "Trzech sióstr" w reżyserii Agnieszki Glińskiej każe nam zweryfiko­wać potoczne wyobrażenia o twórczo­ści Czechowa. Wyobrażenia utwierdzo­ne dziesiątkami wystawień jego drama­tów w polskich teatrach, gdzie każda z postaci z podziwu godną determinacją już od pierwszej sceny obnosi twarz na­znaczoną piętnem ogólnej niemożności poprawy losu - własnego i czyjegokolwiek.

Młoda inscenizatorka wystawiła "Trzy siostry" w sposób, rzekłbym, prze­myślnie naiwny. I odniosła zasłużony sukces. Myślę, że Czechow, który był człowiekiem o wielkim poczuciu humo­ru i ubolewał nad "cierpiętniczym" spo­sobem odczytywania swoich utworów na scenie, byłby oczarowany stoicko po­godnym spojrzeniem Glińskiej na jego "Trzy siostry". Inscenizacja w Teatrze Po­wszechnym w niczym nie sprzeniewie­rza się tekstowi sztuki Czechowa. Propo­nuje jedynie bardziej życiowe spojrzenie na codzienne ludzkie zgryzoty i bolączki, których tragizm ujawnia niekiedy rysy nieodparcie komiczne.

Agnieszka Glińska zbudowała auto­nomiczny świat domu rodzeństwa Prozorowów, absolutnie niepodobny do znanych nam z innych wersji dramatu.

Akcji od początku nadaje ton Irina, naj­młodsza z sióstr. Debiut w tej roli Anny Moskal, studentki warszawskiej Akademii Teatralnej, trudno określić innym słowem, jak olśniewający. Jej Irina jest dziewczęciem pełnym promiennego wdzięku, nie skażonego jeszcze więk­szymi udrękami życia. Obiega całe miej­sce akcji po dziewczęcemu zalotnym, nieco kanciastym baletowym pas (do odtwarzanego z patefonu walca ze suity "Jeziora łabędziego" Piotra Czajkowskie­go). Popis kończy wykopnięciem Czebutykinowi (Władysław Kowalski) czyta­nej przezeń gazety. Ściśnięte przy tym "w kreseczkę" usta aktorki - podobnie jak u Gelsominy Giulietty Masiny z "La Strady" Felliniego - nadają postaci Iriny komiczną lekkość. Ta niewymuszona, zaskakująco prosta scena, mocno okre­śla charakter całości.

Masza (Katarzyna Herman) i Olga (Dorota Landowska) to piękne, zadbane kobiety, które nie straciły jeszcze nadziei na poprawę losu. Olga bynajmniej nie sprawia wrażenia oschłej i zasadniczej przełożonej pensji. W jej skargach na te­mat przepracowania nie ma też cienia pretensji do świata. Nawracające jak re­fren powiedzonka sióstr, z klasycznym: "Do Moskwy!", wypowiadane są z uśmiechem, chórem, także przez po­zostałych domowników i gości. Nikt nie kryje uśmiechu, gdy Wierszynin (Piotr Machalica) zaczyna swą stałą śpiewkę o nieodpowiedzialnej żonie i córecz­kach. W końcu wszyscy wiedzą tu o so­bie wszystko.

Każda z ról wnosi do tej inscenizacji nieoczekiwanie świeże spojrzenie na kreowaną postać. Mąż Maszy Kułygin (Piotr Kozłowski) jest tu pełnym humo­ru inteligentem, skłonnym do żartów - darowana w prezencie Irinie historia miejscowego gimnazjum jego pióra po odarciu z papieru okaże się pudełkiem pomadek. "Lermontowowski" Solony (Jacek Braciak) budzi jeśli nie sympa­tię, to przynajmniej zrozumienie dla swego bezgranicznego osamotnienia.

I wierności nakazom honoru. Zabija w pojedynku Barona Tuzenbacha (Krzysztof Stroiński), przysiągł(!) bowiem Irinie, że szczęśliwemu rywalowi nie daruje.

Agnieszka Glińska udowodniła, że można dziś zagrać Czechowa najprost­szymi środkami, z porywająco żywymi ludźmi, nie zaś z gromadą pacjentów oderwanych przemocą z kozetki psychoanalityka. Taki zwyczajny, a taki nie­codzienny spektakl!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji