Artykuły

Żarty i codzienność

Problem, którego mogę tylko dotknąć: temat historyczny w dramacie i w teatrze. Przypomnieć warto, że dramat antyczny unikał rzeczywistej historii jak ognia ("Persowie" Ajschylosa to był "kontrowersyjny" wyjątek). Heraklesy, Edypy, Kreony to bohaterowie z mitów. Szekspir odróżniał "historie" od "komedii" i "tragedii", widząc w "historiach" przede wszystkim publicystykę polityczną. Dramat romantyczny poddał historię prawie bez reszty swej fantazji i upodobaniom. Stąd Joanna Dziewica mogła zginąć w boju, a nie na stosie, stąd jakiś zmyślony Grek w czasach Heliogabala mógł spiskować przeciw imperium rzymskiemu. Poszanowanie pisarza dla autentycznej historii to czasy nowsze. Dziś lekceważymy "historię" opowiadaną przez Dumasów i Sienkiewiczów. Dziś wybieramy pisarstwo historyczne bazujące na faktach, a nie na zmyśleniach (fakty są zresztą bardziej dramatyczne niż czysta fantazja). Słowem, można z Nerona zrobić potwora lub wybitnego władcę, ale nie naruszając tkanki faktów. Reszta jest kabaretem.

Świetnym kabaretem, pastiszem, parodią jest też "Romulus Wielki" Durrenmatta, napisany niedługo po wojnie, a świeżo wznowiony przez Teatr Polski w reżyserii Kazimierza Dejmka. Z wartości, ale i z charakteru sztuki, dobrze zdawał sobie sprawę jej autor, nazywając ją ostrożnie "komedią niehistoryczną" i przyznając, że "znawca literatury niemieckiej (...) ujrzy w Romulusie tylko żarcik". Dejmek nie ujrzał w "Romulusie" ani komedii, ani, tym mniej, żartu; raczej wybitne, do współczesnych przemawiające posłanie historiozoficzne. No, dobrze.- ale kabaret musiał pozostać, choćby i filozofujący. A kabaret, polityczny zwłaszcza, zwykł był się dość szybko starzeć. Mnie na przykład żarty Durrenmatta w tej sztuce już nie bawią, a kpina z arcydramatycznej (nowocześnie!) agonii Rzymu trochę drażni. "Przemija postać świata" zasługuje na głębszy ton, a Romulus Durrenmatta nie jest nawet sędzią Azdakiem.

Zrozumiał to, jak myślę, także Gustaw Holoubek (przenikliwy Romulus), skoro nie "wychodzi powoli, z opuszczoną głową", lecz umyka ze sceny chyłkiem, sowizdrzalskim trybem. Romulus historyczny był mglistą, niedociosaną kukiełką, zagubioną w mrokach burzliwej historii, Romulus u Durrenmatta jest sędzią, nie tylko samozwańczym, ale z wadą wzroku i słuchu. A dookolne żarty po prostu zwietrzały. Taka jest prawda o tej ongiś szokującej sztuce. Holoubkowi udało się ją podać jak najeleganciej. Ale i Łabonarska czy Maciejewski starali się mu dobrze dotrzymać kroku. Scenografii z kabaretu uniknął też Jan Polewka.

Bezpośrednie przejście od "Romulusa" w Polskim do bulwarowej komedii w Syrenie, czy to nie będzie szokować? Nie powinno. Mimo że dystans między podszytym mimo woli dostojeństwem Romulusem a farsowymi wygłupami lekkiej komedii Feydeau "Wiele hałasu o pchłę" starał się reżyser Roman Kłosowski jeszcze pogłębić, ufarsawiając widowisko do granic krotochwili, a chwilami nawet poza jej granice. Od klapsów i kopniaczków aż się w spektaklu roi, a niepotrzebnie, bo komedia Feydeau jest dostatecznie zabawna sama w sobie. Feydeau to klasyk paryskiej komedii bulwarowej, której złoty wiek przypadł na złote czasy burżuazji francuskiej, trwające do wybuchu pierwszej wojny światowej. Co nastało potem, trwa do dzisiaj: przedłużający się zmierzch (ale nie zgon) tego arcymieszczańskiego teatru. Przy czym jego dalszemu starzeniu się skutecznie przeciwdziała jego umuzycznienie, musical, tak wciąż modny na Broadwayu (i nie tylko).

W Polsce specem od musicalu jest Antoni Marianowicz i jemu zawdzięcza najnowsza premiera Syreny adaptację tekstu Feydeau i dopisanie doń piosenek. Spod tej formy francuski majster farsy wyłazi na plan pierwszy w kulminacyjnym akcie drugim, w którym - jak zaleca reguła - "spotykają się wszyscy ze wszystkimi" w najbardziej absurdalnych sytuacjach. W Syrenie zderzają się w tych warunkach farsowi i rozbrykani Kłosowski czy Koprowski, Brusikiewicz czy Leśniak, z Plucińskim czy Wojtychem, którzy są z komedii rodem. I z paniami (Korsakówna, Kretówna, Marciniak, Elbińska), które również nie dają się wciągnąć w popychanki i poszturchańce i dają dobry pokaz lekkokomediowego i musicalowego stylu.

To z dużych scen. A ze scen małych - jedna perełka teatru kameralnego, psychologicznego: "Mamo, dobranoc" Marshy Norman, młodej gwiazdy teatru amerykańskiego, wystawiona na Małej Scenie Teatru Dramatycznego. Celność obserwacji przy perfekcyjnym dialogu. Rewolwer, który wystrzelił. Matka i córka w domowych pieleszach, ze swoimi kompleksami i dramatami, pośród tysiąca garnków, sprzętów i czynności gospodarskich. Zagrały tę role Ryszarda Hanin i Ewa Decówna, dobre role i bardzo dobrze zagrane. A wyreżyserowała sztukę starannie, z troską o każdy gest i psychologiczny niuans Romana Próchnicka, reżyserka więcej bodaj znana za granicą niż u nas i chyba trochę niedoceniana. Swoją klasę ukazała i w opracowaniu sztuki Norman. Takie "elitarne", intymne sztuki sprawiają czasem większe trudności niż trochę dęte, hałaśliwe widowiska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji