Artykuły

Festiwal Boska Komedia. Podsumowanie

Boska Komedia pokazała, że uznani twórcy mają godnych siebie następców, czy może bardziej adekwatnie mówiąc młodszych partnerów - pisze Jakub Papuczys z Nowej Siły Krytycznej.

Michał Borczuch podczas sobotniego festiwalowego spotkania mówił o swoim teatrze jako o czymś pękniętym, świadomie niedokończonym, powstałym z odpadów, można by było powiedzieć teatralnych śmieci (jego pierwszy spektakl "KOMPOnenty" jak sam go określił był bardzo trashowy). Z kolei w rozmowie z Marcinem Kościelniakiem Krzysztof Zarzecki (aktor występujący w wielu spektaklach Michała Borczucha, zaś na festiwalu występujący w dwóch spektaklach z cyklu "Paradiso", czyli prezentującego dokonania młodych reżyserów) opowiadał, że Krzysztof Garbaczewski (reżyser prezentowanego w tym cyklu spektaklu "Opętani") zaprosił go do udziału w spektaklu na dwa tygodnie przed premierą, żeby mu "rozwalić spektakl". Pęknięcie, rozwalenie, rozsadzenie, wyjście poza znane ramy i kategorie wydaje się oddawać radykalność i odwagę poszukiwań młodych twórców.

Oczywiście festiwal Boska Komedia to przede wszystkim konkurs na najlepszy polski spektakl ostatniego roku. Mogliśmy zobaczyć głośne i szeroko komentowane dzieła, m.in. "Personę. Marilyn" Krystiana Lupy, "(A)pollonię" Krzysztofa Warlikowskiego, "T.E.O.R.E.M.A.T" i "Między nami dobrze jest" Grzegorza Jarzyny, "Trylogię" Jana Klaty, "Król umiera, czyli ceremonie" Piotra Cieplaka. Jednak bardzo dobrym pomysłem było równoległe zorganizowanie tego drugiego, "rajskiego" przeglądu. Wszak spektakle ubiegające się o główną nagrodę krakowskiego festiwalu są już bardzo dobrze opisane, znane, publiczność polska i zagraniczna miała czas żeby się nimi zachwycać lub je krytykować. Słowem - ich obecność w rzeczywistości teatralnej została już gruntowanie zaznaczona, zaś teatralna forma doprowadzona jest w nich niemal do perfekcji. Zaprezentowani w głównym nurcie reżyserzy to twórcy, którzy mieli czas, żeby się ukształtować i wyrobić swoją markę. Oczywiście oni też poszukują, stale się rozwijają, udoskonalają swój warsztat. Jednak ze względu chociażby na ich doświadczenie naturalną koleją rzeczy poszukiwania te nie są tak radykalne i gwałtowne. Oni znaleźli już w większości swój indywidualny styl, teatralną niszę, choć coraz głębiej w niej drążą, stale ją poszerzają i udoskonalają.

Natomiast zastosowany termin "rozwalanie teatru" oddaje radykalność, odwagę i dużą dawkę świeżości w poszukiwaniach młodych twórców.

Krzysztof Garbaczewski w "Opętanych" rozwala nasze teatralne przyzwyczajenia. Za każdym razem, gdy przed rozpoczęciem kolejnej części przedstawienia siadaliśmy w fotelach musieliśmy przygotować się na nowy rodzaj teatralnej percepcji. Coś, co przed chwilą zostało zbudowane, także w naszej świadomości po każdym antrakcie zostawało podważone, przeobrażone w coś zupełnie innego. Przejścia między tonacjami, konwencjami odbywają się w tym spektaklu momentalnie, niemal organicznie. Od parodii, ironii, groteski, następuje przejście do zabawy z teatrem, jego konwencjami i strukturą. Zestawione zostają formalność i dystans teatralnej sceny z podestem wbijającym się głęboko w teatralną widownię. Prostota kreowania teatralnych sytuacji z gruzami i chaosem teatralnej materii. Pomiędzy tak wieloma skrajnościami pojawia się jednak coś istotnego. Przestrzeń, której nie da się jednoznacznie sklasyfikować i może dzięki temu możliwy jest w niej żywy dialog z publicznością. Sytuacje i pytania, które wydają się banalne nabierają, dzięki temu ogromnej mocy oddziaływania, jak chociażby finałowe "Kim jesteś?"

Kategorie wszelkiego opisu i próby klasyfikacji rozwala całkowicie "Samotność pól bawełnianych" [na zdjęciu] w reżyserii Radosława Rychcika. Praktycznie godzinny teatralny koncert stworzony przez aktorów i zespół na podstawie tekstu Koltesa wymyka się większości znanym mi teatralnym kategoriom. Abstrakcyjne i bardzo fizyczne działania aktorskie, głośna, energetyczna rockowo - elektroniczna muzyka, migające światło wytwarzane przez stroboskopy pozwalają momentami poczuć się, jak podczas klubowej imprezy. Jednocześnie ogromnie poetycki i filozoficzny tekst znalazł dzięki temu swój doskonały sceniczny ekwiwalent. Porusza przecież sprawę relacji międzyludzkich, pragnienia, obsesji, cielesności, seksualności, tożsamości i mnóstwa innych kategorii tak ważnych we współczesnej rzeczywistości. Jednak zamiast gruntownej intelektualnej analizy reżyser proponuje nam odczucie tych kategorii na własnej skórze. Spektakl niemal przez godzinę jest przez nas fizycznie i zmysłowo odczuwany, nie ma w nim czasu na refleksję. Niezwykła konstrukcja powoduje pewne zagubienie. Ale przecież Koltes pisał także o człowieku w jego fizycznym aspekcie, o chaosie naszego ładu, niejasności naszych dążeń, nieokreśloności naszych pragnień, cielesności, która zaburza nasz rozumowy, racjonalny idealizm. Warstwa teoretyczna i filozoficzna zostaje przeniesiona przede wszystkim na momentalność i teraźniejszość zmysłowej recepcji teatralnego zdarzenia, czy widowiska. Niezwykła, ale precyzyjna logika spektaklu nie pozbawia go jednocześnie jego warstwy refleksyjnej czy intelektualnej, ta jednak przychodzi dopiero po jego zakończeniu.

Barbara Wysocka także próbuje przede wszystkim stworzyć rodzaj teatralnej wspólnoty. Połączenia w powszechnym "communitas" zarówno aktorów jak i publiczność. Jej spektakl "Pijacy" stanowi próbę wykrystalizowania się autentycznego porozumienia. Dlatego nie ukrywa teatralnych szwów. Teatr nie jest miejscem tworzenia iluzji, ale próbą wciągnięcia nas do teatralnie (co nie wyklucza, że prawdziwie) wykreowanej rzeczywistości.

"Werter" Michała Borczucha także stawia na autentyczność nawiązywanego z publicznością dialogu. Podczas wygłaszania otwierającego spektakl monologu Werter stoi na bardzo płytkim, niezwykle blisko wobec widowni ustawionym podeście. Z ogromnym wysiłkiem, gdzieś pomiędzy ironią a powagą, w jakiejś autentyczności ogromnego przeżycia ze strony fenomenalnego odtwórcy głównej roli Krzysztofa Zarzeckiego kieruje swój komunikat do publiczności. "Czy jesteśmy stworzeni do pracy?", "Czy po to pracujemy, żeby na nic nie mieć czasu?", "Czym jest natura, a czym kultura" "Jakie jest nasze miejsce w społecznej hierarchii". To tylko niektóre pytania, jakie w trakcie spektaklu mogą przyjść nam do głowy. Jakkolwiek mogą wydawać się abstrakcyjne i trywialne najważniejsze jest to, w jaki sposób zostają zadane. Podobnie jak Garbaczewski, Borczuch porusza się nieustannie na granicy różnych porządków. Od nastroju powagi przechodzi do komizmu, czy od kreowania formy realności do przerysowania i ironii. Jednak tak jak sam to powiedział, to właśnie w tych pęknięciach szuka prawdziwego, nośnego i autentycznie docierającego i poruszającego komunikatu. Nie musimy wszystkiego rozumieć, jednak chęć wielopłaszczyznowego porozumienia intuicyjnie w tych szczelinach udaje nam się odnaleźć.

Boska Komedia pokazała, że uznani twórcy mają godnych siebie następców, czy może bardziej adekwatnie mówiąc młodszych partnerów. Równoległe zaprezentowanie tych dwóch nurtów uświadamia nam, jak bardzo język i forma teatralna jest różnorodna i na jak wiele sposobów można ją kształtować. Młodzi reżyserzy zaprezentowani na festiwalu pokazali, że nie boją się z nią eksperymentować, naginać i modelować w wieloraki sposób. Poszukują swojej odrębności i własnego stylu. Z reżyserami z nurtu konkursowego łączy ich zaś talent, pasja i perfekcjonizm w tworzeniu spektakli. Dlatego mam wrażenie, że w tym roku nurt konkursowy wcale nie był najważniejszym i głównym aspektem festiwalu. Jest to ogromny plus tegorocznego festiwalu. Udało mu się zaprezentować szerszej publiczności spektakle być może mniej znane, ale równie interesujące jak te, które ubiegały się o statuetkę boskiego komedianta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji