Artykuły

W piekle konformistów

Letnicy" należą do wczesnego okresu dramaturgicznej twórczości Gorkiego. Sztuka powstała w 1904, po "Mieszczanach" i "Na dnie'', ale przed "Bułyczowem" i "Wassą Żeleznową", które to dramaty wieńczyły twórcze życie pisarza.

Oryginalny tytuł "Daczniki" przełożony został w obu polskich tłumaczeniach, Maryny Zagórskiej i Stanisława Brucza, jednakowo - "Letnicy". Prawidłowo lecz myląco; nic tu z letniska czy urlopu, nic z psychicznego i fizycznego rozluźnienia. Mieszka się istotnie w daczach poza miastem, wśród drzew i zieleni, ale praca i codzienne życie biegną zwykłym trybem. Adwokat Basów prowadzi normalną, trochę dwuznaczną praktykę, Dudakow, walcząc z własną bezradnością, leczy w miejscowym szpitalu i opiekuje się trudnymi dziećmi, a inżynier Susłow kieruje z władczym despotyzmem pracami budowlanymi.

I jeszcze dawny magnat, właściciel fabryki o dziwnym nazwisku Dwukropek, dobroduszny i sympatyczny kapitalista, ponoć literacka kopia słynnego w czasach Gorkiego przedsiębiorcy Morozowa, który wspierał finansowo partię bolszewicką. I Szalimow, poeta, Zamysłow, aplikant Basowa, Włas, brat żony Basowa... No i kobiety, cierpiące na różnorakie chandry i weltschmerze, potęgowane przez miłosne tragedyjki i środowiskowe zamknięcie, z którego wyrwać się nie sposób.

W tej szerokiej panoramie z życia inteligencji rosyjskiej na przełomie stulecia niemal wszystko rozgrywa się na wysokim diapazonie. Sprawy moralne, społeczne, rodzące się i gasnące uczucia, szalbierstwo i szlachetność, przeplatają się ze sobą nieustannie. Atmosfera jest gęsta, naładowana niepokojem i namiętnościami. Nawet w trakcie najzwyklejszych zajęć, podczas picia herbaty, łowienia ryb czy gry na fortepianie, tężeje nad postaciami szczególnego typu napięcie. Jakby oczekiwanie na coś nieuchronnego, co musi się wydarzyć. Wyładowania, które następują, dynamizują akcję, ale na krótko. Warwara po kolejnym spięciu z Basowem, po kolejnej konstatacji, że żyć z nim nie może, wraca do swoich tęsknot i fascynacji: czeka na uczucie. To jedno winno jej przynieść wewnętrzne wyzwolenie. Ale przychodzi tylko seria kolejnych rozczarowań. Pryska mit poety Szalimowa, jej młodzieńczej miłości, która tak długo była dla niej największą ostoją. Kiedy wreszcie po latach zjawia się Szalimow, okazuje się, że nie jest to ten sam człowiek.

Wątek Warwara-Basow mimo wszechobecności tej pary na scenie nie dominuje jednak. Sporo w kwestiach Warwary retoryki, pustosłowia... Są w "Letnikach" figury i problemy mniej wytarte, bardziej frapujące. Ich nosicielką jest Maria Lwowna, lekarka, społeczniczka o złożonej osobowości, rażona niespełnioną miłością do znacznie młodszego Własa, w którym w radzieckiej adaptacji filmowej "Letników" widziano autoportret samego Gorkiego. A także Olga ze swoją auto-nienawiścią, zarysowana ostro, drapieżnie, i wiecznie głodna miłości Julia. W tym budowaniu nastrojów jest Gorki niedoścignionym mistrzem. Akcja płynie powoli, niekiedy aż nużąco. Absolutna "niemożność" tego środowiska objawia się wyraziście.

Teatr Nowy w Poznaniu potraktował "Letników" jako wizytówkę swego sezonu. Złożona materia aktorska dramatu miała być zapewne dodatkowym argumentem dla zespołu, który do spektaklu zmobilizowany został w całości. Ambicją realizatorów, reżysera Janusza Nyczaka i scenografa Jerzego Kowarskiego, było stworzenie widowiska par excellence aktorskiego. Temu zamysłowi podporządkowane zostało wszystko, z tekstem włącznie, potraktowanym aż z nazbyt uroczystym pietyzmem: przedstawienie trwa ponad trzy godziny.

Nyczak jak gdyby odrzucił wszelkie pokusy nowatorstwa. Tak rzadka dziś cnota wierności wobec autora zamieniła Teatr Nowy tym razem w Teatr Akademicki. Dotyczy to w pierwszym rzędzie niechęci reżysera do jakichkolwiek cięć i skrótów, o które w wielu miejscach aż się prosiło, a także niektórych elementów scenograficznych; bujny drzewostan na scenie świadczył o poważnym uszczupleniu Wielkopolskiego Parku Narodowego.

W ostatnich, głośnych w świecie, realizacjach "Letników", na przykład Petera Steina w Teatrze Schaubühne w Berlinie Zachodnim, nie traktowano tekstu z tak ostentacyjnym szacunkiem, a nawet rezygnowano w ogóle z niektórych postaci. Tam właśnie wykreślono postać Soni, córki Marii Lwowny, przemądrzałego podlotka, wygłaszającego banalne frazesy; także jej przyjaciel Zimin zniknął pod reżyserskim ołówkiem. Dokonano też innych skrótów i przestawień niektórych scen. Nyczak postąpił inaczej, a że uczynił to konsekwentnie, chwała mu za to. Tyle że sprawny zespół Teatru Nowego sprawdził się tym razem połowicznie. Obok świetnie osadzonych w realiach Sławy Kwaśniewskiej (Kaleria), Elżbiety Jarosik (Olga Aleksiejewna), Urszuli Lorenz (Julia Filipowna), Tadeusza Drzewieckiego (Susłow) czy Leszka Dąbrowskiego (Dudakow) były pozycje znacznie słabsze. Dotyczy to w pierwszym rzędzie bardzo trudnej, wielowarstwowej roli Marii Lwowny, którą WTanda Ostrowska zagrała na jednej monotonno-cierpiętniczej nucie, a także niezawodnej zwykle Haliny Łabonarskiej, tym razem nieco manierycznej, a także Wiesława Komasy jako Własa. Ten ostatni wyraźnie nie umiał się odnaleźć we wrażliwej skórze dwudziestopięciolatka. Końcowa scena, tak ważna dla wymowy sztuki, nie miała potrzebnej oskarżycielskiej siły i dynamiki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji