Pro: Teatr efektowny
Aby klasyka żyła na naszych scenach, potrzebny jest jej co pewien czas zastrzyk młodości. Właściwie każde pokolenie musi umieć zaadoptować ją do swojego widzenia świata i czasu. Ożywienie pokrytych patyną arcydzieł światowej dramaturgii może mieć dwa źródła; pierwsze - to nowe, współczesne przekłady, drugie - to inscenizacje zrywające z dotychczasową tradycją. Oba te elementy spotkały się na scenie Teatru Dramatycznego. Przekłady Szekspira, dokonane przez Stanisława Barańczaka są żywe, poetyckie a nade wszystko, jak mi się zdaje, oddają szekspirowskie poczucie humoru. Słowo u Szekspira, tłumaczonego przez Barańczaka, biegnie wartko i narzuca tempo akcji.
Z tego faktu Andrzej Domalik, dopiero drugi raz próbujący swych sił w teatrze, wyciągnął właściwe wnioski. I najważniejsze, że nie zrobił spektaklu dla koneserów, ale dla młodzieży. Zachował w generaliach całą opowieść o tym, jak to źle się działo w państwie duńskim, ale znacznie skrócił tekst, "przyciął" długie monologi. Domalik wie, że współczesny widz, wychowany na telewizji i komiksach, odbiera głównie obrazy. Reżyser wymyślił kilka scen, które z pewnością zapamiętamy z tej inscenizacji, choćby efektowny, niemal cyrkowy finał z wkroczeniem wojsk Fortynbrasa. Rozgrywa akcję - w rytm świetnej muzyki Jerzego Satanowskiego - w całym teatrze, a nawet chętniej wśród widzów niż na scenie. Pomysłowo i równie efektownie rozwiązał zawsze wyczekiwaną w "Hamlecie" scenę pojawienia się Ducha. U Domalika duch nie jest zjawą - gra go Aktor, przeciskający się między widzami na balkonie i stamtąd ujawniający kulisy mordu Klaudiusza. Aktora i Ducha gra Wiesław Komasa. I nie tylko on zasługuje na pochwałę. Mariusz Bonaszewski, jako Hamlet, w tej najważniejszej dla każdego aktora roli radzi sobie dobrze. Rola jest jasna - wiadomo kiedy Hamlet udaje, gra, kiedy mówi poważnie. Bonaszewskiemu powiodła się rzecz najważniejsza - przedstawia postać prawdziwą, nawet normalną - nie jakiegoś rozedrganego neurotyka i wrażliwca. Rozterki Bonaszewskiego-Hamleta mogą, rzecz jasna we właściwej skali, być udziałem każdego młodego człowieka wkraczającego w dorosłe życie. Zachwyciła mnie Ofelia grana przez Małgorzatę Rudzką - ulotna, subtelna, potrafiąca wspaniale oddać tę cieniutką linię dzielącą nadwrażliwość od obłędu. Inaczej potraktował też Poloniusza Marek Walczewski. Nadaje mu rys niemal komediowy, ale czyż głupota, żądza władzy, służalczość, choć groźne, nie są w swej istocie śmieszne?