Artykuły

Kotka

Pozostanie zapewne tajemnicą, dlaczego właśnie ta sztuka popularnego i lubianego w Polsce Tennessee Williamsa czekała na premierę lat aż... 17! "Szklaną menażerię" (1945) zagraliśmy już w roku 1947, "Tramwaj zwany pożądaniem" (1947) doczekał się polskiej prapremiery w 1957, "Tatuowaną różę" (1951) zagrano w roku 1960, a "Orfeusza w wężowej skórze" (1957) - w 1962. Tylko "Kotka na rozpalonym blaszanym dachu" napisana w 1955 r. wyróżniona nagrodą Pulitzera i nagrodą krytyków nowojorskich, sztuka, której spektakl w reżyserii Elii Kazana w Broadwayu z Barbarą Bel Gadde osiągnął prawie 700 przedstawień, którą w Paryżu reżyserował sam Peter Brook z Jeanne Moreau w roli Margaret - nie zyskała uznania w oczach polskich reżyserów i dyrektorów teatrów! A sztuka to niezwykle efektowna: bo to i seks w rozmaitych kombinacjach i bezpardonowa walka o pieniądze, umierający ojciec i czyhający na spadek synowie, cień tajemniczego przyjaciela i spragniona do obłędu mężczyzny kobieta. A przede wszystkim to znakomite role: owa niezaspokojona erotycznie kotka-Margaret, która na Broadwayu miała dłuższą koszulkę niż w Paryżu!, i nierozszyfrowany do końca Brick - alkoholik, impotent czy pederasta; Dziadek, rojący jeszcze na łożu śmierci o dziwkach, i zapobiegliwa Babcia ze łzami i nadzieją na wyzwolenie oczekująca jego śmierci. Widziałam tę "Kotkę" w Pradze już w roku 1965 z Milosem Kopeckym w roli Dziadka, u nas czekała dalsze lat siedem.

Jest to sztuka obliczona na duże powodzenie u publiczności, przyjmującej za dobrą monetę jej naskórkowe prawdy o zdeprawowanej rodzinie, która w obliczu śmierci patriarchy rodu i widoków na jego niezbyt prawą drogą zarobione pieniądze rozpoczyna walkę o spadek w stylu catch-as-catch-on. Równocześnie jednak mówi w niej Williams prawdy o wiele głębsze i bardziej skomplikowane. Mówi o alienacji człowieka, o jego samotności tak wobec życia, jak śmierci. "Wszystkie jego postaci - pisał krytyk Time'a - tęsknią do tego, by wyrwać się z celi samotności, by wyciągnąć rękę i zetknąć się z kimś innym". Czyż nie jest w gruncie rzeczy samotna Margaret w swym brutalnie odtrąconym pragnieniu zbliżenia z mężem? Czy nie jest samotny Dziadek w obliczu nieuchronnie nadchodzącej śmierci? Czy nie uczucie samotności topi w whisky Brick po śmierci ukochanego przyjaciela, a może nawet więcej niż przyjaciela? Każde z nich szuka rzeczywistego lub urojonego zbliżenia z innym człowiekiem, albo tylko zapomnienia... Dla Dziadka będzie to zapowiedź wnuka po marnotrawnym synu, dla Margaret - łóżko - port jej namiętności. Dla Bricka - chyba alkohol, choć może i on wracając do kobiety potrafi zapomnieć o samotności bez przyjaciela? "Zawsze pisałem o wszystkim zbyt jawnie - powiedział Williams w roku 1959 - zawsze mi się zdawało, że fakt wzięty z życia, jeśli będzie przedstawiony w sposób zwięzły, suchy - może być dwuznaczny. Podejrzewałem, że to niedobrze, ale teraz jestem tego pewien. Myślę, że najpiękniejszym i największym osiągnięciem dramatopisarzy nowej fali jest to, że potrafią powiedzieć wszystko przy pomocy napomknień. To właśnie jest cechą nowej dramaturgii -że nie chce prawić kazań, nie chce być dogmatyczna, chce być prowokacyjnie aluzyjna. I chyba słusznie".

"Kotkę" reżyserował w łódzkim Teatrze Powszechnym Jerzy Hoffmann. Dyskretna to robota, tuszuje pewne brutalizmy, charakterystyczne dla amerykańskiego pisarza, prowadzi pewną ręką aktorów, budując napięcie rosnące aż do finału. Niestety reżyserowi zaszkodził scenograf i paru wykonawców ról epizodycznych, co w spektaklu tej klasy jest nie bez znaczenia. Scenograf, Olaf Krzysztofek, werystyczną sztukę Williamsa, gdzie wszyscy wszystkich podglądają przez dziurkę od klucza, podsłuchują i szpiegują, rozgrywa w kolumnowej, przestronnej sali, w której zebrano nieco dziwacznych i bez żadnego stylu mebli. Jest wprawdzie w sztuce mowa o podróżach europejskich rodziców, z których to wojaży mogła pochodzić ta zbieranina, nic jednak nie upoważnia do tego, by były to meble w guście francuskiego burdelu z fin de siecle'u... Mocną stroną przedstawienia jest niewątpliwie obsada głównych ról. Jerzy Przybylski łączy w sobie mądrość człowieka, żegnającego się z tym światem, z siłą głowy rodu, budzącą postrach wśród domowników; starczą zrzędliwość człowieka chorego z gwałtownym wybuchem marzeń o nowym, innym życiu. Przy nim - ulubienica nie tylko Łodzi - Jadwiga Andrzejewska jako pretensjonalna kura domestica, pogodzona z wdowieństwem i pod pozorami troskliwości o męża pilnująca własnych interesów. Wreszcie główne role: Margaret i Brick. Jadwiga Siennicka zagrała Margaret w kilku tonacjach. Pierwszy akt - właściwie monodram - to połączenie kotki w marcu z kobietą, która zstępuje na dno, po choćby połowiczne zwycięstwo w łóżkowym turnieju. W następnych aktach, kiedy rysuje się jak gdyby w tle sprawy Dziadka - obecność jej na scenie zaznacza czasem tylko drobny gest, przelotnie rzucone zdanie, lecz przez cały czas istnieje w świadomości widza Ona - główna dramatis persona. Wydaje się, że Janusz Kubicki w roli Bricka osiągnął bardzo wiele, stawiając nad swym bohaterem wielki znak zapytania w sprawach najbardziej intymnych. Rolę tę Kubicki gra delikatnie - nie akcentuje zbytnio ani alkoholizmu, ani owych męskich upodobań, ani abominacji do lepiącej się doń, opanowanej seksualnym głodem Margaret... Nieledwie do ostatniej chwili, do załamania się pod wpływem ostatecznego zbliżenia z ojcem - Brick Kubickiego jest jak gdyby nieobecny. Tak jak obecna jest ciągle Kotka...

Teatr Powszechny w Łodzi. Tennessee Williams. "Kotka na rozpalonym blaszanym dachu". Tłum. Kazimierz Piotrowski, reż. Jerzy Hoffmann, scen. Olaf Krzysztofek. Prapremiera polska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji